poplamionym dywanie. Byl pewien, ze umiera. Ale ten nowy bol minal i pozostala tylko agonia, ktora sama w sobie byla cierpieniem nie do zniesienia.
Podszedl do lozka i juz mial sie polozyc, gdy uswiadomil sobie, ze najpierw musi zdjac ubranie. Bylo dokladnie przemoczone. Gdyby spedzil w nim reszte nocy, rano bylby chory… Powoli, wykonujac przesadnie ostrozne ruchy, rozebral sie i wytarl pikowana narzuta, ale wciaz byl zziebniety do szpiku kosci. Drzac, polozyl sie do lozka i podciagnal koldre pod sama brode. Poddal sie calkowicie bezlitosnemu bolowi, probujac plynac wraz z nim.
Bol trwal niemal dwa razy dluzej niz zwykle. I gdy wreszcie ustapil poznym switem, koszmary, ktore zawsze wywolywal, tez byly gorsze niz kiedykolwiek. Jedyna przyjemnoscia w tej paradzie potwornosci byla Courtney. Pojawiala sie bezustannie. Naga i piekna. Jej pelne, okragle piersi i cudownie ksztaltne nogi byly prawdziwym ukojeniem po tych wszystkich wizjach… a jednak, za kazdym razem, ten nierzeczywisty, istniejacy tylko w koszmarze sennym Leland zabijal ja urojonym nozem. I za kazdym razem, bez wyjatku, morderstwo to sprawialo dziwna satysfakcje.
CZWARTEK
15
Trasa miedzystanowa dwadziescia piec biegla na polnoc od Denver i laczyla sie z trasa osiemdziesiat tuz za granica stanu Wyoming. Byla to droga o dobrej nawierzchni, platna czteropasmowka, ktora dojechaliby prosto do San Francisco, nie trafiajac na chocby jedno kolidujace skrzyzowanie.
Ale nie wybrali tej drogi, poniewaz wydawala sie zbyt oczywista jako alternatywa dla wczesniej planowanej trasy. Jesli szaleniec w furgonetce chevroleta naprawde mial obsesje na ich punkcie i pragnal ich zabic, to mogl zdobyc sie na wysilek myslowy i wyprzedzic ich o jeden krok. I jesli zorientowal sie, ze zamierzaja porzucic planowana trase, wystarczyl mu jeden rzut oka na mape, by stwierdzic, ze dwadziescia piec i osiemdziesiat to trasy, ktore niewatpliwie wybiora.
– Wiec pojedziemy trasa numer dwadziescia cztery – powiedzial Doyle.
– Co to za droga? – spytal Colin wychylajac sie ze swego fotela, by spojrzec na mape, ktora Doyle rozlozyl na kierownicy.
– Odcinkami czteropasmowka. Ale nie caly czas.
Colin wyciagnal reke i przesunal palcem po mapie. Po chwili wskazal na obszar o szarym odcieniu.
– Gory?
– Troche. Plaskowyze. Ale i sporo pustyn, a takze tereny o duzym zasoleniu.
– Ciesze sie, ze mamy klimatyzacje.
Doyle zlozyl mape i podal chlopcu.
– Zapnij pas.
Colin wlozyl mape do schowka i zrobil tak, jak mu kazano. Gdy Doyle wyjechal z parkingu, chlopiec wsadzil do spodni pomaranczowa koszulke z wizerunkiem upiora z opery, wygladzil zmarszczki na jego obrzydliwie zdeformowanym obliczu i przez kilka minut rozczesywal geste, kasztanowe wlosy, az opadly wprost na ramiona, tak jak sobie zyczyl. Nastepnie wyprostowal sie i patrzyl, jak wypalony sloncem krajobraz znika za szyba samochodu, ustepujac miejsca gorom.
Niebo w kolorze indygo przecinaly pasemka szaro-bialych chmur, ale nie zanosilo sie juz na burze. Ulewa szalejaca poprzedniej nocy skonczyla sie tak nagle jak sie zaczela, zostawiajac po sobie nieliczne slady. Piaszczysta gleba wzdluz szosy wygladala na spalona sloncem i pokryta kurzem.
Ruch tego ranka nie byl zbyt duzy i nieliczne samochody jechaly tak plynnie i w tak zdyscyplinowany sposob, ze Doyle opuszczajac Denver nie musial zadnego wyprzedzac.
Poza tym nie jechala za nimi furgonetka.
– Jestes dzis nadzwyczaj malomowny – stwierdzil Alex po pietnastu minutach, ktore uplynely w ciszy. Odwrocil wzrok od poskrecanych wezy rozgrzanego powietrza, ktore tanczyly nad szosa i spojrzal na chlopca. – Dobrze sie czujesz?
– Myslalem.
– Ty zawsze myslisz.
– Myslalem o tym maniaku.
– No i co?
– Nie jedzie za nami, prawda?
– Nie.
Colin skinal glowa.
– Zaloze sie, ze nie zobaczymy go wiecej. Doyle zmarszczyl brwi i lekko przyspieszyl, by dotrzymac kroku strumieniowi pojazdow, w ktorym jechali. – Skad ta pewnosc?
– Po prostu przeczucie.
– Rozumiem. Sadzilem, ze moze masz jakas teorie…
– Nie. Tylko przeczucie.
– No coz – powiedzial Doyle – czulbym sie znacznie lepiej, gdybys naprawde mial powody sadzic, ze go wiecej nie ujrzymy.
– Ja tez – odparl chlopiec.
W chwili, gdy George Leland wjezdzal na parking otaczajacy Rockies Motor Hotel, wiedzial, ze ich zgubil. Bol glowy meczyl go tak cholernie dlugo i byl tak intensywny… no i okres nieswiadomosci, ktory pozniej nastapil, trwal przynajmniej dwie godziny. Nie musieli jeszcze sie oddalic, ale z pewnoscia wyprzedzali go.
Thunderbird zniknal. Miejsce na parkingu bylo puste.
Nie pozwolil sobie na panike. Nic jeszcze nie bylo stracone. Nie uciekli. Wiedzial dokladnie, dokad jada.
Zaparkowal w miejscu, w ktorym stal thunderbird i wylaczyl silnik. Na pudelku, ktore krylo pistolet kalibru 0.32, lezala mapa. Leland rozwinal ja na siedzeniu pasazera, odwrocil sie bokiem, zeby ja przestudiowac i zaczal badac dosc ubogi system drog przecinajacy Kolorado i Utah.
– Nie maja wielkiego wyboru – powiedzial do zlotej dziewczyny siedzacej obok. – Albo pozostana na wczesniej zaplanowanej trasie, albo pojada ktoras z tych dwoch.
Nie odezwala sie.
– Zmienia plany po wydarzeniach ostatniej nocy.
Wraz z bolem glowy minela rowniez ta wybiorcza amnezja. Teraz pamietal wszystko: przybycie do motelu godzine przed nimi, obserwacje hallu wejsciowego zanim sie pojawili, skradanie sie do ich pokoju, powrot w srodku nocy i probe pokonania zamka przy drzwiach, cichy poscig i siekiere… gdyby tylko ten przeklety bol glowy ustapil na kilka minut, gdyby nie pojawil sie akurat wtedy, Leland wykonczylby Alexa Doyle’a.
To, ze probowal zabic czlowieka, nie robilo na nim zadnego wrazenia. Po tych wszystkich cierpieniach, jakich doswiadczyl z rak innych ludzi, zrozumial wreszcie, ze jest tylko jedna rzecz, ktora moze zniszczyc ten potezny spisek przeciwko niemu: sila, przemoc, kontratak. Musi zmiazdzyc cale to sprzysiezenie zla, ktore zostalo zawiazane tylko po to, by doprowadzic go do skrajnej rozpaczy. A poniewaz Alex Doyle i chlopiec stanowili samo centrum owego spisku, morderstwo bylo calkiem usprawiedliwione. Dzialal w samoobronie.
W poniedzialek, gdy uchwycil w lusterku wyraz swych oczu, byl zmieszany i zaszokowany tym, co zobaczyl. Teraz, gdy przygladal sie sobie, nie widzial nic procz odbicia, najzwyklejszego obrazu. W koncu robil tylko to, czego pragnela Courtney, tak by znow mogli byc razem, tak by wszystko bylo rownie wspaniale jak przed dwoma laty.
– Moga pojechac na polnoc, w kierunku Wyoming i skorzystac z osiemdziesiatki, albo udac sie na poludniowy zachod trasa dwadziescia cztery. Co myslisz?
– Mysle to, co ty – odpowiedziala zlota dziewczyna, jej glos byl slaby, ale mily jak szczesliwe