Reka Lelanda zesliznela sie po jej szyi, badal palcami puls, a nastepnie opuscil dlon i objal jej ciezka, nie podtrzymywana stanikiem piers.

– Cudowna jak zawsze.

– Prosze. Nie dotykaj mnie w ten sposob – powiedziala.

Probowala odsunac sie od niego.

Trzymal ja mocno, pieszczac wolna reka. Teraz dotykal drugiej piersi.

– Powiedzialas, ze znow bede mogl cie dotykac.

– Co masz na mysli? – Jego palce wbijaly sie w ramie dziewczyny tak gleboko, ze poczula w barku eksplozje ostrego bolu.

– Powiedzialas, ze znow moglbym sie z toba kochac. – Glos Lelanda byl niski i senny. – Tak jak dawniej.

– Nie. Nigdy tego nie mowilam.

– Owszem, Courtney. Mowilas.

Spojrzala w jego podkrazone, nabiegle krwia oczy, w lekko niesymetryczne niebieskie zrenice i po raz pierwszy w zyciu doznala leku, ktory odczuwaja wylacznie kobiety. Wiedziala, ze moze sprobowac ja zgwalcic. I wiedziala, ze choc jest wychudzony, bedzie mial dosc sily, by to zrobic… ale czy takie obawy nie byly smieszne? Czy w przeszlosci nie byla z nim w lozku dziesiatki razy, zanim zaczal sie zmieniac? Czego w takim razie sie obawiala? Ale ona wiedziala czego.

Nie seksu. Chodzilo o sile, przemoc, ponizenie i uczucie, ze zostalo sie wykorzystanym. Nie miala pojecia, jak sie tu dostal, ani skad wzial jej adres. Nie znala jego motywow postepowania. Ale teraz nie mialo to absolutnie zadnego znaczenia. Najwazniejsze bylo to, czy bedzie chcial ja zgwalcic czy nie. Czula sie slaba, bezradna i zagrozona. Czula wewnetrzna pustke i chlod, drzac na mysl, ze bedzie musiala zaakceptowac jego przymusowe zaloty.

– Lepiej, zebys dluzej tu nie siedzial – powiedziala, czujac do siebie pogarde za drzenie glosu. – Alex bedzie tu za pare minut.

Leland usmiechnal sie.

– No pewnie. Wiem o tym.

Nie mogla pojac, czego chce, o co mu jeszcze chodzi oprocz krotkiego, brutalnego zniewolenia jej.

– Wiec co tu jeszcze robisz?

– Rozmawialismy juz o tym.

– Nie. Nie rozmawialismy.

– Pewnie, Courtney. Pamietasz. W furgonetce. Kiedy tu jechalismy. Ty i ja. Rozmawialismy o tym przez kilka dni – jak ich zalatwimy, a potem bedziemy razem.

Juz nie byla tylko przestraszona. Byla przerazona. W koncu przekroczyl granice obledu. Cokolwiek bylo przyczyna – jakies fizyczne schorzenie czy choroba psychiczna – wypchnelo go ostatecznie poza granice normalnosci.

– George, musisz posluchac. Czy mnie sluchasz?

– Oczywiscie, Courtney. Lubie twoj glos.

Nie mogla opanowac drzenia.

– George, nie jestes zdrowy. Cokolwiek ci dolegalo przez ostatnie dwa lata…

Usmiech zniknal z jego twarzy, gdy jej przerwal.

– Jestem zdrow jak ryba. Dlaczego zawsze upierasz sie, ze jest inaczej?

– Czy widziales kiedykolwiek te przeswietlenia, ktore lekarz…

– Zamknij sie! – warknal. – Nie chce o tym mowic.

– George, jesli jestes chory, to moze jest jeszcze jakies…

Zdazyla zauwazyc, ze wymierza jej cios, ale nie byla w stanie uchylic sie dostatecznie szybko. Wielka, twarda dlon Lelanda spadla ciezko na jej skron. Poczula jak zgrzytnely jej zeby. Courtney przyszlo do glowy, ze ten dzwiek jest prawie zabawny…

Ale wowczas zaczela pograzac sie w ciemnosci, wiedzac, ze zaraz zemdleje. Gdyby stracila przytomnosc, bylaby jeszcze bardziej bezradna. I nagle uswiadomila sobie, ze gwalt to najmniejsze zlo, jakie moze ja spotkac. Mogl w ogole jej nie zgwalcic. Mogl ja zabic.

Krzyknela, albo tak jej sie tylko wydawalo, i wpadla do smolistego dolu.

Leland wyszedl z domu i wzial z furgonetki pistolet, ktory zapomnial zabrac za pierwszym razem. Wrocil do living-roomu i stanal obok sofy, spogladajac w dol na dziewczyne, podziwiajac jej zlote wlosy i pieprzyki na skorze oraz doskonala linie jej twarzy.

Dlaczego nie mogla byc dla niego mila? Byla taka przez cala droge. Kiedy jej mowil, zeby przestala go dreczyc w jakiejs sprawie, to przestawala. Natychmiast. Ale znow wylazla z niej dziwka, ktora go krytykuje i wmawia mu, ze zawodzi go umysl. Czy nie widziala, ze jest to niemozliwe? To wlasnie dzieki swemu umyslowi dostawal te wszystkie stypendia, lata temu. To dzieki swemu wyjatkowemu umyslowi wydostal sie z tej cholernej farmy i uciekl od biedy, klepania Biblii i reki ojca. Wiec to niemozliwe, by umysl go zawodzil. Powiedziala tak, zeby go przestraszyc.

Przystawil lufe pistoletu do jej ucha.

Ale nie byl w stanie pociagnac za spust.

– Kocham cie – powiedzial, choc nie mogla go uslyszec.

Usiadl na podlodze obok kanapy i zaczal plakac. Po jakims czasie powrocil do rzeczywistosci i stwierdzil, ze ja rozbiera. Gdy mysli Lelanda wedrowaly gdzies daleko, on zdjal cienki, niebieski sweter Courtney, a teraz manipulowal przy zamku jej dzinsow. Przestal to robic i popatrzyl na nia.

Naga do pasa, wygladala jak mala dziewczynka, pomimo wyraznie zarysowanych piersi. Wydawala sie bezbronna, slaba i spragniona opieki.

Wszystko bylo nie tak. Nie byl zadowolony z takiego obrotu sprawy.

Leland uswiadomil sobie nagle, ze gdyby ja tylko zwiazal i poczekal do chwili, gdy rozprawi sie z Doyle’em i chlopcem, to wszystko byloby dobrze. Gdy beda martwi, ona zrozumie, ze Leland jest wszystkim, co jej pozostalo. A wtedy beda mogli zyc razem.

Podniosl ja tak latwo, jakby byla niemowleciem, zaniosl na gore i polozyl na lozku w glownej sypialni. Przyniosl z living-roomu sweter dziewczyny i z trudem ja ubral.

Kwadrans pozniej zwiazal jej rece i stopy kawalkiem liny, ktora znalazl na stercie smieci w goscinnej sypialni, a tasma samoprzylepna zakleil Courtney usta.

Siedzial obok niej, na brzegu lozka, wpatrujac sie w jej oczy, gdy zatrzepotala powiekami i odszukala go wzrokiem.

– Nie boj sie – powiedzial.

Z jej zaslonietych ust wyrwal sie zduszony krzyk.

– Nie skrzywdze cie – powiedzial. – Kocham cie. – Dotknal dlugich, cienkich, delikatnych wlosow dziewczyny. – Juz wkrotce wszystko bedzie dobrze. Bedziemy szczesliwi, poniewaz nie bedziemy miec nikogo wiecej procz siebie.

23

– To juz nasza ulica? – spytal Colin, podczas gdy thunderbird wspinal sie z mozolem po pochylej jezdni w kierunku swiatel widocznych na szczycie wzniesienia.

– Zgadza sie.

Po lewej stronie, za rzedami wyrosnietych drzew wisniowych, rozciagala sie ciemnosc parku Lincolna. Teren po prawej ginal w jeszcze glebszej ciemnosci, schodzac stopniowo w dol, ku swiatlom miasta i linii portu oraz mostu Golden Gate, ktora przypominala polyskujacy naszyjnik. Byl to niezwykly widok nawet o trzeciej nad ranem.

– Niezle miejsce – powiedzial chlopiec.

– Podoba ci sie, co?

– Bije Filadelfie na glowe.

Doyle rozesmial sie.

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату