Udal sie w strone polnocnej czesci tarasu i zszedl po obmywanych deszczem schodach.
12
Cztery rteciowe lampy oswietlaly teren parkingu na tylach Rockies Motor Hotel, sprawiajac, ze niebo w gorze wydawalo sie o wiele ciemniejsze niz gdzie indziej, ale rowniez wydobywajac z mroku rzedy samochodow. Meczace, rozmyte swiatlo o purpurowej barwie polyskiwalo niewyraznie w spadajacych kroplach deszczu i w wodzie, ktora splywala po asfalcie. Tworzylo cienie o ostrych konturach. Gasilo kolory wszystkiego, czego tylko dotknelo, zmieniajac lsniace niegdys samochody w ich przygnebiajace, zielono-brazowe imitacje.
Doyle, ktorego ubranie tez bylo zabarwione na purpurowo, stal na chodniku u podnoza schodow i rozgladal sie po parkingu.
Nieznajomego nie bylo nigdzie widac.
Mezczyzna, naturalnie, mogl sie chowac pomiedzy dwoma samochodami, przycupniety wyczekujaco… ale jesli caly ten poscig mial sie zmienic w zabawe w chowanego wsrod dwustu czy trzystu samochodow, to oznaczaloby to, ze zmarnowaliby cala noc, biegajac wokol milczacych maszyn i chowajac sie miedzy nimi.
Przypuszczal, ze nie ma sensu ciagnac tego dluzej; cala ta wyprawa nie mogla przyniesc jakichkolwiek korzysci. Nie mial szansy przyjrzec sie z bliska temu mezczyznie czy wynajetej bagazowce. Nie bedzie dysponowal rysopisem tego czlowieka ani numerem rejestracyjnym jego wozu, by zrobic z tego jakikolwiek uzytek, czy tez przekazac policji – gdyby juz do tego doszlo. Tym samym moze rownie dobrze wrocic do pokoju, zdjac z siebie to mokre ubranie, wytrzec sie i…
Ale nie mogl odrzucic tego wyzwania ot, tak sobie. Jesli nie byl w pelnym tego slowa znaczeniu upojony swoja odwaga, to przynajmniej odczuwal niejaki podziw dla swiezo odkrytej smialosci. Ten zupelnie nowy Alex Doyle, ten zaskakujaco odpowiedzialny Doyle, ten Doyle, ktory byl w stanie walczyc ze swym odwiecznym strachem, a nawet go przezwyciezyc, fascynowal go i sprawial mu ogromna przyjemnosc. Chcial sie przekonac, jak daleko zaprowadzi go ta uprzednio nieznana, nawet niespodziewana, ale z pewnoscia pozadana sila, w jakie glebie tunelu, ktorego wrota otworzyl.
Ruszyl na poszukiwanie nieznajomego.
Pomieszczenie z automatami znajdujace sie na tylach motelu mialo dwa wejscia bez drzwi. Przez oba waskie luki wpadalo do srodka zimne, biale swiatlo pod postacia blizniaczych polkoli, rozpraszajac chorobliwie liliowy blask rzucany przez lampy rteciowe zainstalowane pod sufitem.
Doyle podszedl do wejscia i zajrzal do srodka.
Pomieszczenie bylo dobrze oswietlone i jak sie okazalo puste, jednak dzieki pekatym automatom znajdowalo sie w nim sporo zakamarkow, mnostwo miejsc, w ktorych mozna bylo sie schowac.
Przestapil podwyzszony prog.
Pokoj mial dwadziescia stop na dziesiec. Stalo w nim dwanascie maszyn, ustawionych wzdluz dluzszych scian, po szesc przy kazdej, niczym dwa zespoly futurystycznych bokserow wagi ciezkiej, czekajacych na gong i rozpoczecie pojedynku: trzy szumiace automaty z napojami gazowanymi o szesciu smakach, w butelkach albo puszkach; dwa przysadziste automaty z papierosami; jeden z krakersami i herbatnikami, pelen przestarzalych i czesciowo przestarzalych specjalow; dwa automaty ze slodyczami, wygladajace jak urzadzenia z XXI wieku; ekspres z kawa i goraca czekolada, na ktorego lustrzanej plycie czolowej widnial wizerunek stylizowanych filizanek z parujacym, brazowym napojem, a takze dumny napis Sugar Cream Marshmallow; automat z orzeszkami, chipsami, precelkami i popkornem serowym, i wreszcie maszyna z lodem, wydajaca glosny, bezustanny grzechot, wyrzucajaca z siebie szescianiki lodu prosto do blyszczacego metalowego pojemnika. Szedl powoli wzdluz pomieszczenia, miedzy rzedami pomrukujacych maszyn, zagladajac w nisze miedzy automatami i spodziewajac sie w kazdej chwili naglego ataku. Jego napiecie i strach byly jakosciowo rozne od tego, czego doswiadczal w przeszlosci; byly niemal dobroczynne, nieskazone, oczyszczajace. Czul sie w znacznej mierze jak maly chlopiec, ktory pelen sprzecznych uczuc przemyka w noc zaduszna przez najbardziej posepny, opuszczony cmentarz.
Lecz w tym pomieszczeniu nieznajomego nie bylo.
Doyle znow wyszedl na deszcz i wiatr, nie zwracajac uwagi na pogode, zajety zmiana jaka dokonywala sie w nim samym.
Kroczyl wzdluz rzedu zaparkowanych samochodow w nadziei, ze znajdzie nieznajomego, kleczacego gdzies miedzy dwoma wozami. Lecz przeszedl od konca jednego polnocno-poludniowego skrzydla do konca drugiego, nie dostrzegajac zadnego ruchu czy podejrzanych cieni.
Mial juz dac sobie spokoj, gdy dostrzegl slabe swiatlo, saczace sie zza uchylonych drzwi, prowadzacych do pomieszczenia obslugi. Przechodzil tamtedy niecale piec minut wczesniej, zmierzajac w strone automatow, i wowczas drzwi nie byly otwarte. A dozorca mial pojawic sie w pracy dopiero za jakas – godzine…
Alex stanal plecami do mokrej sciany, oparl glowe w miejscu, gdzie widnial starannie odmalowany przy pomocy szablonu, bialo-czarny napis (OBSLUGA I DOSTAWY – WSTEP TYLKO DLA PERSONELU), i zaczal nasluchiwac odglosow dochodzacych z pomieszczenia.
Minuta uplynela w ciszy.
Ostroznie wysunal reke i pchnal ogromne metalowe drzwi. Otworzyly sie bezglosnie i z wnetrza dobyl sie strumien szarego swiatla.
Doyle zajrzal do srodka. Dokladnie naprzeciwko znajdowaly sie drugie drzwi, rowniez metalowe i ogromne, za ktorymi widac bylo padajacy deszcz. Otwieraly sie na malenka czesc parkingu. Niezle. Nieznajomy byl tutaj i juz sobie poszedl.
Doyle wszedl do pomieszczenia i rozejrzal sie. Bylo nieco wieksze niz to z automatami. W tylnej czesci, pod sciana, staly puszki ze srodkami czystosci: mydlami, plynami czyszczacymi, woskiem, pasta do polerowania mebli. Byly tam rowniez elektryczne woskownice i froterki do podlog, caly las miotel, zmywakow na dlugich kijach i gabek do mycia okien. Na srodku staly dwa male traktorki do koszenia trawy oraz cale mnostwo narzedzi ogrodniczych, a takze ogromny zwoj przezroczystego, plastikowego weza w zielonym kolorze. Z przodu, blizej drzwi, znajdowaly sie stoly warsztatowe, narzedzia stolarskie, pila mechaniczna, a nawet mala tokarka do drewna. Sciane po prawej rece Doyle’a zakrywala tablica z kolkami; namalowano na niej sylwetki narzedzi, ktore wisialy na swoich miejscach. Brakowalo jedynie siekiery ogrodniczej, ale wszystko inne bylo czyste i znajdowalo sie tam, gdzie powinno.
Pojemniki ze srodkami czystosci staly w zbyt duzych odstepach i byly zbyt male, by stanowic skuteczna oslone dla czlowieka, zwlaszcza tak wysokiego i barczystego jak ten, ktorego Alex widzial wczesniej na dziedzincu.
Doyle wszedl glebiej do pomieszczenia i byl juz w polowie drogi do drzwi, oddalonych jedynie o pietnascie stop, gdy nagle pojal, co oznacza brak siekiery na tablicy. Niemal zastygl w miejscu. Nastepnie, wiedziony jakims szostym zmyslem, przykucnal i obrocil sie tak szybko i zwinnie, jak nigdy w zyciu.
Tuz za jego plecami majaczyla sylwetka koszmarnie ogromnego, jasnowlosego mezczyzny o szalonych oczach, ktory trzymal w uniesionych dloniach siekiere ogrodnicza.
13
W ciagu swego trzydziestoletniego zycia Alex Doyle nie bil sie ani razu, nie uczestniczyl w walce na piesci, w starciu na macie, czy nawet w dzieciecej przepychance. Nigdy nie zastosowal wobec nikogo fizycznej kary, ani tez sam takiej nie doswiadczyl. Czy to z tchorzostwa, czy z czysto pacyfistycznych przekonan, czy tez z obu tych powodow naraz, zawsze staral sie unikac kontrowersyjnych tematow w przypadkowych dyskusjach, sporow i opowiadania sie po ktorejs ze stron, a takze nawiazywania kontaktow, ktore moglyby prowadzic do uzycia przemocy. Byl cywilizowanym czlowiekiem. Jego nieliczni przyjaciele i znajomi zawsze byli tak lagodni jak on, a nawet lagodniejsi. Byl wyjatkowo nieprzygotowany do starcia z oszalalym maniakiem, wymachujacym dobrze naostrzona siekiera.
Jednak tam, gdzie zawodzilo doswiadczenie, pomagal instynkt. Dzialajac niemal jak czlowiek wytrenowany, Alex upadl do tylu, oddalajac sie od polyskujacego ostrza i potoczyl sie po splamionej olejeni, cementowej