powinno sie dac bratu krwi szanse po raz drugi. Ale nie po raz trzeci.
– Nie martw sie – uspokoil go Colin. – Od tej chwili jestesmy razem. Tylko my dwaj.
Roy spojrzal na Heather i oblizal wargi. Zlapal sie jedna reka za krocze i potarl sie przez spodnie.
– Zabawimy sie – powiedzial – a zaczniemy od tej malej dziwki. Zobaczysz, Colin. Teraz juz rozumiesz. Rozumiesz, co oznacza my przeciwko nim. To bedzie istna beczka smiechu. Prawdziwy trzask.
Pamietajac o nastawionym magnetofonie, czujac jak serce o malo nie wyskoczy mu z piersi, gdy Roy zrobil krok w kierunku Heather, Colin powiedzial”
– Jesli chcesz, mozemy ktorejs nocy wrocic na zlomowisko i zepchnac ten stary furgon na tory, pod pociag.
– Nie – powiedzial Roy. – Nie mozemy juz tego powtorzyc. Nie po tym, jak powiedziales swojej starej. Wymyslimy cos nowego. – Zblizyl sie do Heather. – No szybciej. Wyciagnijmy ten knebel. Az mnie swierzbi, zeby wlozyc w te sliczne usteczka cos innego.
Colin siegnal za siebie i wyciagnal zza paska pistolet.
– Nie dotykaj jej.
Roy nawet na niego nie spojrzal. Ruszyl w strone Heather.
– Rozwale ci leb, ty sukinsynu! – krzyknal Colin.
Roy byl kompletnie zaskoczony. Z poczatku nie zrozumial, o co chodzi, ale zobaczyl, ze Heather z latwoscia sciaga sznury, ktore krepowaly jej nadgarstki i zorientowal sie, ze mimo wszystko dal sie zlapac. Krew odplynela mu z twarzy i zrobil sie bialy z wscieklosci.
– Wszystko sie nagralo – powiedzial Colin. – Mam to na tasmie. Teraz mi uwierza.
Roy zrobil krok w jego strone.
– Nie ruszaj sie! – ostrzegl Colin, szturchajac go pistoletem.
Heather wyciagnela z ust knebel.
– Dobrze sie czujesz? – spytal Colin.
– Bede sie czula lepiej, jak juz stad wyjdziemy – powiedziala.
Odwracajac sie do Colina, Roy powiedzial”
– Ty maly, beznadziejny draniu. Nie masz dosc jaj, zeby zastrzelic kogokolwiek.
Wymachujac pistoletem, Colin powtorzyl ostrzezenie”
– Zrob jeszcze jeden krok, a przekonasz sie, ze nie masz racji.
Heather zamarla.
Przez chwile wszyscy milczeli jak zakleci. Wreszcie Roy zrobil krok do przodu.
Colin wymierzyl pistolet w stopy Roya i oddal ostrzegawczy strzal.
Ale bron nie wypalila. Sprobowal jeszcze raz. Nic.
– Powiedziales mi, ze pistolet twojej matki jest nie naladowany – powiedzial Roy. – Pamietasz? – Jego twarz wykrzywial zwierzecy grymas wscieklosci.
Colin jeszcze raz nacisnal spust – szalenczo, rozpaczliwie. Jeszcze raz. Jeszcze!
Znow nic.
Wiedzial, ze jest zaladowany. Sprawdzal. Do diabla, przeciez widzial naboje na wlasne oczy!
I wtedy przypomnial sobie o bezpiecznikach. Zapomnial je przesunac.
Roy rzucil sie na niego, a Heather krzyknela.
Zanim zdolal dotknac pistoletu, znalazl sie pod znacznie silniejszym przeciwnikiem, i obaj zaczeli sie tarzac po grubym dywanie kurzu, i glowa Colina uderzala o podloge, i Roy bil go na odlew po twarzy, i miazdzyl jednym, drugim, trzecim ciosem piesci, ktore przypominaly marmurowe bloki – bil w zebra i w zoladek. Colin, z trudem lapiac powietrze, probowal posluzyc sie pistoletem jak palka, ale Roy chwycil go za nadgarstek i wyrwal mu bron z reki, i uzyl jej tak, jak zamierzal uzyc jej Colin, zamachnal sie i uderzyl Colina w glowe, potem drugi raz… Rozlala sie przyjazna ciepla czern – puszysta i niezwykle pociagajaca.
Colin uswiadomil sobie, ze kolejne ciosy albo pozbawia go przytomnosci, albo go zabija, a wtedy nie bedzie mogl pomoc Heather. Mogl zrobic tylko jedno – osunal sie i udal martwego. Roy przestal go bic i usiadl na nim, dyszac ciezko. Po chwili, dla spokoju sumienia, jeszcze raz uderzyl pistoletem w czaszke Colina.
Colin poczul, jak bol eksploduje w jego lewym uchu, przeplywa przez policzek i wreszcie dociera do grzbietu nosa, jakby wbijano mu w twarz dziesiatki ostrych igiel. Stracil przytomnosc.
43
Stan nieswiadomosci nie trwal zbyt dlugo. Tylko kilka sekund. Obraz Heather, lezacej pod Royem, mignal w czerni, w ktorej unosil sie Colin, i ta przerazajaca wizja wyrwala go z objec ciemnosci.
Heather krzyczala, ale jej krzyk nagle ucichl przerwany gwaltownie odglosem ciosu spadajacego na jej twarz.
Colin nie mial okularow. Widzial wszystko jakby za mgla. Usiadl, spodziewajac sie w kazdej chwili, ze Roy skoczy na niego. Pomacal wokol siebie podloge. Znalazl szkla. Oprawka byla skrzywiona, ale soczewki nietkniete. Nalozyl okulary, zginajac je tak, by pasowaly.
Heather lezala na podlodze po drugiej stronie pokoju, plasko na plecach, a Roy siedzial na niej okrakiem, odwrocony do Colina plecami. Jej bluzka byla rozchylona, a piersi nagie. Roy probowal sciagnac jej szorty. Szamotala sie, wiec uderzyl ja ponownie. Zaczela lkac.
Slaby, zalany krwia, ale silny gniewem i determinacja, Colin rzucil sie przez caly pokoj, chwycil Roya za wlosy i sciagnal z dziewczyny. Zatoczyli sie do tylu, upadli bokiem i potoczyli w przeciwnych kierunkach.
Roy zerwal sie na rowne nogi i chwycil Heather, ktora biegla w strone drzwi. Odciagnal ja od wyjscia i pchnal w kierunku sciany. Potknela sie i upadla na ukryty magnetofon.
Colin lezal na czyms twardym, o ostrych krawedziach, lecz z powodu otepienia potrzebowal czasu, by uswiadomic sobie, ze ma pod soba pistolet. Wyciagnal go i uniosl sie na kolana, probujac goraczkowo przesunac bezpieczniki, gdy zobaczyl, ze Roy znow rusza w jego strone. Czul, jak przed oczyma przelatuja mu iskierki bolu.
Roy rozesmial sie z okrutna satysfakcja.
– Myslisz, ze sie przestrasze nie naladowanej broni? Jezu, ale z ciebie pierdola! Zaraz rozwale ci leb, ty maly, glupi pomylencu. A potem wypieprze te twoja glupia dziewczyne, az zacznie krwawic.
– Jestes smierdzacym, zepsutym draniem! – powiedzial Colin, plonac z wscieklosci, o jaka nigdy sie nie podejrzewal. Uniosl sie z kleczek. – Nie ruszaj sie. Nie podchodz. Pistolet byl zabezpieczony. Teraz jest odbezpieczony. Slyszysz mnie? Bron jest zaladowana. I uzyje jej. Przysiegam na Boga, ze twoje flaki rozprysna sie na scianie!
Roy wybuchnal smiechem.
– Colin Jacobs, wielki, bezlitosny zabojca. – Wciaz sie zblizal, usmiechniety, pewny siebie.
Colin obrzucil Roya przeklenstwami i nacisnal spust. Huk byl ogluszajacy w tym cichym pokoju o zabitych oknach.
Roy zachwial sie, ale nie dlatego, ze Colin go trafil. Byl tylko zaskoczony.
Colin ponownie nacisnal spust.
Drugi strzal byl tez chybiony, ale Roy krzyknal i wyciagnal rece w pojednawczym gescie.
– Nie! Poczekaj! Poczekaj chwile! Przestan! – Colin szedl naprzod i Roy cofajac sie natrafil plecami na sciane. Colin znow nacisnal spust. Nie mogl sie powstrzymac. Byl rozpalony, rozpalony do bialosci, plonal gniewem, kipial, wrzal, byl tak goracy z wscieklosci, iz wydawalo mu sie, ze za chwile roztopi sie, poplynie jak lawa, kazde uderzenie jego serca bylo potezne jak wybuch wulkanu. Nie byl juz ludzka istota, byl zwierzeciem, bestia, barbarzynca, ktory toczy brutalna walke o terytorium z innym samcem, odczuwajacym takie jak on pragnienie przelania krwi i ktorym powoduje straszna i nieodparta zadza dominowania, zdobywania, niszczenia.
Trzeci strzal musnal prawe ramie Roya, a czwarty trafil go prosto w lewa noge. Upadl, a ciemna krew zabarwila rekaw jego koszuli i zaczela przesiakac przez jedna z nogawek dzinsow. I po raz pierwszy od chwili, w ktorej Colin go poznal, Roy przypominal – przynajmniej z rysow cierpiacej teraz twarzy – dziecko, dziecko, ktorym byl w istocie.
Colin stanal nad nim i ustawil muszke pistoletu w jednej linii z grzbietem jego nosa. Byl bliski pociagniecia za