– Nie swiat – powiedzial chudy technik. – W kazdym razie nie caly swiat.
11
To byl rzesisty deszcz, ulewa, najwyrazniej bezustanne oberwanie chmury. Wiatr od wschodu gnal bezlitosne, chloszczace plachty wody po calym Denver. Splywala strumieniami ze spadzistych, czarnych dachow motelu, chichotala wesolo mknac poziomymi odcinkami rynien, huczala lecac w dol szerokimi, pionowymi rurami i wpadala z pluskiem w kratki sciekowe. Gdzie okiem siegnac, z drzew i krzewow kapaly krople, a plaskie powierzchnie polyskiwaly ciemno. Na motelowym dziedzincu, w zaglebieniach trawnika, tworzyly sie brudne kaluze. Gnane wiatrem krople deszczu zaklocaly krystaliczny bezruch wody w basenie, tanczyly na kamiennych plytkach obrzeza i przyciskaly do ziemi trawe, ktora rosla miedzy nimi.
Podmuchy wiatru zagnaly deszcz pod daszek ganku i na promenade wyzszej kondygnacji, pod sam pokoj Doyle’a. W chwili gdy zatrzaskiwal drzwi, zamykajac w srodku Colina, wir zimnej wody przetoczyl sie po tarasie i owinal sie wokol Doyle’a, chloszczac prawa strone jego ciala. Niebieska koszula i jedna nogawka znoszonych dzinsow przylgnely nieprzyjemnie do skory.
Drzac spojrzal w kierunku poludniowym, w strone schodow prowadzacych na dziedziniec. Wszedzie zalegaly glebokie cienie. W zadnym pokoju nie palilo sie swiatlo; slabe nocne lampy na promenadzie byly rozmieszczone co piecdziesiat czy szescdziesiat stop. Nocna mgielka jeszcze bardziej zaciemniala obraz, wijac sie wokol slupkow podtrzymujacych daszki gankow i gestniejac we wnekach prowadzacych do apartamentow. Ale Doyle byl przekonany, ze nikt nie skrada sie z tamtej strony.
Dwa apartamenty dalej, trzydziesci stop na polnoc, inne skrzydlo motelu laczylo sie z tym, w ktorym mieszkal Doyle, tworzac polnocno-wschodni naroznik dziedzinca. Ktokolwiek grzebal przy drzwiach prowadzacych do ich pokoju, mogl znalezc sie tam w ciagu sekundy, znikajac blyskawicznie z pola widzenia… Alex wcisnal glowe w ramiona, by oslonic twarz, i wyjrzal ostroznie za rog budynku.
Nie znalazl tam niczego oprocz szeregu czerwonych drzwi, nocnej mgly, ciemnosci i mokrego betonu. Niebieska zarowka palaca sie przy skrzynce z przewodami elektrycznymi oznaczala kolejne schody, prowadzace na nizszy poziom, a dokladnie na parking, otaczajacy kompleks budynkow ze wszystkich stron.
Ostatni odcinek tarasu, na ktorym sie znajdowal, biegnacy w kierunku polnocnym, byl rowniez opustoszaly, podobnie jak reszta wschodnio-zachodniego skrzydla drugiej kondygnacji.
Podszedl z powrotem do kutej z zelaza balustrady i spojrzal w dol, w kierunku basenu i jego okolic. Ruszalo sie tam tylko to, co poddawalo sie sile wiatru i deszczu.
Nagle Alexa ogarnelo niesamowite uczucie, ze jest sam nie tylko w tym konkretnym miejscu, ale ze jest w ogole jedyna zywa dusza w calym motelu. Mial wrazenie, ze wszystkie pokoje swieca pustkami, lacznie z siedziba wlasciciela, a cale to miejsce opuszczono w rezultacie – a moze w oczekiwaniu – jakiegos ogromnego kataklizmu. Nieznosna cisza, zaklocona jedynie odglosem deszczu, i ponure betonowe korytarze zrodzily i stanowily pozywke dla tej dziwacznej fantazji, az stala sie niepokojaco rzeczywista i nieco denerwujaca. Nie pozwol, by znow odezwal sie w tobie ten przestraszony dzieciak, ostrzegl Doyle samego siebie. Jak na razie, idzie ci niezle. Nie strac teraz zimnej krwi.
Po paru minutach obserwacji, w czasie ktorych opieral sie obiema dlonmi o metalowa balustrade, Doyle nabral przekonania, ze karlowate sosenki i starannie przyciete krzewy rosnace na dziedzincu nikogo nie kryja; widac bylo jedynie ich wlasne cienie.
Krzyzujace sie promenady byly ciche i puste.
We wszystkich oknach panowala ciemnosc. Pod pokrywa bebniacego deszczu i zlowieszczych krzykow burzowego wiatru trwala niczym nie zaklocona, grobowa cisza.
Przy balustradzie nie bylo zadnej oslony i Alex byl teraz dokladnie przemoczony. Jego koszula i spodnie przemiekly. Woda przedostala sie nawet do butow i sprawila, ze skarpetki staly sie zimne i mokre. Na ramionach czul gesia skorke, a cialem wstrzasaly niepohamowane dreszcze. Cieklo mu z nosa, a oczy lzawily od ciaglego wpatrywania sie w deszcz i mgle.
Pomimo to Doyle czul sie lepiej. Choc nie znalazl czlowieka, ktory ich przesladowal, przynajmniej probowal stawic mu czolo. W koncu zdobyl sie na cos wiecej niz unik. Mogl pozostac w pokoju, pomimo oskarzycielskiego wzroku Colina, mogl dotrwac do konca nocy, nie podejmujac ryzyka. Ale podjal je, mimo wszystko, i teraz czul sie w pewnym stopniu lepiej i byl z siebie zadowolony.
Oczywiscie nie mogl zrobic niczego wiecej. Kimkolwiek byl nieznajomy i cokolwiek, u diabla, zamierzal uczynic po sforsowaniu zamka, najprawdopodobniej stracil serce do gry jaka prowadzil, gdy zorientowal sie, ze nie spia i sa gotowi stawic mu czolo. Nie wroci tej nocy. Byc moze nie ujrza go juz wiecej, tutaj czy gdziekolwiek indziej.
Gdy sie odwrocil i ruszyl w strone swego pokoju, jego dobre samopoczucie nagle gdzies ulecialo.
W odleglosci dwustu stop, w tym samym miejscu, ktore Doyle spenetrowal wychodzac z pokoju, z zacienionej wneki znajdujacej sie w korytarzu, ktory wydawal sie bezpieczny i pusty, wysunal sie jakis czlowiek i pobiegl w kierunku schodow w poludniowo-wschodnim narozniku tarasu, po czym zbiegl w dol, przeskakujac po dwa stopnie naraz. Dzieki mgle, deszczowi i ciemnosci byl prawie niewidoczny. Doyle postrzegal go jako bezksztaltna postac, mroczny fantom… jednak gluchy odglos jego krokow dobiegajacy od strony odkrytych schodow dowodzil, ze nie jest to zrodzona przez wyobraznie zjawa. Doyle podszedl do balustrady i spojrzal w dol.
Jakis duzy mezczyzna w ciemnym ubraniu, pozbawiony przez noc i burze innych szczegolow wygladu, sadzil dlugimi susami przez trawnik i wylozone plytkami obrzeze basenu. Schronil sie pod tarasem drugiej kondygnacji, sluzacym jako dach promenady na parterze.
Zanim Alex w pelni uswiadomil sobie, co robi, ruszyl w poscig za mezczyzna. Pobiegl do szczytu schodow, szybko zszedl na dol i znalazl sie na trawniku, w szalejacym deszczu i wietrze.
Tam, gdzie Doyle widzial go po raz ostatni, nieznajomego juz nie bylo. Zdawalo sie, ze naprawde rozplynal sie we mgle.
Spojrzal na sosny i zarosla z nowej perspektywy i uswiadomil sobie, ze nieznajomy mogl porzucic zamiar ucieczki i czekac na niego gdzies w ukryciu. Miekkie cienie wygladaly groznie, byly zbyt glebokie i niebezpieczne…
Korzystajac z oslony zoltych i zielonych lamp, ktore otaczaly basen, i unikajac miejsc zacienionych, Doyle przeszedl bezpiecznie przez dziedziniec. Ledwie jednak wydostal sie spod najgorszych uderzen wiatru i deszczu, gdy znow uslyszal kroki. Tym razem dobiegly z tylnej czesci kompleksu, od strony polnocnej, po czym oddalily sie w kierunku drugiej kondygnacji tego skrzydla. Podazyl tam, skad dochodzilo dziwnie gluche tup-tup-tup, ledwie slyszalne na tle odglosow deszczu. Na schodach nie bylo zywej duszy, widzial jedynie prosta kondygnacje mokrych, brazowo-szarych stopni. Stal przez chwile u ich podnoza, patrzac w gore i rozmyslajac. Byl w pelni swiadom tego, ze gdy znajdzie sie na ich szczycie, bedzie stanowil latwy cel dla broni palnej, noza, czy nawet szybkiego ciosu, ktory zepchnie go z powrotem w dol.
A jednak ruszyl w gore, odczuwajac cos wiecej niz radosc i zdziwienie z powodu swej odwagi, dzieki ktorej posunal sie az tak daleko. Tego wieczoru zaczal odkrywac w sobie nowego Alexa Doyle’a. Istnial jeszcze jeden Doyle, ktory byl w stanie przezwyciezyc tchorzostwo, gdy chodzilo o odpowiedzialnosc za tych, ktorych kochal i gdy stawka bylo cos wiecej niz wlasna duma.
Nie zostal zaatakowany, gdy pokonal ostatni stopien i wkroczyl na polnocno-wschodni naroznik tarasu, gorujacego nad dziedzincem. Nikt tam na niego nie czekal. Powitaly go ciemne okna, beton i rzad czerwonych drzwi.
I znow doswiadczyl tego dziwnego uczucia, ze jest ostatnim zywym czlowiekiem w motelu – a nawet ostatnim zywym czlowiekiem na ziemi. Nie wiedzial, czy zrodlem tego fantastycznego przekonania jest megalomania czy paranoja, ale poczucie osamotnienia bylo calkowite.
Wowczas ponownie ujrzal nieznajomego. Pozbawiony ksztaltow, zanurzony w cieniu, otoczony mgla, stal przy najbardziej ku polnocy wysunietej czesci tarasu, u szczytu schodow, prowadzacych na parking za budynkiem motelu. Kolejna niebieska zarowka oznaczajaca skrzynke z przewodami nie mogla oswietlic tej zjawy. Mezczyzna zrobil pierwszy krok, zdawalo sie, ze odwrocil glowe i spojrzal na Doyle’a, zrobil drugi krok, potem trzeci i zniknal ponownie.
To wyglada niemal tak, jakby on chcial, zebym za nim szedl, pomyslal Alex.