byl zbyt niesmialy, by zblizyc sie do kogokolwiek. Byl zbyt niepewny siebie, by ryzykowac milosc. Az do chwili, gdy spotkal Courtney. I Colina. A teraz ich zdanie liczylo sie bardziej niz cokolwiek innego w swiecie.
Mial wrazenie, ze mowi nie swoim glosem.
– Chyba bedzie lepiej, jak wyjde na zewnatrz i rozejrze sie. Jesli uda mi sie rzucic na niego okiem, zobaczyc jak wyglada, zapisac numer rejestracyjny tej furgonetki… to przynajmniej dowiemy sie czegos o naszym wrogu. Nie bedzie juz taka zagadka – i z pewnoscia wyda sie mniej przerazajacy.
– A jesli naprawde ma zle zamiary – dodal Colin – to bedziemy dysponowac opisem, ktory mozna podac policji.
Doyle skinal w milczeniu glowa, po czym podszedl do szafy i wyjal zmiete, brudne rzeczy, ktore mial na sobie poprzedniego dnia. Ubral sie.
Pare minut pozniej, stojac juz przy drzwiach, spojrzal na Colina.
– Dasz sobie rade?
Chlopiec skinal glowa i otulil sie kocem.
– Zatrzasne za soba drzwi, kiedy bede wychodzil – i nie wezme ze soba klucza. Nie otwieraj nikomu oprocz mnie. I najpierw upewnij sie, ze poznajesz moj glos.
– OK.
– Niedlugo wracam.
Colin znow skinal glowa. Po chwili, choc przepelnial go lek o siebie i Alexa, zdobyl sie na wisielczy humor.
– Lepiej uwazaj. Artyscie naprawde nie przystoi umierac w takim tanim, ponurym miejscu jak to.
Doyle usmiechnal sie smetnie.
– Nie ma mowy. – Nastepnie wyszedl na zewnatrz, upewniajac sie, ze drzwi zatrzasnely sie za nim.
Wczesniej tego samego wieczoru, w odleglosci tysiaca pieciuset mil na wschod, detektyw Ernie Hoval otworzyl drzwi wejsciowe drewnianego domu z trzema sypialniami, wartego trzydziesci tysiecy dolarow, znajdujacego sie w milym osiedlu dla klasy sredniej, pomiedzy Cambridge i Cadiz, w stanie Ohio, przy trasie dwadziescia dwa, i wszedl do hallu, ktory byl caly zbryzgany krwia. Sciany po obu stronach znaczyly dlugie, czerwone smugi, pozostawione przez zsuwajace sie po tynku czyjes pelne rozpaczy dlonie. Duze krople krwi splamily bezowy dywan i wyscielana zoltym brokatem kanape tete-a-tete, stojaca przy schowku na plaszcze.
Hoval zamknal drzwi i wszedl do living-roomu, gdzie czesciowo na sofie, a czesciowo na podlodze lezala martwa kobieta. Miala dobrze ponad czterdziesci lat i byla bardzo przystojna, jesli nie piekna, wysoka i ciemnowlosa. Otrzymala postrzal w brzuch.
Reporterzy i policyjni fotografowie otaczali ja niczym wilki. Czterej technicy, milczacy jak gluchoniemy kwartet, chodzili po ogromnym pokoju na czworakach, mierzac i zaznaczajac wzorzyste plamy krwi, ktora zdawala sie byc wszedzie.
Wszyscy czterej najwyrazniej walczyli z wymiotami.
– Chryste – powiedzial Hoval.
Przeszedl przez living-room i dotarl waskim korytarzem do pierwszej lazienki, gdzie u stop skrwawionej szafki lezalo rozciagniete cialo nadzwyczaj ladnej nastolatki. Nie miala na sobie nic oprocz skapych niebieskich majteczek i zostala zabita jednym strzalem w tyl glowy. Lazienka byla bardziej zakrwawiona niz foyer i living room razem wziete.
W najmniejszej sypialni, w lozku, na plecach, lezal przystojny, dlugowlosy brodaty dwudziestolatek, przykryty az po szyje, z dlonmi spoczywajacymi na piersiach. Pastelowy koc byl przesiakniety krwia i podziurawiony na srodku przez odlamki pociskow ze strzelby. Plakat z Rolling Stonesami, przyczepiony nad lozkiem do sciany, przecinaly czerwone strugi, a jego mokre krawedzie zwijaly sie.
– Sadzilem, ze zajmuje sie pan tylko sprawa Pulhama.
Hoval odwrocil sie, zeby zobaczyc kto to powiedzial, i ujrzal niewzruszenie wygladajacego technika, ktory zdejmowal odciski palcow z radiowozu Richa Pulhama.
– Uslyszalem komunikat o tym morderstwie i pomyslalem, ze moze miec jakis zwiazek z tamta sprawa. Jest troche podobne.
– To sprawa rodzinna – powiedzial technik.
– Maja juz podejrzanego?
– Maja juz zeznanie – odparl technik, zerkajac bez zainteresowania na martwego chlopca.
– Czyje?
– Meza i ojca.
– Wymordowal wlasna rodzine? – Hoval nie po raz pierwszy stykal sie z czyms takim, ale nigdy nie przestalo go to szokowac. Jego zona i dzieci znaczyly dla niego tak wiele, byly tak nieodlaczna czescia zycia Hovala, ze nigdy nie potrafil zrozumiec, jak czlowiek moze doprowadzic sie do takiego stanu, by zamordowac swych najblizszych.
– Czekal na policjantow – powiedzial technik. – Byl tym, ktory zadzwonil. To on ich wezwal.
Hovalowi zrobilo sie niedobrze.
– Cos nowego w sprawie Pulhama?
Hoval oparl sie o sciane, ale przypomnial sobie o krwi, wiec odsunal sie i sprawdzil, czy na ubraniu nie ma plam. Ale sciana w tym miejscu byla czysta. Znow sie oparl, czujac niepokoj i dreszcz pelznacy po plecach.
– Chyba cos mamy – powiedzial. – Cala sprawa zaczela sie przypuszczalnie w restauracji Breena, niedaleko rozjazdu. – Strescil to, czego dowiedzieli sie od Janet Kinder, kelnerki, ktora podala lunch nieznajomemu dziwakowi w poniedzialek po poludniu. – Jesli Pulham pojechal za tym mezczyzna – a wszystko coraz bardziej na to wskazuje – to nasz morderca jedzie wynajeta furgonetka do Kalifornii.
– Troche za malo informacji, zeby wyslac komunikat, co?
Hoval skinal glowa.
– Po miedzystanowce siedemdziesiat jezdza tysiace bagazowek. Mina tygodnie, zanim sprawdzi sie wszystkie, ustali personalia kierowcow i wylapie drania, ktory to zrobil.
– Kelnerka go opisala? – spytal technik.
– Tak. Ma fiola na punkcie mezczyzn, wiec wszystko dokladnie pamieta. – Przytoczyl opis, ktory podala im dziewczyna.
– Nie wyglada mi na lewicowego rewolucjoniste – stwierdzil technik – bardziej na bylego zolnierza piechoty morskiej.
– Trudno powiedziec cokolwiek w dzisiejszych czasach – odparl Ernie Hoval. – Zolnierze oddzialow specjalnych i inni pomylency obcinaja wlosy, gola sie, kapia i wtapiaja w tlum przecietnych, przyzwoitych obywateli. – Mial juz dosyc tego zoltawego czlowieka i nie chcial dluzej dyskutowac. Bylo oczywiste, ze maja odmienne zdania.
Odsunal sie od sciany i jeszcze raz obrzucil spojrzeniem zakrwawiona lazienke.
– Dlaczego?
– Dlaczego to sie stalo? Dlaczego wymordowal swoja rodzine?
– Tak.
– To bardzo religijny czlowiek – stwierdzil technik, znow sie usmiechajac.
Hoval nie zrozumial. Poprosil o wyjasnienia.
– To swiecki kaznodzieja. Oddany Chrystusowi, rozumie pan. Glosi Slowo Boze gdzie tylko sie da, kazdego wieczoru czyta przez godzine Biblie… a potem widzi jak jego chlopak pograza sie z powodu narkotykow – albo przynajmniej trawki. Zauwaza u corki rozluznienie zasad moralnych albo calkowity ich brak, poniewaz nie chce mu powiedziec, z kim sie umawia albo dlaczego wraca pozno do domu. A matka troszke za czesto brala strone dzieciakow. Zachecala do grzechu, by sie tak wyrazic.
– Co w koncu zawazylo?
– Nic szczegolnego. Twierdzi, ze wszystkie codzienne sprawy tak sie nawarstwily, ze nie mogl juz tego wytrzymac.
– A rozwiazaniem bylo morderstwo.
– W kazdym razie dla niego.
Hoval pokrecil smutno glowa, myslac o ladnej dziewczynie lezacej na podlodze lazienki.
– Dokad dzis zmierza swiat?