Zawahal sie tylko przez sekunde, obrocil w dloniach pistolet, ujal go za lufe i kolba stlukl jedna z duzych szyb w drzwiach.

Pomyslal, ze powinien wejsc do srodka na tyle szybko, by znalezc dobra kryjowke, nim szaleniec dotrze do kuchni. Wowczas moglby wyjsc z ukrycia i strzelic temu czlowiekowi w plecy.

Ale nie mogl znalezc zasuwki. Wepchnal reke przez otwor po szybie, rozcinajac sobie skore o sterczace kawalki szkla i przesuwal dlonia po wewnetrznej strome drzwi. Ale nie mogl wyczuc pod palcami zadnego mechanizmu. Wszystko wskazywalo na to, ze przy drzwiach nie ma zatrzasku.

Spojrzal w drugi koniec dobrze oswietlonej kuchni, na drzwi, w ktorych powinien pojawic sie mezczyzna.

Mijaly cenne sekundy, a Colin szukal halasliwie, niewidocznego zamka.

Nagle znalazl go. Krzyknal radosnie, przekrecil galke, pchnal drzwi i potykajac sie wpadl do kuchni, trzymajac w wyciagnietej dloni pistolet.

Zanim zdazyl poszukac jakiejs kryjowki, do pomieszczenia wszedl George Leland. Colin rozpoznal go od razu, choc nie widzial go przez ostatnie dwa lata. Ale widok tego czlowieka nie sparalizowal go. Wycelowal pistolet w piers Lelanda i nacisnal spust.

Odrzut strzalu pozbawil dlonie chlopca czucia az do lokci.

Leland ruszyl do przodu jak pociag ekspresowy, ryczac cos niezrozumiale. Machnal potezna, otwarta dlonia i Colin runal jak dlugi na blyszczace plytki podlogi.

Pistolet Colina potoczyl sie z brzekiem pomiedzy nogi stolu i krzesel, w niedostepne miejsce. Poza tym chlopiec wiedzial, patrzac, jak bron sunie po podlodze, ze jego pierwszy i jedyny strzal chybil celu.

Alex byl juz w polowie jadalni, zblizajac sie do nie oslonietych plecow nieznajomego, ktory nie uswiadamial sobie obecnosci Doyle’a, gdy w kuchni rozlegl sie strzal. Uslyszal krzyk szalenca i zobaczyl, jak rzuca sie do przodu. Do uszu Alexa dotarl pisk Colina, a w chwile pozniej cos sie przewrocilo.

Ale nie wiedzial, kto do kogo strzelil.

Pokonujac kilka ostatnich stop, dzielacych go od kuchni, uniosl nad glowa nabijana gwozdziami deske.

Colin, ktory lezal na podlodze obok lodowki, probowal wstac.

Oddalony o dwa jardy nieznajomy podniosl pistolet…

Wydajac okrzyk przerazenia i jakiejs dzikiej radosci, Alex opuscil swoja maczuge, wkladajac w cios cala sile. Trzy gwozdzie rozoraly potylice mezczyzny.

Nieznajomy zawyl, upuscil bron i chwycil sie za glowe obiema dlonmi. Zrobil dwa niepewne kroki i natknal sie na ciezki, okragly stolik.

Alex uderzyl ponownie. Gwozdzie tym razem przeszyly dlonie, przybijajac je na chwile do czaszki, zanim Doyle zdolal wyrwac deske.

Szaleniec odwrocil sie i spojrzal na swego przesladowce, wyrzucajac w gore zakrwawione rece, by zaslonic sie przed kolejnym ciosem.

Alex napotkal wzrokiem szeroko otwarte niebieskie oczy i pomyslal, ze jest w nich z pewnoscia slad normalnosci, cos czystego i racjonalnego. Obled ustapil na chwile.

Alex nie dbal o to. Ponownie uderzyl. Gwozdzie przesunely sie po twarzy nieznajomego i rozdarly cialo, pozostawiajac trzy czerwone pregi na jego policzku.

– Prosze – powiedzial mezczyzna, pochylajac sie nad stolem i zaslaniajac sie skrzyzowanymi ramionami. – Prosze. Przestan, prosze.

Ale Doyle widzial, ze jesli teraz sie zawaha, to w tych oczach bardzo szybko moze pojawic sie obled i chec zemsty. Ogromny mezczyzna moglby rzucic sie na niego i odzyskac przewage. I wtedy on nie okazalby litosci.

Doyle pomyslal o tym, co ten sukinsyn mogl zrobic Courtney, co mogl zrobic Colinowi. Uderzyl jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Za kazdym razem uderzal mocniej i szybciej, wbijajac gwozdzie w ramiona, szyje, skronie nieznajomego… Doyle jeczal, majac bolesna swiadomosc, ze to on jest teraz maniakiem, a czlowiek lezacy na stole ofiara. Mimo to nie zatrzymal sie, tnac i uderzajac z calych sil.

Nieznajomy upadl na podloge i rozbil glowe o plytki. Patrzyl smutno na Doyle’a i probowal cos odpowiedziec. Z licznych ran plynela krew i nagle chlusnela z nosa, jak woda z kranu. Umarl.

Alex stal nad cialem przez cala minute, patrzac na swoje dzielo. Byl odretwialy. Nie czul nic: gniewu, wstydu, zalu, smutku, w ogole nic. Zabic czlowieka i nie odczuwac wyrzutow sumienia wydawalo sie czyms niewlasciwym.

Z jego skaleczonego ramienia znow zaczely wyplywac fale bolu. Uswiadomil sobie, ze trzymal swa palke w obu dloniach, ze w kazde brutalne uderzenie wkladal sile obu ramion. Rzucil deske na zwloki i odwrocil sie.

Colin stal w kacie przy lodowce. Byl blady jak sciana i trzasl sie.

Wygladal na mniejszego i chudszego niz kiedykolwiek.

– Wszystko w porzadku? – spytal Doyle.

Chlopiec spojrzal na niego, nie mogac wydusic slowa.

– Colin!

Chlopiec tylko drgnal.

Doyle zrobil krok w jego strone.

Nagle Colin krzyknal i rzucil sie do przodu, wpadajac na Doyle’a i obejmujac go w talii. Lkal histerycznie. Podniosl w gore oczy, ktore lsnily za grubymi szklami i spytal”

– Nie opuscisz nas nigdy, prawda?

– Opuscic was? Oczywiscie, ze nie – powiedzial Doyle. Chwycil chlopca pod pachy, podniosl i przytulil mocno.

– Powiedz, ze nas nie opuscisz – zadal Colin. Lzy splywaly mu po twarzy. Trzasl sie tak gwaltownie, ze nie mogl sie uspokoic, bez wzgledu na to, jak mocno przytulal go Doyle. – Powiedz to! Powiedz to!

– Nigdy was nie opuszcze – obiecal Doyle, sciskajac go jeszcze mocniej. – O Boze, Colin, mam teraz tylko was dwoje. Stracilem wszystko inne.

Chlopiec plakal wtulony w jego szyje.

Alex wyszedl z kuchni z Colinem na reku, przeszedl przez jadalnie i skierowal sie w strone schodow.

– Zobaczymy jak czuje sie Courtney – powiedzial, majac nadzieje, ze jego glos uspokoi Colina.

Ale tak sie nie stalo.

Byli w polowie schodow prowadzacych na pierwsze pietro, gdy chlopiec zaczal trzasc sie jeszcze bardziej.

– Mowisz prawde? Nie klamiesz? Naprawde nas nie opuscisz?

– Naprawde – Doyle pocalowal chlopiecy nos, mokry od lez.

– Nigdy?

– Nigdy. Mowilem ci juz… Jestescie tym, co mi pozostalo. Wlasnie stracilem wszystko inne.

Idac do Courtney i przyciskajac chlopca do piersi, Alex stwierdzil, ze jedna z tych utraconych rzeczy byla zdolnosc do dzieciecego placzu. I teraz, najbardziej ze wszystkiego, pragnal plakac.

Dean R. Koontz

***
,

* Ch. Atlas – jeden z pierwszych amerykanskich kulturystow.

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату