Obydwoje znow razem… Polozyl dlonie na jej klatce piersiowej i nacisnal dostatecznie mocno, by znieruchomiala. Glaskal jej twarz i zanurzal palce w zlotych wlosach dziewczyny.
Przez chwile niemal zapomnial o Alexie Doyle’u.
O Colinie nie myslal w ogole.
Chlopiec uslyszal strzal. Stlumily go sciany, ale nie moglo byc zadnych watpliwosci.
Otworzyl drzwi i wyskoczyl z samochodu. Przebiegl polowe podjazdu, gdy nagle uswiadomil sobie, ze nie ma dokad pojsc.
W domach u podnoza ulicy wciaz bylo ciemno, tak jak i w tych, ktore staly wyzej. Najwidoczniej strzal nikogo nie obudzil.
No dobrze. Ale przeciez mogl pobiec do sasiadow i powiedziec im co sie stalo, czyz nie? Ale od razu wiedzial, ze to bezcelowe. Pomyslal o tym, jak kapitan Ackeridge potraktowal Alexa. I choc wiedzial, ze sasiedzi odniesliby sie do niego z sympatia, wiedzial rowniez, ze nie uwierzyliby mu, a przynajmniej nie na tyle szybko, by pomoc Alexowi i Courtney. Jedenastolatek? Potraktowaliby go z humorem, moze skrzyczeli. Ale nigdy by mu nie uwierzyli.
Odwrocil sie i pobiegl z powrotem do samochodu, po czym zatrzymal sie przy otwartych drzwiach i spojrzal na dom. Nikt nie wyszedl na zewnatrz.
Rusz sie, pomyslal. Alex nie wahalby sie. Przeciez pospieszyl Courtney na pomoc, prawda? Chcesz byc doroslym czlowiekiem czy przestraszonym dzieciakiem?
Usiadl na brzegu fotela, otworzyl schowek i wyjal z niego male kartonowe pudelko. Wyciagnal pistolet i polozyl na siedzeniu, po czym zaczal szukac amunicji. W ciagu jedenastu lat swego zycia ani razu nie trzymal broni w reku, ale czynnosc ladowania wydala mu sie calkiem prosta. Bezpiecznik byl oznaczony malutkimi literkami, ktore z trudnoscia dostrzegal w przycmionym swietle gornej lampki: ON – OFF. Przesunal go na pozycje OFF.
25
Alex wpatrywal sie w polamane skrzynki, podarte gazety i inne smieci przez jakas minute, zanim uswiadomil sobie, gdzie jest, i przypomnial sobie, co sie stalo. Szaleniec, tym razem z pistoletem…
– Courtney? – spytal cicho.
Poruszenie wywolalo bol. Naplywal falami i sprawial, ze Doyle czul sie stary i slaby. Zostal postrzelony w gorna czesc lewej lopatki i mial wrazenie, ze ktos obficie posypal rane sola.
Przynajmniej nie trafil w serce, pomyslal. Nie trafil w zaden wazny organ. Ale byla to slaba pociecha.
Podparl sie jedna reka i uklakl, broczac krwia, ktora kapala na dywan. Bol narastal; jego fale uderzaly szybciej i z wieksza sila.
Wciaz spodziewal sie, ze uslyszy kolejny strzal, ktory rzuci go na sterte pudel i gazet. Ale podniosl sie z trudem na nogi, odwrocil sie i stwierdzil, ze w drzwiach nikt nie stoi, ze szaleniec juz sobie poszedl.
Ruszyl przez pokoj, przyciskajac ramie zdrowa reka, spod ktorej wyciekaly babelki krwi. Byl juz w polowie drogi do drzwi prowadzacych na korytarz, gdy pomyslal, ze dobrze byloby poszukac jakiejs broni, zanim wyruszy w slad za szalencem. Ale czego? Znow sie odwrocil i spojrzal na sterte smieci, gdzie dostrzegl to, czego potrzebowal. Zawrocil i podniosl deske, ktora odpadla z polamanej, drewnianej skrzynki, dluga na cztery stopy, szeroka na trzy cale. Z boku deski sterczaly trzy wygiete, dlugie gwozdzie. Powinno wystarczyc. Znow sie odwrocil w kierunku drzwi i przeszedl przez pokoj.
Te osiem krokow przypominalo osiemset. Gdy juz pokonal ten dystans, musial zatrzymac sie i odpoczac. Czul ucisk w klatce piersiowej i mial klopoty z oddychaniem. Oparl sie o sciane tuz przy drzwiach, tak, by nie mozna bylo go zobaczyc z korytarza drugiego pietra.
Musisz bardziej sie starac, powiedzial sobie zamykajac oczy, by nie widziec tanczacego pokoju. Nawet jesli znajdziesz tego szalenca, to i tak nie bedziesz w stanie powstrzymac go przed zrobieniem z Courtney i Colinem, czego tylko zapragnie. Nie mozesz ulegac slabosci. To szok. Postrzelono cie. Krwawisz. I odczuwasz skutki tego szoku. Kazdy by odczuwal. Jesli ich szybko nie przezwyciezysz, to mozesz rownie dobrze usiasc na podlodze i wykrwawic sie na smierc.
Leland zerwal tasme z ust dziewczyny i dotknal jej bladych warg.
– Wszystko w porzadku, Courtney. Doyle nie zyje. Nie musimy juz sie nim przejmowac. Jestesmy tylko ty i ja naprzeciwko calego swiata.
Nie byla w stanie mowic. Nie byla juz zlota dziewczyna, ale blada jak mleko.
– Teraz cie uwolnie – powiedzial z usmiechem. – Jesli bedziesz grzeczna, oczywiscie. Jesli bedziesz odpowiednio sie zachowywac, to rozwiaze ci nogi i rece – tak, abysmy mogli sie kochac. Chcialabys? – Pokrecila przeczaco glowa. – Na pewno bys chciala.
Na pierwszym pietrze, gdzies na tylach domu, pekla szyba, a szklo rozsypalo sie na podlodze.
– To policja – powiedziala, nie majac pewnosci, kto to naprawde jest, ale chciala go wystraszyc.
Wstal, nie uwolniwszy jej.
– Nie – odparl. – To chlopiec. Jak moglem o nim zapomniec? – Czerwony z wscieklosci, odwrocil sie od lozka i ruszyl pedem do drzwi.
– Nie zrob mu krzywdy! – krzyknela. – Na litosc boska, zostaw go w spokoju.
Leland nie slyszal jej. Byl w stanie przyjac do wiadomosci i myslec w danej chwili tylko o jednej sprawie. Teraz byl to chlopiec. Musi go znalezc i zabic, a tym samym usunac ostatnia przeszkode pomiedzy nim a Courtney.
Wybiegl z sypialni i ruszyl korytarzem w kierunku schodow.
Kiedy Alex uslyszal dobiegajacy z dolu dzwiek tluczonej szyby, pomyslal, ze Colin sprowadzil pomoc. Ale wtedy przypomnial sobie, ze drzwi frontowe stale byly otwarte. Dlaczego ktos mialby z nich nie skorzystac?
Od razu pojal, ze Colin nie poszedl po pomoc. Zamiast tego wyjal ze schowka pistolet, ten sam pistolet, o ktorym Doyle nie pomyslal we wlasciwym czasie. Colin nie ufal drzwiom wejsciowym i skierowal sie na tyly domu, zeby poszukac wejscia.
Sam spieszyl na ratunek. Byla to z jego strony wielka odwaga. Mogl przeciez zginac.
Doyle odepchnal sie od sciany w chwili, gdy uslyszal krzyk Courtney, i niemal wywrocil sie o wlasne stopy, zaskoczony. Zyla! Oczywiscie wmawial sobie przez caly czas, ze nic jej nie jest – ale nie wierzyl w to. Spodziewal sie znalezc zwloki.
Odwrocil sie w strone drzwi prowadzacych na korytarz i zdazyl jeszcze zobaczyc szalenca, ktory dotarl do schodow i ruszyl pedem w dol.
Z sypialni znajdujacej sie w drugim koncu korytarza dobiegl krzyk Courtney.
– Nie rob mu krzywdy! Nie zabijaj rowniez mojego brata!
Rowniez? A wiec sadzi, ze jestem juz martwy, myslal Doyle.
– Courtney! – Nie dbal o to, ze czlowiek na dole moze go uslyszec. – Nic mi nie jest. Colinowi tez sie nic nie stanie.
– Alex? To ty?
– To ja – powiedzial.
Sciskajac w reku prymitywna bron, przebiegl przez podest i ruszyl schodami w dol, pedzac za szalencem.
26
Colin usilowal otworzyc drzwi kuchenne. Byly zamkniete. Nie chcial marnowac czasu probujac dostac sie przez ktores z okien i nie zamierzal wejsc do srodka przez glowne drzwi, w ktorych Alex zniknal na dobre.