siedemdziesieciu trzech stopni ponizej zera w skali Celsjusza.
— System SOS dziala? — dopytywal Johannsen.
Don nacisnal jezykiem guzik i w helmie rozleglo sie ciche, melodyjne buczenie.
— Glosno i wyraznie, drogi kapitanie — powiedzial wesolo.
— Slysze — zapewnil go kwasno Johannsen. Don wylaczyl jezykiem aparat.
— Zebrales juz plony? — padlo nastepne pytanie. Johannsen mial na mysli male, podtrzymywane na pretach kanistry, regularnie wystawiane na zewnatrz w roznych odleglosciach od stacji i zbierane po to, zeby sprawdzic przemieszczanie sie pylu ksiezycowego i innych substancji, miedzy innymi specjalnie znaczonych atomow.
— Jeszcze nie naostrzylem kosy — odparl Don.
— Nie spiesz sie — poradzil mu Johannsen i z porozumiewawczym chrzaknieciem wylaczyl sie. Rozmieszczanie i zbieranie kanistrow, jak obaj dobrze wiedzieli, stanowilo przede wszystkim pretekst do wystania ktoregos z kosmonautow poza obreb stacji podczas najwiekszego zagrozenia wstrzasami sejsmicznymi — to znaczy wtedy, kiedy Ziemia i Slonce tak jak teraz przyciagaly Ksiezyc od tej samej strony albo z dwoch przeciwnych stron, co mialo nastapic za dwa tygodnie. Sadzono, ze skoro sila grawitacji wywoluje trzesienie ziemi, moze tez powodowac wstrzasy sejsmiczne na Ksiezycu. W bazie ksiezycowej nie notowano dotad zadnych wiekszych wstrzasow, jedynie leciutkie drgania, podczas ktorych wahadlo sejsmografu przytwierdzonego do pokrytej pylem skaly pod stacja prawie wcale sie nie poruszalo; mimo to Gompert postanowil wysylac kogos ze stacji na kilka godzin co dwa tygodnie — w „nowiu Ziemi” i „pelni Ziemi” (to jest w czasie pelni lub w nowiu Ksiezyca, wedlug terminologii ziemskiej, albo po prostu podczas plywow syzygijnych). Totez gdyby zaszlo cos nieprzewidzianego i stacja zostala powaznie uszkodzona, ktos jednak moglby sie uratowac.
Byl to jeden z wielu przemyslnych srodkow ostroznosci, jakie podjeto w bazie ksiezycowej w celu bezpieczenstwa. Ponadto mialo sie dobry, systematyczny sprawdzian wytrzymalosci kombinezonow i zdolnosci personelu do pracy w pojedynke.
Kosmonauta znow podniosl oczy i spojrzal na Ziemie. Otaczajacy ja pierscien stal sie znacznie bardziej regularny. Nie mogl dojrzec w ciemnym kole zadnego zarysu, chociaz wiedzial, ze wschodnia czesc Pacyfiku i obie Ameryki znajduja sie po lewej stronie, Atlantyk zas i zachodnie wybrzeza Afryki i Europy po prawej. Pomyslal o kochanej, nierozwaznej Margo i o poczciwym nerwusie Paulu, ale doprawdy nawet i oni wydali mu sie w tej chwili czyms nieistotnym — malymi zuczkami snujacymi sie pod kora atmosfery ziemskiej.
Spojrzal w dol — stal na lsniacej bieli. Powierzchnia Ksiezyca nie byla w rzeczywistosci biala, ale Don mial wrazenie, ze swiezo spadly snieg w Minnesocie, polyskujacy w blasku gwiazd, zostal tu odtworzony z diabelska precyzja. Dwutlenek wegla ustawicznie wydobywajacy sie przez mialki pumeks i ferryty z dna Platona skrystalizowal sie w suche platki, ktore tworzyly sie bezposrednio na warstwie pylu lub od razu na nia opadaly.
Don usmiechnal sie, czujac sie przez chwile blizszy zyciu na Ziemi. Luna jeszcze nie stala sie dla niego matka — daleko jej bylo do tego — ale zaczynala z lekka przypominac oziebla starsza siostre.
Orzezwiajace morskie powietrze owiewalo samochod, ktorym Paul Hagbolt, Margo Gelhorn i kotka Miau jechali szosa wzdluz wybrzeza Pacyfiku. W regularnych odstepach czasu wylanial sie w blasku reflektorow podniszczony zolty znak drogowy, rosl, az wreszcie ukazywal wyraznie napis „Teren zagrozony” lub „Uwaga lawiny”, po czym znikl w ciemnosciach nocy. Szosa biegla po waskim pasmie miedzy plaza a niemalze pionowym, trzydziestometrowym urwiskiem skalnym, ktorego nawarstwienia wskazywaly na bardzo wczesna ere geologiczna — skamienialy mul, piasek, zwir i inne osady — choc gdzieniegdzie sterczaly wieksze kamienie.
Margo siedziala bokiem z podkurczonymi nogami, zeby moc lepie] obserwowac przydymiony, miedziany Ksiezyc. Wiatr rozwiewal jej wlosy. Na kolanach miala rozlozona kurtke, na ktorej zwinieta w szary klebek Miau spala smacznie, a przynajmniej doskonale udawala, ze spi.
— Zblizamy sie do Vandenberau Dwa — powiedzial Paul. — Moglibysmy obejrzec Ksiezyc przez tamtejszy teleskop.
— Czy Morton Opperly tam jest? — zapytala Margo.
— Nie — odparl z lekkim usmiechem Paul. — Ostatnio przebywa w Dolinie, w Vandenberau Trzy, i odgrywa wielkiego czarownika przed innymi teoretykami.
Margo wzruszyla ramionami i spojrzala w gore.
— Kiedy wreszcie Ksiezyc zniknie nam z oczu? — spytala. — Jest juz ciemniejszy, ale wciaz po widac.
Paul wytlumaczyl jej, dlaczego pierscien blyszczy.
— Ale jak dlugo trwa zacmienie? — spytala, a kiedy Paul odpowiedzial, ze dwie rodziny, zaprotestowala:
— Myslalam, ze to trwa kilka sekund. Wszyscy sie denerwuja, aparaty fotograficzne wypadaja im z rak, a tu juz koniec.
— Tak sie dzieje podczas zacmienia Slonca — i to kiedy zacmienie jest pelne.
Margo usmiechnela sie i usiadla wygodniej.
— Opowiedz mi teraz o fotografiach gwiazd — poprosila. — Nikt cie tutaj nie podslucha. A ja jestem juz znacznie spokojniejsza. Przestalam sie martwic o Dona — po prostu znajduje sie pod zlocista oslona zacmienia, a to mu niczym nie grozi.
Paul zawahal sie.
Dziewczyna znow sie usmiechnela. — Przyrzekam ci, ze nie bede sie denerwowac. Chce tylko zrozumiec, o co chodzi.
— Nie moge obiecac, ze cos zrozumiesz — odpowiedzial. — Nawet wielkie slawy astronomiczne robily tylko madre miny i mruczaly pod nosem. Opperly tez.
— Wiec jak?
Paul wyminal obsuniete grudki zwiru i zaczal:
— Fotografie gwiezdne oglada sie zazwyczaj dopiero po latach, czasem w ogole sie ich nie oglada, ale nasi w Biurze Projektu Ksiezycowego umowili sie z kumplami z obserwatoriow, zeby ci im przekazywali zdjecia, jezeli bedzie na nich cos niezwyklego. Mielismy fotografie juz dzien po zrobieniu.
— Dodatek nadzwyczajny do atlasu gwiezdnego? — rozesmiala sie Margo.
— Wlasnie! Pierwsza fotografia nadeszla tydzien temu. Przedstawiala pole gwiezdne i Plutona. Ale cos sie stalo podczas naswietlania i gwiazdy wokol Plutona znikly albo zmienily pozycje. Sam widzialem te fotografie — tam, gdzie najbardziej jaskrawe gwiazdy przy Plutonie zmienily pozycje, zostaly trzy niewyrazne wezyki. Czarne wezyki na bialym tle, astronomowie ogladaja tylko negatywy.
— Scisle tajne — rzekla uroczystym tonem Margo. — Paul! — krzyknela nagle. — W dzisiejszej gazecie byl artykul o czlowieku, ktory twierdzil, ze widzial, jak niektore gwiazdy wirowaly. Zapamietalam tytul artykulu: GWIAZDY SIE RUSZALY — MOWI LEWOSTRONNY KIEROWCA.
— Czytalem ten artykul — powiedzial Paul i usmiechnal sie kwasno. — Facet jechal kabrioletem i mial wypadek. Mowil, ze tak go te gwiazdy zafascynowaly. Okazalo sie, ze byl pijany.
— Tak, ale poparli go ludzie, z ktorymi jechal. A potem inni dzwonili do planetarium, meldujac o tym samym.
— Wiem, do Biura Projektu Ksiezycowego tez dzwonili — rzekl Paul. — Zwykla masowa sugestia. Sluchaj, Margo, fotografie, o ktorej ci mowilem, zrobiono tydzien temu, a zjawisko mozna bylo dostrzec jedynie za pomoca niezwykle silnego teleskopu. Nie zawracajmy sobie glowy tym, co pisza gazety — zawsze w nich pelno bzdur typu latajace talerze. A wiec, mamy zdjecie Plutona, przedstawiajace trzy niewyrazne wezyki pozostawione przez gwiazdy. Ale sluchaj — Pluton wcale nie zmienil swojego miejsca! Na negatywie byl czarna kropka!
— Co w tym takiego dziwnego?
— Zazwyczaj nikogo nie dziwi swiatlo gwiazd ani nawet lekkie drzenie gwiazd. Powoduje to atmosfera ziemska, tak jak w upalny dzien powoduje drzenie wzgorz — wlasnie dlatego gwiazdy w ogole migocza. Ale w tym wypadku to, co znieksztalcilo swiatlo gwiazd, musialo sie znajdowac za Plutonem. Po tej stronie gwiazd, ale za Plutonem.
— Jak daleko jest Pluton?
— Czterdziesci razy dalej od Ziemi niz Slonce.
— A co moglo znieksztalcic swiatlo gwiazd?
— To wlasnie staraja sie rozgryzc nasi spece. Moze jakies pole elektryczne lub magnetyczne, ale musialoby