Przy prymusie, na ktorym gotowala sie woda na kawe, byly jeszcze trzy osoby: dziadek, Dragal i Clarence Dodd. Dziadek, zwiniety w klebek niczym waz, badal swoje nedzne uzebienie poprzez pergaminowe policzki z taka powaga i niezadowoleniem, jakby Bog byl dentysta, ktoremu dziadek zamierzal wytoczyc proces o fuszerke. Dragal siedzial w pozycji pollotosu — z prawa kostka na lewym udzie, a prawym kolanem na lewej kostce — i wpatrywal sie w dinozaura, w te zlocista bestie o fallicznym ksztalcie, obracajaca sie na Wedrowcu, jak gdyby byla pepkiem kosmosu, Dodd zas siedzial w kucki i korzystajac ze swiatla Wedrowca, spisywal w notatniku wydarzenia i spostrzezenia minionego dnia.
Hunter i Margo, ktorzy szli obok siebie, trzymajac sie za rece, podeszli do Dodda. Hunter polozyl mu reke na ramieniu i powiedzial cicho:
— Margo i ja idziemy na zbocze po przeciwnej stronie szosy. Gdyby sie cos stalo,.zatrab piec razy.
Dodd spojrzal na nich i skinal glowa.
Dziadek, lezacy po drugiej stronie prymusa, zerknal na koc, ktory Margo trzymala pod pacha, odwrocil oczy i prychnal pogardliwie, dajac tym samym do zrozumienia, ze potepia takie postepowanie.
Dragal przerwal kontemplacje i spojrzal na dziadka.
— Przestan — powiedzial cicho i spokojnie. Potem popatrzyl na Huntera i Margo, i na Wedrowca swiecacego nad nimi: jego zamyslona twarz fanatyka rozblysla usmiechem.
— Niech Ispan poblogoslawi wasza milosc — powiedzial, kreslac na kolanie palcem wskazujacym prawej reki malenkie egipskie klucze zycia.
Dodd pochylil glowe i dalej cos pisal. Usta mial mocno zacisniete, jakby chcial ukryc usmiech albo jakby powstrzymywal sie, zeby nie parsknac smiechem.
Hunter i Margo przeszli na druga strone szosy. Anna i jej matka owiniete kocem lezaly za furgonetka — Hunterowi zdawalo sie, ze Rama Joan ma oczy szeroko otwarte i usmiecha sie do nich, ale kiedy podeszli blizej, zobaczyl, ze kobieta spi. Nagle katem oka ujrzal wysoka, ciemna postac, stojaca w cieniu furgonetki. Nawet twarz jej byla ciemna, przyslonieta czarnym kapeluszem z opuszczonym rondem.
Huntera przeszly ciarki, nie mial bowiem watpliwosci, ze to Brecht. Chcial, zeby Brecht cos powiedzial, zeby Ukazal twarz, ale postac podniosla tylko reke do kapelusza, nasunela go glebiej na czolo i znow cofnela sie w mrok.
W tej samej chwili Hunter poczul, ze palce Margo zaciskaja sie mocniej na jego ramieniu — odwrocil sie i spojrzal w cien furgonetki. Nikogo juz tam nie bylo.
Szli dalej — nic o tym nie mowiac. Trawa szelescila im pod nogami, kiedy wspinali sie na zbocze; byla polnoc, Wedrowiec wisial wysoko na niebie. Ani na chwile nie zapominali o morzu, ktore zawladnelo wzgorzami — przyplyw zatrzymal sie piecdziesiat metrow od nich, ale fale wciaz uderzaly o zbocza — o Wedrowcu, ktory zawladnal niebem, a raczej przestrzenia wokol Ziemi, zamieniajac niebo w ciemna, szara powloke; o grozie, ktora zawladnela zyciem wszystkich ludzi na calym swiecie.
Weszli na niski, skalisty prog, z niego na nastepny i ujrzeli przed soba plaski, prostokatny, szary glaz wielkosci gigantycznej trumny. Margo rozlozyla koc i oboje uklekli na nim twarzami do siebie. Patrzyli skupieni i powazni, a kiedy Sie wreszcie usmiechneli, byly to usmiechy okrutne, drapiezne. Chwile ciszy miedzy jednym a drugim uderzeniem fali wypelnialo pulsowanie ich krwi, glosniejsze od huku wody. Gory jak gdyby.rozbrzmiewaly echem bicia ich serc ii niemal drzaly, a niebo tetnilo w tym samym rytmie. Margo zdjela kurtke, polozyla obok niej pistolet i zaczela rozpinac bluzke, ale Hunter ja w tym wyreczyl. Dziewczyna dotknela jego brody, chwycila garsc sztywnych wlosow, zacisnela palce i przycisnela piesc do jego podbrodka. Mieli wrazenie, ze czas sie zatrzymal, a przynajmniej, ze nie — nagli i nie pedzi tak szybko; ze waski, niski korytarz, ktory trzeba czym predzej — przebyc, zamienil sie w rozlegla rownine, na ktorej mozna przystanac. Wszystko — morze, skaly, wzgorza, niebo, otaczajace ich chlodne powietrze i wielka mieniaca sie planeta — na swoj sposob ozylo, zapadajac sie na zawsze w ich myslach, choc to moze Ich umysly byly teraz bardziej chlonne niz kiedykolwiek przedtem. Im bardziej Margo byla swiadoma ciala Huntera, a Hunter ciala Margo, tym bardziej — a nie, jakby sie zdawalo, tym mniej — byli swiadomi wszystkiego, co ich otacza, rzeczy duzych i malych, — nawet tak malych jak kil ku milimetrowa fioletowa kreska na podzialce pistoletu, rzeczy zarowno widocznych, jak i niewidocznych, tego, co zywe, i tego, co martwe. Ich ciala i niebo stanowily jednosc — jaskrawe slonce zabiegajace o wzgledy ciemnego polksiezyca wreszcie sie z nim polaczylo. Czuli, ze w ich cialach szaleje wsciekly przyboj, ze ogarnia je burzliwe, rozhustane morze, ale wiedzieli, ze po burzy nastapi cisza. Czas mijal, uplywal niepostrzezenie — przynajmniej raz nie szumial o smierci, lecz harmonijnie jednoczyl smierc z zyciem. Nad ich glowami zlocista bestia w ksztalcie fallusa, ktora obracala sie w prawo po ciemnofioletowej plaszczyznie Wedrowca, w ciagu nastepnej godziny zamienila sie w zlotego weza owinietego wokol peknietego jaja — w samice, ktora walczy z zapladniajacym ja samcem, owija sie wokol niego i wreszcie go miazdzy — a odlamki zniszczonego Ksiezyca lsnily i tanczyly wokol planety-intruza niczym miliony zaciekle ze soba rywalizujacych plemnikow wokol jaja.
Don zrelacjonowal pokrotce Paulowi swoje przezycia w kosmosie i na pokladzie Wedrowca. Obserwacje Merriama na ogol pokrywaly sie z tym, co Paul slyszal od Tygryski, i — choc wciaz (byl smutny i dotkniety nagla zmiana uczuc kotki — na chwile odzyskal nastroj, jaki Tygryska zdolala stworzyc, opowiadajac mu swoja historie. Teraz on z kolei opowiadal Donowi, co sie dzialo tej nocy, gdy ukazal sie Wedrowiec — mowil o sympozjum, na ktore poszedl z Margo, o zajsciu przy bramie Vandenbergu 2, o falach spowodowanych wstrzasami — kiedy nagle Tygryska wtracila ostro:
— Skonczcie juz, prosze! Chce wam zadac kilka pytan. Kotka stala przy tablicy sterowniczej posrod rozowych kwiatow — przypuszczalnie bez slow porozumiala sie ze swoimi zwierzchnikami. Paul i Don siedzieli na rozowej podlodze, a naprzeciw nich Miau od czasu do czasu wyskakiwala z kwietnika, najwyrazniej bardzo zaintrygowana, a przynajmniej podniecona sztuczna grawitacja ziemska.
— Czy dobrze cie traktowano tutaj i podczas pobytu na mojej planecie? — zapytala Merriama.
Don spojrzal na Tygryske, myslac o tym, jak bardzo mu przypomina kocia istote — roznila sie tylko kolorem futra — ktora schwytala wielkiego ptaka o topazowym upierzeniu i niczym baletnica, posilajaca sie po wieczornym przedstawieniu, pila jego krew.
— Kiedy ucieklem z Ksiezyca — powiedzial — a to chyba zawdzieczam tylko sobie, podlecialy do mnie dwa wasze statki kosmiczne, ktore zawiozly mnie na Wedrowca. Tam bodajze przez dwa dni trzymano mnie w wygodnym pokoju, po czym przywieziono tutaj. Nikt ze mna wlasciwie nie rozmawial, ale mialem wrazenie, ze ktos wywraca na nice i bada moj mozg. Za sprawa sennych widziadel pokazano mi wiele rzeczy, i to by bylo wszystko.
— W porzadku, dziekuje. A czy ciebie, Paul, dobrze traktowano?
— Hm… — zaczal Paul, usmiechajac sie do niej pytajaco.
— Tak czy nie? — warknela Tygryska.
— A wiec tak.
— Dziekuje. Pytanie drugie: czy widzieliscie jakies oznaki pomocy okazywanej przez nas ludziom na Ziemi podczas przyplywow?
— Kiedy lecielismy nad Los Angeles, San Francisco i nad Leningradem, widzialem, jak deszcz gasi pozary, a cos — moze jakies pole silowe — cofa wody przyplywu — powiedzial Paul.
— Podczas wizji czy taz snu widzialem chyba podobne rzeczy na monitorze telewizyjnym, mieszczacym sie w jednej z wielkich sali na Wedrowcu — odparl Don.
— Ta wizja byla zgodna z prawda — zapewnila go Tygryska. — Pytanie…
— Tygrysko — wtracil Paul. — Czy to wszystko ma zwiazek z tymi dwiema fotografiami, ktore nie pokrywaja Sie z probami wyjscia Wedrowca z nadprzestrzeni? Czy boicie sie, ze dogonia was wasi przesladowcy? Przygotowujecie obrone (na wypadek, gdyby was oskarzono o szkody wyrzadzona na Ziemi?
Don spojrzal ze zdziwieniem na Paula, ktory jeszcze nic mu nie mowil o opowiesci Tygryski, ale kotka odparla spokojnie:
— Przestan gadac, malpo… to znaczy, czlowieku. Tak, to mozliwe. Ale mam jeszcze jedno pytanie: z tego, co wam wiadomo, czy wasi bliscy ucierpieli z powodu Wedrowca?
— Trzech moich towarzyszy z bazy ksiezycowej zginelo, gdy Ksiezyc sie rozpadl — odparl szorstko Don.
Tygryska skinela szybko glowa i powiedziala:
— Jeden z nich chyba sie uratowal — sprawdzamy to teraz. Na ciebie kolej, Paul.
— Wlasnie rozmawialem z Donem na ten temat, Tygrysko — zaczal Paul. — Margo i — inni czlonkowie