– Jeszcze nie.

– Alez tak! – byl wciaz przestraszony, ale w jego glosie slychac bylo rowniez przyjemne podniecenie.

Doyle spojrzal w lusterko.

Gdzies daleko w tyle widac bylo furgonetke, ruszajaca w slad za nimi, jasny punkt na tle jeszcze jasniejszego otoczenia.

– Jedzie? – spytal Colin.

– Tak.

– Sprawdz, czy uda nam sie przekroczyc dziewiecdziesiatke.

Doyle sprobowal, ale samochod zaczal sie trzasc i grzechotac.

– Niedobrze. Cos peklo kiedy w nas uderzyl.

– W kazdym razie wiemy, ze potrafisz ominac kazda blokade, jaka ustawi na szosie – powiedzial chlopiec.

Doyle spojrzal na niego.

– Masz lepsze zdanie o moich umiejetnosciach niz ja. Mielismy nie lada fart.

– Dajesz sobie rade – powiedzial Colin.

W przenikajacym szyby pustynnym blasku jego druciane okulary wygladaly jak malenkie rurki swiatla.

W trzy minuty pozniej furgonetka siedziala im na ogonie.

Ale gdy probowala ich wyprzedzic, Doyle zjezdzal na lewe pasmo, blokujac jej droge i zmuszajac bagazowke do pozostania w tyle. Gdy chevrolet chcial wziac ich z prawej, Doyle natychmiast zajezdzal mu droge i odpowiadal klaksonem na jego wsciekle trabienie.

Prowadzili te gre przez kilkanascie minut, okazujac niesportowa pogarde wobec regul i krazac po calej szosie. Wreszcie, co bylo nieuniknione, furgonetka znalazla luke i wykorzystala ja, zrownujac sie z nimi.

– Wszystko od nowa – powiedzial Doyle.

Jak gdyby na dany znak, bagazowka zmniejszyla dzielacy ich dystans i otarla sie o ich samochod. Iskry wystrzelily w gore i zgasly w mgnieniu oka, po czym rozlegl sie jek rozdzieranego metalu, choc nie tak glosny i ostry jak za pierwszym razem.

Alex mocowal sie z kolem kierownicy. Brneli po zwirowatym poboczu przez tysiac jardow, zanim Doyle zdolal wjechac z powrotem na szose.

Furgonetka znow w nich uderzyla, jeszcze mocniej niz poprzednio.

Tym razem Alex stracil panowanie nad wozem. Nie byl w stanie utrzymac sliskiej od potu kierownicy, ktora sama obracala mu sie w dloniach. Byla lepka jak maslo. Dopiero gdy zjechali z szosy, brnac szalenczo przez pofaldowany piach, udalo mu sie mocno uchwycic mokry plastik kierownicy i odzyskac wladze nad ich losem.

Szybkosciomierz wskazywal czterdziesci piec mil, gdy wjezdzali z powrotem na szose, wyprzedzajac furgonetke o pare jardow. Ale zrownala sie z nimi w chwile pozniej i trzymala sie blisko ich boku, az osiagneli osiemdziesiat piec mil na godzine. Cala prawa strona bagazowki byla podrapana i powyginana. Alex domyslal sie, patrzac niespokojnie na drugi samochod, ze lewa strona thunderbirda jest w znacznie gorszym stanie.

Furgonetka ponownie ruszyla w ich strone. Nagle rozleglo sie bang!, tak glosne, ze Alex myslal, iz zostali uderzeni po raz czwarty. Jednak odglosowi nie towarzyszyl wstrzas. Co wiecej, chevrolet nagle wytracil predkosc i zostal w tyle.

– Co on wyprawia? – spytal Colin.

To zbyt piekne, by moglo byc prawdziwe, myslal Doyle.

– Pekla mu opona.

– Zartujesz.

– Nie zartuje.

Chlopiec opadl z powrotem na siedzenie, blady, roztrzesiony i nieludzko wyczerpany. Slabym, przypominajacym szept glosem, powiedzial”

– Jezu!

17

Miasto przetrwalo wbrew niegoscinnej ziemi, na ktorej stalo. Niskie budynki – czy to drewniane, ceglane czy tez kamienne – zabarwily sie na matowy, zolto-brazowy kolor, wspolgrajacy z bezlitosnym sloncem i rozwiewanym przez wiatr piachem. Gdzieniegdzie krawedzie scian znaczyly alkaliczne inkrustacje, ale bylo to jedyne urozmaicenie w tej monotonii. Szosa – ktora stanowila jednoczesnie najwazniejsza arterie miasta – przez caly czas, od chwili gdy opuscili Kolorado, tworzyla niewyrazna szaro-czarna linie przecinajaca pustynie; ale teraz dostosowala sie do charakteru tego miejsca i zmienila sie w ciemnobrazowa i zakurzona ulice. Na otwartej przestrzeni wiatr omiatal droge do czysta; ale tutaj, w miescie, budynki stanowily dla niego przeszkode i sprawialy, ze wszedzie gromadzil sie kurz. Pokrywal cieniutka warstwa samochody, pozbawiajac je blasku. Zdawal sie byc dlonmi zyjacej pustyni, rozkradajacymi po kawalku te skromna polac ziemi, ktora ludzie niegdys jej wydarli.

Posterunek policji, znajdujacy sie przy trzecim skrzyzowaniu na glownej ulicy, byl rownie ponury jak wszystko inne i miescil sie w parterowym budynku, z ktorego odpadala zaprawa laczaca kamienie musztardowego koloru.

Funkcjonariusz, ktory dowodzil posterunkiem i nazywal siebie kapitanem Ackeridge’em, nosil brazowy mundur, pasujacy do charakteru miasta i mial twarda, doswiadczona twarz do charakteru tego nie pasujaca. Mierzyl szesc stop wzrostu, wazyl dwiescie funtow i byl o jakies dziesiec lat starszy od Doyle’a, ale cialo mial o dziesiec lat mlodsze. Ostrzyzone na jeza wlosy byly ciemne, a oczy jeszcze ciemniejsze. Poruszal sie jak zolnierz na paradzie, sztywno i dumnie.

Wyszedl przed budynek i obejrzal thunderbirda. Obszedl go dookola i wydawal sie rownie zainteresowany nie uszkodzonymi czesciami karoserii, co dlugimi rysami po stronie kierowcy. Nachylil sie nisko nad przyciemniona szyba i patrzyl na Colina, jak na rybke w akwarium. Ponownie przyjrzal sie uszkodzeniom po lewej stronie samochodu i byl bardzo zadowolony z wynikow inspekcji.

– Wejdzmy do srodka – powiedzial. Glos mial zdecydowany i wyrazny pomimo poludniowo-zachodniego akcentu. – Porozmawiamy o tym.

Wrocili na posterunek, przeszli przez poczekalnie, gdzie dwie sekretarki stukaly w maszyny do pisania, a umundurowany policjant z nadwaga pil kawe i przezuwal ekierke. Weszli do gabinetu Ackeridge’a, a potezny funkcjonariusz zamknal za nimi drzwi.

– Jak pan sadzi, co mozna zrobic w tej sytuacji? – spytal Alex, gdy Ackridge usiadl za biurkiem.

– Prosze usiasc.

Doyle podszedl do krzesla, ktore stalo naprzeciwko porysowanego metalowego biurka, ale nie usiadl.

– Niech pan poslucha, ta uszkodzona opona nie powstrzyma tego drania na dlugo. I jesli…

– Prosze, niech pan usiadzie, panie Doyle – powiedzial policjant i sam tez usiadl. Jego wysluzone krzeslo o ruchomym oparciu zapiszczalo, jak gdyby w jego siedzeniu chowala sie zywa mysz.

Doyle usiadl, nieco poirytowany.

– Sadze…

– Pozwoli pan, ze to ja bede prowadzil przesluchanie – powiedzial Ackeridge, usmiechajac sie przez moment. Byla to imitacja usmiechu, najwyrazniej nieszczerego. Policjant zdawal sie wiedziec o tym, poniewaz szybko spowaznial. – Ma pan jakis dowod tozsamosci?

– Ja?

– To ja zadaje pytania.

W glosie policjanta nie bylo zadnej zlosliwosci, jednak jego ton zmrozil Doyle’a. Alex wyciagnal z tylnej kieszeni portfel, wydobyl z plastikowej przegrodki prawo jazdy i przesunal na druga strone biurka.

Policjant studiowal dokument.

– Doyle.

– Zgadza sie.

– Z Filadelfii?

– Tak, ale przeprowadzamy sie do San Francisco. Nie mam jeszcze kalifornijskiego prawa jazdy, naturalnie. –

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату