Zdawal sobie sprawe, ze jego glos przypomina belkot, jezyk mu sie platal nie tylko z powodu strachu, jaki wciaz odczuwal po spotkaniu z szalencem w furgonetce, lecz rowniez pod wplywem spojrzenia przenikliwych ciemnych oczu Ackeridge’a.

– Ma pan karte wozu na tego t-birda?

Doyle odszukal wlasciwa wkladke i podal policjantowi otwarty portfel.

Ackeridge przygladal sie przez dluzsza chwile portfelowi, ktory ginal w jego ogromnych, twardych dloniach.

– Czy to panski pierwszy thunderbird?

Alex nie rozumial, jaki to w ogole ma zwiazek ze sprawa, ale odpowiedzial na pytanie.

– Drugi.

– Zawod?

– Moj? Artysta.

Ackeridge podniosl wzrok i zdawal sie przewiercac nim Doyle’a.

– A co to dokladnie oznacza?

– Zajmuje sie artystyczna strona reklamy – wyjasnil Alex.

– I dobrze panu placa?

– Calkiem dobrze – powiedzial Doyle.

Ackeridge zaczal wertowac pozostale przegrodki w portfelu, zatrzymujac sie przy kazdej na pare sekund. Jego chlodne, intensywne zainteresowanie prywatnymi dokumentami bylo niemal nieprzyzwoite.

O co tu u licha chodzi, zastanawial sie Doyle. Zjawilem sie tutaj, zeby zlozyc doniesienie o przestepstwie. Jestem dobrym, uczciwym obywatelem – nie podejrzanym!

Odchrzaknal.

– Przepraszam, panie kapitanie.

Ackeridge przestal wertowac portfel.

– O co chodzi?

Zeszlej nocy, powiedzial sobie Doyle, stawilem czolo czlowiekowi, ktory probowal zabic mnie siekiera. Wiec dzisiaj moge stawic czolo temu szefowi nizszego szczebla.

– Kapitanie – powiedzial – nie rozumiem, dlaczego jest pan tak bardzo zainteresowany moja osoba. Czyz nie jest teraz najwazniejsza rzecza, powiedzmy, poscig za tym czlowiekiem w bagazowce?

– Zawsze twierdze, ze ofiare trzeba poznac rownie dobrze jak przestepce – stwierdzil Ackeridge, po czym wrocil do przegladania papierow w portfelu Doyle’a.

Wszystko szlo nie tak, jak trzeba. Jakim cudem sprawy przybraly taki obrot – i dlaczego?

By nie odczuwac ponizenia wywolanego widokiem policjanta grzebiacego w jego prywatnym portfelu, Alex zaczal rozgladac sie po pokoju. Sciany pomalowano na urzedowy szary kolor, a jasniejszy akcent stanowily tylko trzy rzeczy: oprawiona fotografia prezydenta Stanow Zjednoczonych wielkosci plakatu; rownie duza fotografia zmarlego J. Edgara Hoovera; i wreszcie mapa najblizszej okolicy o rozmiarach cztery stopy na cztery. Wzdluz sciany staly rzedem metalowe szafki z szufladami, tylko w jednym miejscu rozdzielone przez okno i wentylator. Poza tym w pokoju byly jeszcze trzy krzesla o prostych oparciach, biurko, krzeslo na ktorym siedzial Ackeridge i stojak mieszczacy normalnych wymiarow, bawelniano-jedwabna flage Stanow Zjednoczonych.

– Odmowa sluzby wojskowej z powodu przekonan? – spytal Ackeridge.

Alex spojrzal na niego zdumiony.

– Co pan powiedzial?

Ackeridge pokazal mu karte, ktora znalazl w portfelu.

– Jest tu taka adnotacja.

Po co u licha trzymal te karte? Nie mial obowiazku nosic jej przy sobie, zwlaszcza teraz, gdy przekroczyl trzydziestke. Dawno temu przestali powolywac do wojska ludzi, ktorzy skonczyli dwadziescia szesc lat. Na dobra sprawe wszyscy juz zdazyli zapomniec o poborze. A jednak Doyle zawsze przekladal ja do nowego portfela, ktory kupowal – mial juz ich trzy czy cztery. Dlaczego? Czy chcial podswiadomie wierzyc, ze posiadanie tej karty bylo dowodem, iz jego pacyfistyczna filozofia opiera sie na przekonaniach, a nie tchorzostwie?

A moze posiadanie jej przypisywal powszechnej amerykanskiej psychozie niecheci, a czasem niemoznosci wyrzucenia na smietnik czegos, co nosilo znamiona urzedowego dokumentu, bez wzgledu na date waznosci?

– Odbylem sluzbe zastepcza w szpitalu dla weteranow – powiedzial Doyle, choc nie czul potrzeby usprawiedliwiania sie przed Ackeridge’em.

– Bylem zbyt mlody na Koree i zbyt stary na Wietnam – powiedzial policjant. – Ale sluzylem w normalnym wojsku, miedzy wojnami. – Oddal Alexowi prawo jazdy i portfel.

Alex schowal prawo jazdy do portfela, wsunal go do kieszeni i powiedzial”

– Wracajac do tego czlowieka w chevrolecie…

– Zazywal pan kiedykolwiek marihuane? – spytal Ackeridge.

Tylko spokojnie, myslal Doyle. Badz cholernie ostrozny. Badz cholernie mily.

– Dawno temu – powiedzial.

Nie staral sie juz powrocic do tematu mezczyzny w bagazowce, poniewaz zdazyl zauwazyc, ze z jakichs powodow Ackeridge w ogole sie tym nie interesuje.

– Wciaz pan zazywa?

– Nie.

Ackeridge usmiechnal sie. Byla to ta sama, nieudana imitacja usmiechu.

– Nawet gdyby zazywal pan ja codziennie, to i tak nie powiedzialby pan takiemu staremu policyjnemu zrzedzie, jak ja.

– Mowie prawde – powiedzial Doyle, znow czujac pot na czole.

– Inne rzeczy?

– Co pan ma na mysli?

Nachylajac sie nad biurkiem i znizajac glos do melodramatycznego szeptu Ackeridge powiedzial”

– Barbiturany, amfetamina, LSD, kokaina…

– Narkotyki zazywaja ludzie, ktorym nie zalezy na zyciu – odparl Doyle. Wierzyl w to, co mowi, ale wiedzial, ze dla policjanta sa to puste slowa. – Tak sie sklada, ze kocham zycie. Nie potrzebuje narkotykow. Nie sa mi potrzebne do szczescia.

Ackeridge obserwowal go przez moment, po czym oparl sie o krzeslo i skrzyzowal ciezkie ramiona.

– Chce pan wiedziec, dlaczego zadaje te wszystkie pytania?

Alex nie odpowiedzial, poniewaz nie byl pewien, czy chce wiedziec.

– Powiem panu – ciagnal Ackeridge. – Mam dwie teorie na temat tej panskiej opowiesci – o czlowieku w bagazowce. Pierwsza – ze nic takiego sie nie wydarzylo. Doznal pan halucynacji. To mozliwe. Tak wlasnie moglo byc. Jesli faktycznie byl pan na haju, moze po LSD, to mogl sie pan niezle wystraszyc.

Jedyne, co mozna bylo zrobic to sluchac. Nie spieraj sie. Pozwol mu sie wygadac, a potem wiej stad jak najdalej.

Alex nie mogl sie jednak powstrzymac od pytania”

– A co z bokiem mojego samochodu? Odpadl lakier. Karoseria jest rozdarta. Drzwi sie nie otwieraja.

– Nie twierdze, ze pan to sobie wymyslil – powiedzial Ackeridge. – Mogl pan uderzyc bokiem o jakis murek albo wystajaca skale, cokolwiek.

– Niech pan spyta Colina – zaproponowal Doyle.

– Chlopca w samochodzie? Panskiego szwagra?

– Tak.

– Ile ma lat?

– Jedenascie.

Ackeridge potrzasnal swoja masywna glowa.

– Jest zbyt mlody, zebym mogl go przesluchiwac i prawdopodobnie powiedzialby tylko to, co jak przypuszczam, odpowiadaloby panu.

Alex odchrzaknal, by ulzyc gardlu, ktore bylo scisniete i suche.

– Prosze przeszukac woz. Nie znajdzie pan zadnych narkotykow.

– Coz – stwierdzil Ackeridge, upajajac sie swoim akcentem – pozwoli pan, ze przedstawie panu te druga teorie, zanim sie pan zdenerwuje. Sadze, ze jest lepsza od tej pierwszej. Wie pan, co mam na mysli?

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату