– Obudzil mnie – wyszeptal Colin. – Slysze go od jakichs trzech czy czterech minut. Chyba probuje otworzyc drzwi.
10
Przy akompaniamencie deszczu, Alex poslyszal odglosy manipulowania przy zamku, docierajace zza drzwi. W cieplej, przytulnej, nieprzeniknionej ciemnosci dzwiek drutu przesuwanego tam i z powrotem w zamku wydawal sie znacznie glosniejszy, niz byl w rzeczywistosci. Strach, ktory odczuwal Doyle, dzialal jak wzmacniacz.
– Slyszysz go? – spytal Colin.
Jego glos zmienil sie raptownie przed drugim slowem, przybierajac wysoki ton.
Doyle wyciagnal reke, odszukal w ciemnosci chlopca i polozyl dlon na jego chudym ramieniu.
– Slysze go, Colin – wyszeptal, majac nadzieje, ze jego wlasny glos nie zmienil sie. – Nie boj sie. Nikt tu nie wejdzie. Nikt cie nie skrzywdzi.
– Ale to musi byc on.
Doyle spojrzal na swoj zegarek, ktory stanowil jedyne zrodlo swiatla w tym malym pokoju. Na tarczy zamigotaly cyfry, wyrazne i jasne: siedem po trzeciej rano. O tej godzinie nikt nie mial zadnego sensownego powodu, by wlamywac sie do pokoju, ktory… Co mu w ogole przychodzilo do glowy? Nie bylo sensownego powodu, by robic taka rzecz o jakiejkolwiek godzinie, dniem czy noca.
– Alex, co zrobimy, jesli dostanie sie do srodka?
– Szszsz – uciszyl go Doyle, odrzucajac nogami posciel i zeslizgujac sie z lozka.
– Co zrobimy, jesli sie dostanie?
– Nie dostanie sie.
Doyle zblizyl sie do drzwi, czujac za plecami Colina. Nachylil sie, by przystawic ucho do zamka. Metal tarl o metal, brzeczal, uderzal, znowu tarl.
Doyle zrobil krok w kierunku jedynego okna, na lewo od drzwi. Ostroznie, by nie robic halasu, podniosl grube zaslony, a nastepnie chlodne w dotyku zaluzje. Probowal spojrzec w prawo, wzdluz zadaszonej promenady, tam gdzie powinien znajdowac sie pochylony nad zamkiem mezczyzna, ale stwierdzil, ze przestrzen za szyba jest otulona rzadka mgla, ktora dokladnie przystania okno. Nie mogl dostrzec niczego oprocz niewyraznego, rozmazanego blasku kilku pojedynczych swiatel motelu, ktore sprawialy, ze ciemnosc na zewnatrz byla nieco mniej intensywna i bardziej przyjazna niz w pokoju.
Opuscil zaluzje i zaslony z taka sama ostroznoscia, z jaka je podniosl. Nie widzial zadnego sensownego powodu, by zachowywac sie cicho, ale chcial w ten sposob zyskac na czasie. Wiedzial, ze predzej czy pozniej bedzie musial podjac decyzje, ze bedzie musial w jakis sposob zareagowac na to, co sie dzieje – nie byl jednak pewien, czy jest zdolny do dzialania przeciwko osobnikowi, ktory byl na zewnatrz.
Znow podszedl do drzwi.
Dywan byl szorstki i klul go w gole stopy.
Colin pozostal przy drzwiach, milczacy i niewidoczny w czarnej jak onyks ciemnosci, zbyt przestraszony, by sie poruszyc albo odezwac.
Lodowaty dzwiek drutu drapiacego wewnatrz zamka byl uporczywy i rownie glosny, jak poprzednio. Alex pomyslal o skalpelu chirurgicznym, ktory uderza o twarda powierzchnie kosci.
– Kto tam? – spytal wreszcie Doyle.
Byl zaskoczony sila i opanowaniem swego glosu. Prawde powiedziawszy byl zaskoczony, ze w ogole jest w stanie mowic.
Drut przestal sie poruszac.
– Kto tam? – spytal Doyle, tym razem glosniej, ale nie tak odwaznie jak poprzednio i z udawana zuchwaloscia.
Pospieszne kroki – z pewnoscia poteznego mezczyzny – zadudnily na betonowej promenadzie i szybko rozplynely sie w nieustepliwym grzmocie burzy.
Czekali, nasluchujac uwaznie. Ale mezczyzna juz odszedl.
Alex odnalazl po omacku kontakt i przekrecil go.
Przez moment obaj byli oslepieni naglym blaskiem. Po chwili ich swiadomosc zaczela stopniowo oswajac sie z wnetrzem typowego, hotelowego pokoju.
– On wroci – powiedzial Colin.
Chlopiec stal przy biurku, majac na sobie jedynie spodenki i podkoszulek, a na nosie grube okulary. Cienkie, opalone nogi drzaly tak bardzo, ze kolana niemal uderzaly o siebie. Doyle, ktory rowniez mial na sobie tylko bielizne, zastanawial sie, czy jego cialo tez zdradza stan jego umyslu.
– Moze nie wroci – powiedzial. – Skoro juz wie, ze nie spimy, chyba nie zechce ryzykowac powrotu.
Colin byl nieustepliwy.
– Wroci.
Doyle wiedzial, co powinien w tej sytuacji zrobic, ale nie chcial stawic czola niebezpieczenstwu. Nie chcial wyjsc na deszcz i szukac czlowieka, ktory probowal otworzyc drzwi.
– Moglibysmy wezwac policje – powiedzial Colin.
– Naprawde? Wciaz nie mamy nic do powiedzenia, zadnego dowodu. Sprawialibysmy wrazenie rozhisteryzowanych wariatow.
Colin wrocil do lozka i usiadl na jego brzegu, otulajac sie kocem, co sprawilo, ze wygladal jak miniaturka amerykanskiego Indianina.
Doyle poszedl do lazienki, nalal sobie szklanke wody z kranu i wypil powoli, przelykajac z niejaka trudnoscia.
Gdy wyplukal szklanke i postawil ja obok umywalki, na polce z imitacji marmuru, dostrzegl w lustrze odbicie swej twarzy. Byl blady i wyczerpany. Strach uwidacznial sie w bolesnie wyrazistych liniach, w kacikach bezkrwistych ust i wokol oczu. Nie podobalo mu sie to, co ujrzal w lustrze i z trudem znosil wlasne spojrzenie.
Chryste, myslal, czy ten maly, przestraszony chlopiec kiedykolwiek odejdzie w niebyt i ustapi miejsca doroslemu mezczyznie? Czy nigdy z tego nie wyrosniesz, Alex? Czy przez cale zycie zamierzasz tak latwo ulegac strachowi? Zwlaszcza teraz, gdy masz zone, ktora musisz chronic? A moze sadzisz, ze Colin dorosnie na tyle szybko, by moc opiekowac sie zarowno toba jak i Courtney?
Zly na siebie, czesciowo zawstydzony, ale wciaz niewatpliwie przestraszony, odwrocil sie od lustra i wlasnego oskarzycielskiego oblicza i wrocil do pokoju.
Colin nie ruszyl sie z lozka, nie zrzucil tez z ramion koca. Spojrzal na Doyle’a przez szkla okularow, ktore powiekszaly nie tylko jego oczy, ale i widoczne w nich ziarenko strachu.
– Co by zrobil, gdyby zdolal otworzyc drzwi, nie budzac nas?
Doyle tkwil na srodku pokoju, niezdolny udzielic odpowiedzi.
– Gdyby znalazl sie w pokoju razem z nami – zapytal chlopiec – to co by zrobil? Kiedy wyjezdzalismy z domu, powiedziales, ze nie mamy niczego wartosciowego.
Doyle przytaknal bezmyslnie.
– Chyba jest tak, jak mowiles – ciagnal Colin. – To chyba jeden z tych facetow, o ktorych sie czyta w gazetach. Mysle, ze to maniak. – Jego glos stal sie prawie nieslyszalny.
Zdajac sobie sprawe, ze jest to niewlasciwa odpowiedz, a nawet nieprawdziwa, Alex stwierdzil”
– W kazdym razie… juz sobie poszedl. Colin popatrzyl na niego.
Wyraz twarzy chlopca mogl oznaczac wszystko albo nic. Lecz Alex dostrzegl w niej zalazki powatpiewania i ledwo uchwytny cien osadzenia. Byl przekonany, ze chlopiec patrzy na niego inaczej niz dotychczas, co bylo tak pewne jak deszcz uderzajacy o dach nad ich glowami. I choc Colin byl zbyt inteligentny, by podsumowac kogokolwiek jednym, nieodwolalnym stwierdzeniem czy prostym zaszufladkowaniem i byl zbyt rozsadny, by widziec wszystko w czarno-bialych barwach, jego opinia na temat Doyle’a zmieniala sie wlasnie na gorsze, bez wzgledu na to, jak nieznaczna byla owa zmiana.
Ale czy opinia jednego dziecka, Doyle pytal samego siebie, miala dla niego az takie znaczenie? I od razu wiedzial, ze w przypadku tego wlasnie dziecka, odpowiedz jest twierdzaca. Przez cale zycie Doyle bal sie ludzi i