Po godzinie Leland przykrecil na zapasowym kole ostatnia srube i opuscil furgonetke. Kiedy wpychal przebita opone do samochodu, uswiadomil sobie, ze powinien zatrzymac sie na najblizszej stacji obslugi i naprawic ja, ale… Doyle z dzieciakiem i tak juz uzyskali spora przewage. Choc mogl ich znow dopasc tego wieczoru w Salt Lake City, nie chcial tracic szansy rozprawienia sie z nimi tutaj, na otwartej drodze. W miare jak zblizali sie do San Francisco, tracil pewnosc siebie i wiare we wlasne mozliwosci.
A gdyby nie udalo mu sie wylaczyc ich z gry, co pomyslalaby Courtney? Przeciez miala do niego zaufanie. Gdyby nie zajal sie odpowiednio tamta dwojka, wowczas on i Courtney nie mogliby byc razem, tak jak tego pragnela.
W takim razie opona mogla zaczekac.
Zatrzasnal tylne drzwi furgonetki, zamknal na klucz i skierowal sie do kabiny. W piec minut pozniej pedzil z predkoscia dziewiecdziesieciu pieciu mil na godzine po plaskiej, wyludnionej szosie.
Detektyw Ernie Hoval z policji stanowej Ohio jadl kolacje w restauracji przy skrzyzowaniu, ktora stanowila ulubione miejsce wiekszosci policjantow w tej okolicy. Atmosfera byla do niczego, ale jedzenie bylo w porzadku. Policjanci mieli dwadziescia procent znizki.
Byl juz w polowie posilku, skladajacego sie z ogromnego sandwicza i frytek, gdy przysiadl sie do niego zoltawy, wyszczekany technik, zajmujac miejsce vis-a-vis.
– Nie ma pan nic przeciwko towarzystwu? – spytal.
Hoval drgnal. Mial, ale wzruszyl tylko ramionami.
– Nie wiedzialem, ze taki czlowiek jak pan korzysta z zakamuflowanych lapowek pod postacia znizek – stwierdzil technik, otwierajac menu, ktore przyniosla mu kelnerka.
– Nie korzystalem, kiedy zaczalem sie tu stolowac – powiedzial Hoval zdumiony tym, ze chce rozmawiac z tym czlowiekiem. – Ale wszyscy inni tak robili… z niewielu rzeczy mozna ciagnac korzysci jesli chce sie pozostac dobrym gliniarzem.
– Ach, wiec jest pan taki sam jak my wszyscy – stwierdzil technik, machajac lekcewazaco reka.
– Rownie biedny.
Mezczyzna wykrzywil twarz w usmiechu, a nawet pozwolil sobie na ciche parskniecie.
– Jak panski sandwicz?
– Doskonaly – odpowiedzial Hoval z pelnymi ustami.
Technik zamowil jednego, bez frytek, i kawe. Kiedy kelnerka odeszla, spytal”
– Co ze sledztwem w sprawie Pulhama?
– Nie jest to juz jedyna sprawa, ktora sie zajmuje – powiedzial Hoval.
– Och?
– Niewiele moge zrobic – wyjasnil Hoval. – Jesli zabojca jechal ta bagazowka do Kalifornii, to jest teraz daleko poza granicami mojego rejonu. FBI sprawdza liste nazwisk kierowcow, ktora otrzymalo z centralnego spisu bagazowek. Zaciesnili krag podejrzanych do kilkudziesieciu nazwisk. Wyglada na to, ze znalezienie tego faceta to kwestia kilku tygodni.
Technik zmarszczyl brwi, podniosl solniczke i obracal ja w swoich chudych palcach.
– Za kilka tygodni moze byc za pozno. Kiedy swir zaczyna dzialac, to dziala szybko.
– Wciaz pan wierzy w te teorie? – spytal Hoval, odkladajac sandwicza.
– Uwazam, ze mamy do czynienia z psychopata. A jesli tak jest, to lista jego morderstw powiekszy sie o kilka nowych w ciagu tygodnia albo dwu. Moze nawet popelnic samobojstwo.
– To nie jest zaden wariat – upieral sie Hoval. – To sprawa polityczna. Nie zabije nikogo wiecej, chyba, ze natknie sie na kolejnego policjanta.
– Jest pan w bledzie – powiedzial technik.
Hoval potrzasnal glowa i wzial spory lyk soku cytrynowego.
– Wy, liberalowie o krwawiacych sercach, zadziwiacie mnie. Wszedzie szukacie prostych odpowiedzi.
Kelnerka przyniosla blademu mezczyznie kawe. Kiedy odeszla, powiedzial”
– Nie zauwazylem na swojej koszuli krwi w okolicy serca. I nie jestem politycznym liberalem. Ponadto wydaje mi sie, ze panska teoria jest bardziej uproszczona niz moja.
– Ten kraj sie rozpada, a pan zwala wine na psychopatow i swirow.
– Coz – powiedzial technik, odkladajac wreszcie solniczke. – Prawie chcialbym, zeby bylo tak, jak pan mowi. Bo jesli to jest wariat, i jesli pozostanie na wolnosci przez tydzien lub dwa, to…
PIATEK
18
O drugiej rano w piatek, szesnascie godzin po wyjezdzie z Denver, Alex czul sie tak, jakby lezal na oddziale szpitalnym dla nieuleczalnie chorych. Nogi mial zdretwiale i ciezkie. Posladki szczypaly go i piekly, jak gdyby wbito w nie mnostwo szpilek, a plecy bolaly go od krzyza az do podstawy czaszki. A byl to dopiero poczatek dlugiej listy dolegliwosci: byl mokry od potu, zmietoszony i brudny, gdyz nie wzial prysznica poprzedniej nocy; oczy mial podkrazone, a pod powiekami czul piasek i swedzenie; ostry, jednodniowy zarost klul paskudnie; w ustach czul suchosc i kwasny smak; rece przenikal tepy bol od ciaglego trzymania tej przekletej kierownicy przez dlugie godziny i mile…
– Nie spisz? – spytal Colina.
W tej ciemnosci i przy wlaczonym radiu, z ktorego dobiegala cicha muzyka country, chlopiec powinien byl zasnac.
– Nie spie – odpowiedzial Colin.
– Sprobuj sie zdrzemnac.
– Boje sie, ze samochod sie rozpadnie – powiedzial Colin. – Nie moge spac, kiedy sie tym martwie.
– Samochod jest w porzadku – odparl Doyle. – Karoseria jest troche wgnieciona, ale to wszystko. Trzesie sie po przekroczeniu osiemdziesieciu pieciu mil na godzine tylko dlatego, ze kolo zaczyna pocierac o wygiety metal.
– Mimo wszystko niepokoje sie – stwierdzil Colin.
– Zatrzymamy sie w jakims mozliwym miejscu i odswiezymy sie – powiedzial Doyle. – Obydwaj tego potrzebujemy. Poza tym konczy sie benzyna.
W czwartek, poznym popoludniem, ruszyli na poludniowy zachod, jadac przez Utah siecia bocznych drog, po czym skorzystali z dwupasmowej trasy dwadziescia jeden, ktora zawiodla ich ponownie na polnocny zachod. Wkrotce zapadl szybki, pustynny zmierzch, przechodzac gwaltownie z ognistej czerwieni o pomaranczowym odcieniu do uroczystej purpury i wreszcie glebokiej pustynnej czerni. Jechali dalej, przekraczajac granice Newady i wjezdzajac na trase piecdziesiat, ktora zamierzali dotrzec z jednego konca Srebrnego Stanu do drugiego.
Krotko po godzinie 22.00 zatrzymali sie, zeby nabrac benzyny i zadzwonic do Courtney z budki telefonicznej. Udawali, ze dzwonia z motelu, poniewaz Alex nie widzial powodu, zeby ja martwic wlasnie teraz. Choc mieli za soba ciezkie przezycie, bylo juz prawdopodobnie po wszystkim. Zgubili swego przesladowce. Nie bylo sensu straszyc Courtney. Opowiedza jej o wszystkim ze szczegolami po przyjezdzie do San Francisco.
Miedzy 22.30 we czwartek i 2.00 rano w piatek jechali przez tereny, ktore niegdys byly samym sercem romantycznego Dzikiego Zachodu. Grozne, piaszczyste rowniny, ciemne i wyludnione, ciagnely sie po lewej i prawej stronie drogi.
Srogie, nieurodzajne wzgorza wystrzelaly znienacka w niebo i opadaly stromo w dol, wydajac sie nie na miejscu, nawet jesli staly tu od tysiacleci. Po obu stronach drogi majaczyly kaktusy, a przez szose przemykaly od czasu do czasu kroliki, widoczne w zoltym blasku reflektorow. Gdyby ich podroz przebiegala inaczej, gdyby przed ostatnie dwa tysiace mil nie scigal ich szaleniec, moze jazda przez Newade bylaby przyjemnoscia, okazja, by ulec nostalgii i zabawic sie w ktoras z gier Colina. Ale teraz kraina ta wydawala sie nudna, byla czyms, czego nie dalo