Melissa przymknela lewe oko. Jedynie w ten sposob dawalo sie poznac, ze marszczy brwi.

— Moja twarz. — Cofnela sie i dotknela swojego obojczyka, troche na lewo od szyi. — Tutaj. — Przesunela reka po klatce piersiowej, a potem nieco w bok. — To konczy sie w tym miejscu.

— Nizej nic juz nie ma?

— Nie. Bardzo dlugo mialam sztywna reke. — Pokrecila lewym ramieniem, ktore rzeczywiscie nie bylo w pelni sprawne. — Mialam szczescie. Gdyby stalo sie jeszcze gorzej i nie moglabym jezdzic konno, nikt nie chcialby utrzymywac mnie przy zyciu.

Wezyca odetchnela z ulga. Widziala wczesniej ludzi z takimi poparzeniami, ze o seksie w ogole nie moglo byc mowy — nie funkcjonowaly im narzady i nie mogli odczuwac zadnej przyjemnosci. Podziekowala bogom wszystkich ludow swiata za to, czego sie wlasnie dowiedziala. Ras wprawdzie ja skrzywdzil, ale bolalo ja tylko dlatego, ze byla jeszcze dzieckiem, on zas duzym i brutalnym mezczyzna. Poparzenia nie pozbawily jej zatem zdolnosci do odczuwania innych uczuc niz bol.

— Ludzie moga byc ze soba w taki sposob, ze kazdemu z nich jest przyjemnie — rzekla Wezyca. — To dlatego widzialas mnie z Gabrielem. Chcialam, zeby mnie dotykal, a on chcial dotykac mnie. Ale gdy ktos dotyka innej osoby i nie przejmuje sie jej odczuciami… Kiedy robi to wbrew jej woli… — Urwala, bo nie umiala zrozumiec tych wszystkich dziwnych ludzi, dla ktorych seks laczy sie z przemoca. — Ras jest zlym czlowiekiem — powtorzyla.

— A ten drugi cie nie skrzywdzil?

— Nie. I jemu, i mnie bylo bardzo dobrze.

— Rozumiem — powiedziala niechetnie Melissa.

— Moge ci pokazac…

— Nie! Prosze! Nie!

— Nie martw sie juz — rzekla Wezyca. — Nie martw sie. Od teraz nikt nie zrobi ci nic, czego bys nie chciala.

— Panienko Wezyco, ty go nie powstrzymasz. Ja tez nie. Ty stad odejdziesz, a ja zostane.

„Wszedzie byloby lepiej niz tu — pomyslala Wezyca. — Wszedzie. Nawet na wygnaniu”. Odpowiedz pojawila sie zupelnie nagle, jak tresc opierajacego sie przypomnieniu snu. Rozesmiala sie i sama siebie zbesztala za to, ze nie wpadla na to wczesniej.

— Pojechalabys ze mna, gdybys mogla?

— Z toba?

— Tak.

— Panienko Wezyco!

— Uzdrowiciele adoptuja dzieci, nie wiedzialas? Dopiero teraz uzmyslowilam sobie, ze juz od dawna kogos takiego szukam.

— Ale moglabys wybrac inne dziecko.

— Chce ciebie, jesli ty zgodzisz sie na mnie.

Melissa znowu sie do niej przytulila.

— Oni nie pozwola mi odejsc — wyszeptala. — Mam blizny.

Wezyca poglaskala mala po wlosach. Wyjrzala przez okno, za ktorym widac bylo rozrzucone posrod ciemnosci swiatelka bogatego, pieknego Podgorza. Jakis czas pozniej, zasypiajac juz, Melissa powtorzyla:

— Mam blizny.

8

Wezyca obudzila sie wraz z pierwszymi promieniami szkarlatnego slonca. Melissa zniknela. Wrocila pewnie do stajni i Wezyca zaczela sie o nia bac.

Rozprostowala kosci i wrocila do swojego pokoju z kocem zarzuconym na ramiona. W wiezy bylo cicho i chlodno, a jej sypialnia okazala sie pusta. Nie zmartwila sie nieobecnoscia Gabriela, bo chociaz byla na niego zla, to nie na nim pragnela wyladowac swoj gniew. On na to nie zaslugiwal, a istnial przeciez ktos, o kim nie mozna bylo tego powiedziec. Umyla sie, ubrala i spojrzala na doline, zacieniona jeszcze przez gory na wschodzie. Gdy tak patrzyla, ciemnosc odsuwala sie od stajni oraz ukladajacych sie we wzorki i otoczonych bialym plotem wybiegow dla koni. Wszedzie panowala cisza.

W pewnej chwili z cienia wylonil sie jakis kon. Z jego kopyt wyrastal niezwykle dlugi cien, ktory maszerowal niczym olbrzym przez lsniaca trawe. Byl to ten ogromny srokaty ogier, a siedziala na nim Melissa.

Kon przeszedl w cwal i gladko sunal po polu. Wezyca rowniez chcialaby uciac sobie taka przejazdzke i poczuc na twarzy dotyk porannego wiatru. Prawie slyszala gluchy tetent kopyt odbijajacych sie od ziemi, niemalze czula zapach swiezej trawy i widziala blyszczace kropelki rosy, pryskajace pod wierzchowcem.

Ogier galopowal przez pole z rozwiana grzywa i uniesionym ogonem. Melissa pochylala sie nisko nad jego klebem. Zblizali sie do wysokiego, kamiennego muru.

Wezyca wstrzymala oddech. Byla pewna, ze dziewczynka stracila kontrole nad koniem — wierzchowiec ani troche nie zwolnil tempa. Wezyca wychylila sie, jakby mogla wyciagnac reke i zatrzymac konia, zanim ten zrzuci mala na mur. Melissa byla jednak zupelnie spokojna, ogier zas pewnym ruchem przeszybowal nad ogrodzeniem.

Tuz potem zwolnil, podreptal troche w miejscu i ruszyl dostojnym krokiem w strone stajni, jakby ani on, ani Melissa wcale nie chcieli tam szybko wracac.

Jezeli Wezyca miala jeszcze jakies watpliwosci co do slow Me-lissy, teraz wszystkie zniknely. Byla pewna, ze Ras ja krzywdzil — nerwowosc dziewczynki az nazbyt rzucala sie w oczy. Wczesniej zastanawiala sie tez, czy opowiesci o koniu Gabriela nie stanowia tylko wytworu fantazji, ale to rowniez sie potwierdzilo i Wezyca zrozumiala, ze trudno jej bedzie uwolnic mala przyjaciolke. Melissa byla dla Rasa bardzo cenna i on nie bedzie chcial jej wypuscic.

Uzdrowicielka bala sie isc bezposrednio do burmistrza, z ktorym nie miala dobrego kontaktu, i skladac mu raport na temat podlosci Rasa. Kto jej uwierzy? Sama miala klopoty z uwierzeniem, a Melissa byla zbyt wystraszona, zeby samodzielnie oskarzac stajennego. Wezyca nie mogla jej za to winic.

Przeszla do drugiej wiezy i zapukala do drzwi burmistrza. Kiedy w kamiennych korytarzach rozleglo sie echo, uzmyslowila sobie, ze jest jeszcze bardzo wczesnie. Ani troche sie jednak tym nie przejela — nie byla w nastroju sprzyjajacym konwencjonalnym uprzejmosciom.

Otworzyl jej Brian.

— Tak, panienko?

— Przyszlam porozmawiac z burmistrzem o moim wynagrodzeniu.

Uklonil sie i zaprosil ja do srodka.

— Nie spi. Na pewno zechce sie z toba zobaczyc.

Wezyca uniosla brew, zdziwiona, ze burmistrz moglby nie zgodzic sie na spotkanie. Z drugiej strony sluzacy wyrazal sie w sposob typowy dla czlowieka, ktory ubostwia inna osobe bez wzgledu na wszelkie konwenanse. Brian rowniez nie zaslugiwal na jej gniew.

— Nie spal przez cala noc — powiedzial sluzacy, wprowadzajac ja do sypialni swojego pana. — Strup strasznie go swedzi… moze daloby sie…

— Jezeli nie doszlo do infekcji, ta sprawa powinna sie zajac aptekarka, nie ja — odparla chlodno.

Brian odwrocil glowe i powiedzial:

— Alez panienko…

— Chce z nim pomowic sam na sam, Brianie. Czy moglbys poslac po stajennego i Melisse?

— Melisse? — Tym razem to on uniosl brwi. — Chodzi o te ruda dziewczynke?

— Tak.

— Panienko, jestes pewna, ze ona ma tutaj przyjsc?

— Przyprowadz ich tutaj, prosze.

Uklonil sie lekko, a jego twarz znowu przybrala wyraz idealnego slugi. Wezyca minela go i weszla do sypialni burmistrza.

Ojciec Gabriela lezal na lozku, a przy nim i na podlodze walaly sie zmiete koce i przescieradla. Bandaze i

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×