olimpijskich wymiarach, ktory znajdowal sie w srodku zamknietego dziedzinca. Noca, za zaslonietymi oknami, we wszystkich niemal pokojach, palily sie cieple, pomaranczowe lampki, oswietlona byla rowniez woda w basenie i jego obrzeze; front motelu plonal zoltym, bialym i czerwonym swiatlem, zainstalowanym glownie po to, by zwrocic uwage na recepcje, hali, restauracje i cocktail bar pod nazwa Big Rockies.
Jednak w srode wieczorem, o 22.00, motel wydawal sie ciemny i pozbawiony zycia. Palily sie te swiatla, co zwykle, ale nie mogly odegnac szarego, zacinajacego deszczu i cienkiej nocnej mgielki, niosacej ze soba wspomnienie zimowego chlodu, ktory nie tak dawno opuscil miasto. Zimne krople deszczu odbijaly sie od nawierzchni parkingu, uderzaly o rzedy samochodow i stukaly w szklane sciany hallu i restauracji. Bebnily bezustannie w dachy budynkow i w pofaldowana blache, zakrywajaca promenade przy kazdym skrzydle, wydajac przyjemny dzwiek, ktory kolysal nocnych gosci do glebokiego snu. Deszcz padal z halasem do basenu i tworzyl kaluze pod swierkami i innymi wiecznie zielonymi roslinami, ktore rosly na bogato uksztaltowanym dziedzincu. Tryskal z dziobow rynien i toczyl sie wzdluz kraweznikow, na krotko tworzac wokol kratek sciekowych niewielkie jeziorka. Tam, gdzie nie mogl siegnac deszcz, docierala mgla, pokrywajac kropelkami pary przysloniete okna i polyskliwa czerwona emalie ponumerowanych drzwi.
Alex Doyle siedzial na brzegu podwojnego loza w pokoju numer trzysta osiemnascie i sluchal deszczu uderzajacego w dach oraz Colina rozmawiajacego przez telefon z Courtney.
Chlopiec nie wspomnial o nieznajomym w wynajetej furgonetce. Mezczyzna juz ich nie dogonil w czasie tego dlugiego popoludnia. I w zaden sposob nie mogl dowiedziec sie, gdzie spedzali noc… nawet gdyby ta gra wciagnela go do tego stopnia, ze w celu jej kontynuacji zboczylby z trasy, i tak zniechecilaby go zla pogoda; nie przeszukiwalby wszystkich moteli lezacych wzdluz trasy siedemdziesiat w nadziei, ze znajdzie thunderbirda – nie tej nocy, nie w tym deszczu. Nie bylo potrzeby niepokoic Courtney szczegolami tego niebezpiecznego wydarzenia, ktore minelo, i ktore, Doyle czul to teraz, nigdy naprawde niebezpieczne nie bylo.
Colin skonczyl i podal sluchawke Doyle’owi.
– A jak tobie podobal sie Kansas? – spytala, gdy sie z nia przywital.
– To byla prawdziwa edukacja – odpowiedzial Doyle.
– Z Colinem jako nauczycielem?
– Nic dodac, nic ujac.
– Sluchaj, Alex, czy z Colinem wszystko w porzadku?
– Z Colinem?
– Tak.
– W porzadku. Dlaczego pytasz?
Zawahala sie. Na linii slychac bylo cichy szum, jak stlumione echo zimnego deszczu uderzajacego w dach motelu.
– Jak by to powiedziec… nie jest taki radosny, jak zazwyczaj.
– Nawet Colin czasem sie meczy – powiedzial Doyle, mrugajac do chlopca.
Colin skinal ponuro glowa. Wiedzial, o co pyta jego siostra i co Alex probuje przed nia ukryc. Kiedy sam z nia rozmawial, staral sie zachowywac naturalnie. Ale ta charakterystyczna dla niego gadatliwosc nie mogla stlumic leku, nad ktorym Colin staral sie panowac od wczesnego ranka, od chwili pojawienia sie furgonetki.
– Tylko tyle? – spytala Courtney. – Jest po prostu zmeczony?
– A coz by innego?
– No…
– Obydwaj jestesmy zmeczeni podroza – przerwal Doyle. Wiedzial, ze Courtney cos wyczuwa. Czasami miala jakis szosty zmysl. – To prawda, ze jak sie jedzie przez caly kraj, to jest duzo do ogladania – ale wiekszosc jest dokladnie taka sama, jak to, co widzialo sie dziesiec minut wczesniej, i jeszcze wczesniej. – Zmienil temat, zanim zazadala szczegolow. – Przywiezli juz jakies meble?
– O tak! – powiedziala. – Sypialnie.
– No i?
– Wyglada dokladnie tak jak w salonie meblowym. A materac jest twardy, ale sprezysty.
Specjalnie przybral podejrzliwy ton.
– Jak sie o tym przekonalas – skoro twoj maz jest dopiero gdzies w polowie drogi?
– Skakalam po nim przez jakies piec minut – powiedziala, chichoczac cicho. – Proba, rozumiesz?
Rozesmial sie, wyobrazajac sobie szczupla, dlugowlosa dziewczyne o dzieciecej twarzy, szalejaca na lozku, jak na trampolinie.
– I wiesz co, Alex?
– Co?
– Bylam naga, gdy przeprowadzalam te probe. Co ty na to?
Przestal sie smiac.
– Wspaniale. – Glos uwiazl mu w gardle.
Czul, ze jego usmiech musi byc idiotyczny, pomimo obecnosci Colina, ktory sluchal i patrzyl.
– Dlaczego tak mnie torturujesz?
– Nie moge opedzic sie od mysli, ze spotkales na drodze jakas niezla dziewczyne i zwiales z nia. Nie chce, bys mnie zapomnial.
– Nie moglbym – powiedzial, majac na mysli cos wiecej niz seks. – Nie moglbym zapomniec.
– Lubie miec pewnosc. Aha, sluchaj, wydaje mi sie, ze znalazlam prace.
– Tak szybko?
– Zaczyna sie ukazywac nowy magazyn i potrzebuja fotografa na caly etat. Zadna tam nudna robota w redakcji. Fotografia w najczystszej postaci. Umowilam sie z nimi na jutro, pokaze im teczke z moimi zdjeciami.
– Brzmi wspaniale.
– Colin tez na tym skorzysta – powiedziala. – To nie jest praca biurowa. Bede biegac po calym miescie i robic zdjecia. Czeka go pracowite lato.
Rozmawiali jeszcze tylko przez pare minut, po czym pozegnali sie. Gdy Doyle odlozyl sluchawke, bebnienie deszczu zdawalo sie raptownie nasilac.
Pozniej, gdy lezeli w gleboko zaciemnionym pokoju w swoich lozkach, czekajac na sen, Colin westchnal i powiedzial”
– No i co, domyslila sie, ze cos jest nie tak, prawda?
– Tak.
– Nie mozna oszukac Courtney?
– W kazdym razie niezbyt dlugo – odparl Doyle, wpatrujac sie w nieoswietlony sufit i myslac o swojej zonie.
Ciemnosc zdawala sie peczniec i kurczyc, i znow peczniec, pulsujac jak zywa i otulajac ich niczym koc.
– Naprawde sadzisz, ze go zgubilismy?
– Pewnie.
– Przedtem tez tak myslelismy.
– Tym razem mozemy byc pewni.
– Mam nadzieje, ze sie nie mylisz – powiedzial Colin. – Ten facet jest naprawde szalony, kimkolwiek jest.
Po chwili uspokajajaca muzyka wiosennego deszczu ukolysala do snu najpierw chlopca, a potem Doyle’a.
Deszcz wciaz lal, gdy Colin obudzil Alexa. Stal przy lozku Doyle’a, szarpiac go za ramie i szepczac naglaco.
– Alex! Alex! Obudz sie. Alex!
Doyle usiadl na lozku, oslabiony i nieco otumaniony. W ustach czul niesmak. Mrugal bezustannie, starajac sie cos zobaczyc, dopoki nie zorientowal sie, ze jest srodek nocy i ze w pokoju panuje smolista ciemnosc.
– Alex, nie spisz juz?
– Co sie stalo?
– Ktos jest przy drzwiach – powiedzial chlopiec.
Alex wpatrywal sie w miejsce, z ktorego dochodzil glos Colina, ale nie mogl dostrzec chlopca.
– Przy drzwiach? – spytal glupio, wciaz zbyt zaspany, by zrozumiec co sie dzieje.