– Wyruszyl razem z nami – powiedzial Colin. – Towarzyszy nam od samego poczatku.

Doyle nie chcial przyjac do wiadomosci faktu, ze ten czlowiek mogl ich znac, ze mogl zywic do nich jakis urojony albo rzeczywisty uraz. Gdyby tak bylo, cala ta historia nie skonczylaby sie wraz z podroza. Jesli ten maniak znal ich, to mogl ich ponownie dopasc w San Francisco. Mogl zaatakowac w kazdym momencie.

– To nieznajomy – upieral sie Alex. – To wariat. Widzialem go w dzialaniu. Widzialem jego oczy. To nie jest typ czlowieka, ktory potrafilby zaplanowac poscig i ruszyc przez caly kraj.

Colin milczal.

– I dlaczego mialby nas scigac? Jesli chce nas zabic, to dlaczego nie zrobil tego w Filadelfii? Albo nie czeka, az dotrzemy do wybrzeza? Po co ten caly poscig?

– Nie wiem – przyznal chlopiec.

– Sluchaj, nie mozesz nie dostrzegac w tym wszystkim pewnej przypadkowosci – powiedzial Doyle. – Jedynie przez zwykly zbieg okolicznosci rozpoczal swoja podroz o tej samej godzinie, co my i z tej samej ulicy. I jest szalony. A taki wlasnie zbieg okolicznosci mogl szalenca doprowadzic do obsesji. Dostrzegl w nim zbyt duzo i na jego podstawie stworzyl sobie jakas paranoidalna iluzje. A tym samym wszystko, co sie od tego czasu wydarzylo, ma swoje logiczne wytlumaczenie.

Colin objal sie ramionami i kiwal na lozku.

– Mysle, ze masz racje.

– Ale wciaz nie jestes przekonany.

– Nie.

Doyle westchnal.

– W porzadku. Spiszemy na straty wplacone zaliczki. Przez nastepne wieczory bedziemy wybierac przypadkowe motele. Jesli beda jakies wolne miejsca. – Usmiechnal sie, nieco rozluzniony, choc nie mogl uwierzyc w slaba hipoteze Colina. – Czujesz sie teraz lepiej?

– Poczuje sie naprawde dobrze dopiero w San Francisco, w domu – powiedzial Colin.

– Ja rowniez – Doyle zmienil pozycje, az wreszcie polozyl sie plasko na plecach. Ruch sprawil, ze siniak znow zaczal pulsowac bolem. – Zgasimy swiatlo, zeby przylozyc glowe do poduszki?

– Mozesz spac po tym wszystkim? – spytal Colin.

– Prawdopodobnie nie. Ale sprobuje. Na pewno nie chce opuszczac motelu w tej chwili, nie po ciemku. I jesli zamierzamy poruszac sie bocznymi trasami i dodac kilka godzin ekstra do planowanego czasu podrozy, to musze wykorzystac te reszte nocy, jaka pozostala.

Colin zgasil swiatlo, ale nie wsliznal sie pod koldre.

– Posiedze sobie troche – powiedzial. – Nie moge teraz spac.

– Sprobuj.

– Sprobuje. Za chwile.

Doyle, wyczerpany, zasnal, lecz nie byl to spokojny sen. Snil o polyskujacych ostrzach siekier, kroplach krwi i maniakalnym smiechu i budzil sie co chwila, oblany zimnym potem. Gdy byl przytomny, myslal o nieznajomym i zastanawial sie, kto to moze byc. I myslal rowniez o swej odwadze. Uswiadomil sobie, ze to milosc do Courtney i Colina byla czynnikiem, ktory wyzwolil w nim te sile. Gdy nie mial o kogo sie martwic, z wyjatkiem siebie samego, zawsze mogl uciec, ale teraz… coz, troje ludzi nie moglo uciec tak latwo i szybko jak pojedyncza osoba. Dlatego byl zmuszony siegnac do zasobow, o ktorych istnieniu nie mial pojecia. Teraz, wiedzac na co go stac, byl w zgodzie z samym soba, bardziej niz kiedykolwiek w zyciu. Zadowolony, usnal. Znow snil, po czym budzil sie wstrzasany dreszczami i tlumil je, majac swiadomosc, ze potrafi zwalczyc ich przyczyne.

Colin siedzial przez dwie dlugie godziny na lozku, otulony ciemnoscia, nasluchujac oddechu Doyle’a. Mezczyzna budzil sie od czasu do czasu z jakiegos koszmaru, przewracal sie z boku na bok i mocowal z posciela, az znow zapadal w sen. Przynajmniej udawalo mu sie zdrzemnac. Spokoj, jaki w tych okolicznosciach okazywal Doyle, robil na Colinie niejakie wrazenie.

Naturalnie, zawsze podziwial Alexa Doyle’a. Bardziej niz dawal to po sobie poznac. Czasem pragnal go chwycic, objac i trwac przy nim wiecznie. Przez caly okres narzeczenstwa bal sie, ze Courtney straci Doyle’a. Wiedzial, jak silnie sa ze soba zwiazani i domyslal sie, jak bardzo intensywny musi byc ich fizyczny zwiazek, byl jednak przekonany, ze Doyle ich pozostawi. Teraz, gdy Alex juz do nich nalezal, Colin chcial go obejmowac, byc w jego poblizu i uczyc sie od niego. Ale nie byl zdolny do tej czulosci, poniewaz wydawala sie dziecinnym wyrazem uczuc. Zbyt ciezko i dlugo pracowal na swoja doroslosc, by teraz ja utracic, bez wzgledu na to, jak bardzo kochal, lubil czy podziwial Alexa Doyle’a. Dlatego musial uzewnetrzniac swoje uczucia w sposob nie rzucajacy sie w oczy, poprzez setki drobnych gestow, ktore byly rownie wymowne jak objecie ramionami, choc nie tak jednoznaczne.

Wstal z lozka, gdy pierwsze promienie poranka przeniknely do pokoju miedzy krawedziami ciezkich zaslon i poszedl do lazienki wziac prysznic. Wiedzac, ze Alex jest tuz obok, czujac, jak ciepla woda splywa na niego strumieniami i widzac, jak zolte mydlo pieni sie przyjemnie na jego chudym ciele, Colin coraz mniej przejmowal sie nieznajomym w furgonetce chevroleta. Przy odrobinie szczescia wszystko bedzie dobrze. Cala historia musi zakonczyc sie szczesliwie, poniewaz obecnosc Alexa Doyle’a gwarantowala, ze nic zlego nie stanie sie ani jemu, ani Courtney.

Zanim George Leland dotarl do bagazowki zaparkowanej obok wejscia do hotelu, zdazyl zapomniec o Doyle’u i chlopcu. Probujac otworzyc drzwi, upuscil kluczyki. Grzebal reka w niezbyt glebokiej kaluzy, az wreszcie je znalazl. Otworzyl drzwi kabiny i wdrapal sie do srodka, nie mogac przypomniec sobie gonitwy po hotelowych korytarzach, czy szalenczego tanca z siekiera w skladzie z narzedziami, gdy dzielil go tylko krok od popelnienia zbrodni. Byl zbyt przygnebiony cierpieniem, by przejmowac sie ta nagla amnezja.

Byl to najgorszy bol glowy, jakiego doswiadczyl. Skupial sie w lewym oku i wokol niego, ale promieniowal rowniez na cale czolo i docieral az do ciemienia. Napelnial jego oczy lzami. Leland slyszal nawet zgrzyt swoich zebow tracych o siebie jak zarna, ale nie mogl powstrzymac tego silnego, bezwiednego odruchu przezuwania; bylo tak, jak gdyby byl opetany, a ten, ktory mial nad nim wladze, wierzyl, ze bol mozna zmiazdzyc, pociac na malenkie kawaleczki, polknac i strawic.

Nie bylo zadnych sygnalow ostrzegawczych. Zazwyczaj, przynajmniej godzine przed pierwsza fala bolu, krecilo mu sie w glowie i czul mdlosci, i widzial spirale roznokolorowego swiatla wirujaca na siatkowce oka. Ale nie tej nocy. W jednej chwili czul sie swietnie, byl nawet radosnie podniecony, gdy nagle spadlo na niego uderzenie bolu, jak cios mlotem. Poczatkowo byl to nieprzyjemny, ale wzglednie lekki bol – czyz nie? Lekki bol? Nie mogl sobie przypomniec, gdzie dokladnie sie znajdowal, gdy poczul pierwsze jego uderzenie, ale byl pewien, ze z poczatku bol byl lagodny. Z pewnoscia do zniesienia. Jednak nasilal sie tak szybko, ze Leland rozpaczliwie zapragnal dotrzec do swego motelu, zanim calkowicie stracilby przytomnosc.

Wyjechal z parkingu, odbil sie od czterocalowego kraweznika i wydostal na autostrade, slyszac jek resorow. Tej nocy nie czul sie juz czescia swego pojazdu. Nie byl jego przedluzeniem. Stracil swa zwykla wiez z maszynami. Byl intruzem w kabinie tego wehikulu, a kierownica w jego poteznych dloniach przypominala nieznany artefakt, jakies nieludzkie urzadzenie.

Mruzyl oczy patrzac na mokra nawierzchnie drogi, probujac odegnac deszcz i widmowe pnacza mgly.

Z naprzeciwka nadjechal niski, sportowy samochod, po czym przemknal gwaltownie rozbryzgujac wode. Jego cztery reflektory byly oslepiajace; ich swiatlo wbilo sie w oczy Lelanda jak cztery noze i wycielo na jego czole bolesna rane.

Odruchowo szarpnal kierownice w prawo by uciec od blasku, ktory tak go ugodzil. Furgonetka zjechala z chrzestem na pobocze, zanurkowala i zapadla sie w koleinie. Meble w czesci bagazowej przesuwaly sie z halasem. Nagle, tuz przed maska, wynurzyl sie z ciemnosci niewysoki, brazowy mur z cegiel, niewzruszony i przerazajacy, i Leland krzyknal, skrecajac gwaltownie w lewo. Prawy blotnik zahaczyl o cegly. Po chwili chevrolet wskoczyl z powrotem na jezdnie, slizgajac sie na mokrej nawierzchni przez dlugi, niebezpieczny moment, zanim wreszcie, opornie, poddal sie wladzy Lelanda.

Dotarl do motelu tylko dlatego, ze nie napotkal zadnych pojazdow. Gdyby mijal go choc jeden samochod, rozbilby chevroleta i zabil sie.

Juz przy drzwiach swego pokoju, czujac na plecach chloszczacy deszcz, mial klopoty z wsadzeniem klucza do dziurki i klal tak glosno, ze niemal obudzil innych gosci.

Gdy znalazl sie w srodku i zamknal za soba drzwi, bol nasilil sie raptownie, sprawiajac, ze przykleknal na

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату