– Tak – potwierdzil. – Z pewnoscia.
– No to juz wiesz wszystko.
– Ale… moze uda mi sie zlapac ich dzis wieczorem w Reno?
Kochana, zwiewna dziewczyna o miekkim glosie powiedziala”
– Znow zmienia motel. Nie znajdziesz ich.
Kiwnal glowa. To byla prawda.
Wtedy, na chwile, oddalil sie od niej. Nie byl juz w Newadzie, ale w Filadelfii. Trzy miesiace wczesniej. Pojechal do centrum, zeby obejrzec film, ktory byl zabawny i… no coz, dziewczyna z tego filmu byla tak bardzo podobna do Courtney, ze nie mogl spac tej nocy. Nastepnego wieczoru znow obejrzal film i dowiedzial sie z plakatow wiszacych w hallu kinowym, ze dziewczyna nazywa sie Carol Lynley. Ale wkrotce o tym zapomnial. Chodzil na ten film codziennie, i dziewczyna stala sie prawdziwa Courtney. Byla doskonala. Dlugie, zolto-biale wlosy, delikatne rysy, te oczy, ktore zdawaly sie go przenikac… Stopniowo, za szostym, siodmym, osmym, dziewiatym razem, zaczelo powracac seksualne pozadanie, co bylo dziwne, poniewaz film byl opowiescia rodzinna. W koncu zaczal chodzic po knajpach i poderwal dziewczyne. Zrobil to z nia… ale w ogole nie przypominala Courtney. Potem, gdy wyczerpany lezal na niej, spojrzal prosto w twarz dziewczyny i zobaczyl, ze to nie Courtney i rozgniewal sie. Poczul, ze zostal wyprowadzony w pole. Oszukano go. Wiec zaczal ja bic, tlukac twarda piescia po twarzy, raz za razem, az…
Mrugal, patrzac na blekitne niebo, bialy piasek, szaro-czarna droge.
– Coz – odezwal sie do dziewczyny siedzacej obok – chyba omine Reno. I tak nie beda tam nocowac. Pojade prosto do Frisco.
Zlota dziewczyna usmiechnela sie.
– Prosto do Frisco – powiedzial Leland. – Nie beda sie mnie spodziewac. Nie beda w ogole przygotowani. Zajme sie nimi bez trudu. A potem bedziemy razem. Czyz nie?
– Tak – powiedziala, tak jak sobie tego zyczyl.
– Znow bedziemy szczesliwi, prawda?
– Tak.
– Znow bede mogl cie dotykac.
– Tak, George.
– Spac z toba.
– Tak.
– I bedziesz ze mna zyla?
– Tak.
– I ludzie przestana byc dla mnie zli.
– Tak.
– Nie musisz sie mnie obawiac, Courtney – powiedzial. – Kiedy opuscilas mnie po raz pierwszy, chcialem cie skrzywdzic. Chcialem cie zabic. Ale juz nie chce tego zrobic. Znow bedziemy razem, a ja nie skrzywdze cie za nic w swiecie.
20
Courtney podniosla sluchawke po pierwszym sygnale i byla ozywiona bardziej niz zwykle.
– Czekalam na twoj telefon – powiedziala. – Mam dobre wiesci.
Alex chcial uslyszec dobre wiesci, zwlaszcza jesli miala mu je przekazac swoim cieplym, gardlowym glosem.
– O co chodzi?
– Mam prace, Alex.
– W tym magazynie?
– Tak – rozesmiala sie do sluchawki i Alex niemal ujrzal ja, jak stoi przy telefonie i odrzuca w tyl zlotowlosa glowe. – Czy to nie wspaniale?
Jej szczescie wynagrodzilo niemal to wszystko, co przezyl w ciagu ostatnich paru dni.
– Czy jestes absolutnie pewna, ze tego wlasnie chcialas?
– To lepsze od tego, czego chcialam.
– A wiec… ty i Colin w krotkim czasie staniecie sie rodowitymi mieszkancami San Francisco, a ja bede musial zwolnic sie na miesiac z pracy, zeby was dogonic.
– Wiesz, jaka bede miala pensje?
– Dziesiec dolarow tygodniowo? – spytal.
– Nie zartuj.
– Pietnascie?
– Osiem i pol tysiaca rocznie. Na poczatek.
Zagwizdal.
– Niezle, jak na pierwsza prawdziwa prace w twoim zawodzie. A teraz posluchaj, nie tylko ty masz dobre wiadomosci.
– Och?
Doyle spojrzal na Colina, ktory wcisnal sie do budki telefonicznej razem z nim i powiedzial, starajac sie, by klamstwo zabrzmialo jak prawda.
– Pare minut temu przyjechalismy do Reno – w rzeczywistosci nigdy tam nie dotarli, tylko do Carson City. I to wczesnie rano, a nie pare minut temu. Przespali cale popoludnie, a takze pore kolacji i obudzili sie o pol do dziewiatej, niecala godzine wczesniej. – Zadnemu z nas nie chce sie spac. Byla to prawda, choc Alex nie chcial wyjasniac, dlaczego zadnemu z nich nie chce sie spac, bo niby dlaczego mieliby drzemac w motelu caly dzien. – Do San Francisco jest jakies dwiescie piecdziesiat mil, wiec…
– Chcesz przyjechac dzis wieczorem?
– Myslalem, zeby sprobowac.
– Sluchaj, jesli chce wam sie spac – spijcie.
– Nie chce nam sie spac.
– Jeden dzien nie robi zadnej roznicy – powiedziala. – Nie pedz jak wariat tylko po to, zeby jak najszybciej dojechac. Jesli zasniesz nad kierownica…
– Stracisz nowego thunderbirda, ale zyskasz pieniadze z odszkodowania – dokonczyl za nia.
– To nie jest zabawne.
– Masz racje, nie jest. Przepraszam. – Byl rozdrazniony, poniewaz musial ja oklamywac. Czul sie maly i w jakis sposob brudny, nawet jesli chcial tylko zaoszczedzic jej niepotrzebnych zmartwien.
– Jestes pewien, ze dasz rade?
– Tak, Courtney.
– W takim razie bede grzala lozko.
– Z tym moge nie dac rady.
– Dasz – powiedziala. Znow rozlegl sie jej smiech, tym razem cichszy. – Zawsze dajesz rade.
– Kiepski zart – powiedzial – Kiepski.
– Ale jeden z tych, ktore trzeba opowiadac. Wiec… kiedy moge spodziewac sie ciebie i cudownego dziecka?
Doyle spojrzal na zegarek.
– Jest za pietnascie dziesiata. Odlicz czterdziesci piec minut na kolacje… powinnismy byc w domu okolo trzeciej nad ranem, jesli nie zgubimy sie po drodze.
Poslala mu przez telefon glosnego calusa.
– Do zobaczenia o trzeciej, kochanie.
O jedenastej George Leland minal znak informujacy o odleglosci do San Francisco. Spojrzal na szybkosciomierz i dokonal pewnych obliczen. Nie zrobil tego tak szybko jak niegdys. Cyfry wymykaly mu sie. Dodawal gorzej niz trzecioklasista. I nie byl juz pewny samego siebie tak jak dawniej, poniewaz liczyl trzy razy,