zabrzmial zgodny rechot – wyraznie nieprzyzwoity i obrazliwy dla Warii, ale Fandorin ani myslal wystepowac w obronie czci niewiesciej. Uscisnal tylko reke jakiemus wasatemu grubasowi i usiadl na lawie. Reszta ustapila mu miejsca, a wokol stolu od razu zebrala sie grupka ciekawskich.
No coz, ochotnik, jak sie zdaje, zaproponowal gre. Ale o jaka stawke? Trzy kurusze? Bedzie musial dlugo grac, zeby wygrac konia. Waria zaniepokoila sie, uswiadomiwszy sobie, ze zaufala czlowiekowi, ktorego wcale nie zna. Wyglada dziwnie, dziwnie mowi, dziwnie sie zachowuje. Z drugiej strony, czy miala jakis wybor?
W tlumie gapiow podniosl sie szum – to grubas rzucil kosci. Potem jeszcze raz rozlegl sie stukot, a sciany karczmy zatrzesly sie od choralnego krzyku.
–
Grubas tez sie zerwal, zlapal ochotnika za rekaw i pospiesznie zaczal cos mowic, z rozpacza wybaluszajac oczy.
–
Fandorin wysluchal i zdecydowanie przytaknal, ale przegrywajacy jakos sie tym nie zadowolil. Zaryczal jeszcze glosniej niz przedtem, zamachal rekami. Fandorin znowu kiwnal glowa, jeszcze energiczniej niz poprzednio, a wtedy Waria przypomniala sobie bulgarski paradoks: kiedy sie kiwa glowa, to znaczy „nie”.
Wowczas niefortunny gracz postanowil przejsc od slow do czynow – wzial szeroki zamach, a gapie odskoczyli na boki. Jednakze Erast Pietrowicz ani drgnal, tylko jego prawa reka jak gdyby niechcacy powedrowala do kieszeni. Gest byl prawie niedostrzegalny, ale na grubasa podzialal w sposob magiczny. Gracz od razu zmiekl, zaszlochal i zamruczal cos zalosnie. Tym razem Fandorin pokrecil glowa, karczmarzowi, ktory w mig sie pojawil, rzucil pare monet i skierowal sie do wyjscia. Na Warie nawet nie spojrzal, ale nie trzeba bylo jej zapraszac – zerwala sie z miejsca i momentalnie znalazla przy swoim wybawcy.
– Drugi z b-brzegu. – Erast Pietrowicz zmruzyl oko, zatrzymujac sie na schodach.
Waria podazyla spojrzeniem za jego wzrokiem i zobaczyla rzad przywiazanych do belki koni, oslow i mulow, ktore spokojnie zuly siano.
– To wlasnie jest pani b-bucefal. – Ochotnik wskazal burego osiolka. – Niepokazny, ale w razie upadku bedzie pani miala blisko do ziemi.
– Pan go wygral, tak? – domyslila sie Waria. Fandorin skinal w milczeniu, odwiazujac chuda siwa kobyle.
Pomogl towarzyszce usadowic sie w drewnianym siodle, dosyc zrecznie wskoczyl na swoja siwoszke, po czym wyjechali na wiejska ulice, jaskrawo oswietlona poludniowym sloncem.
– Daleko do Carewic? – spytala Waria, trzesac sie w takt drobnych kroczkow klapouchego srodka transportu.
– Jesli nie z-zbladzimy bedziemy przed noca – poplynela z gory majestatyczna odpowiedz.
Calkiem sturczyl sie w niewoli – pomyslala ze zloscia Waria. Moglby dame posadzic na konia. Typowo meski narcyzm. Paw! Indor! Nic, tylko by sie pysznil przed indyczka. I tak przypominam Bog wie kogo, a tu jeszcze musze grac Sanczo Panse przy Rycerzu Smetnego Oblicza.
– A co ma pan w kieszeni? – przypomniala sobie. – Pistolet, tak?
Fandorin sie zdziwil.
– W jakiej kieszeni? A, w k-kieszeni. Niestety, nic.
– No, a gdyby sie nie przestraszyl?
– Z takim, co by sie nie przestraszyl, nie siadlbym do gry.
– Ale jakimze cudem za pierwszym razem wygral pan osla – ciekawilo Warie. – Czyzby ten czlowiek postawil osla przeciw trzem kuruszom?
– Jasne, ze nie.
– To o co pan gral?
– O pania – odparl niewzruszenie Fandorin. – Dziewczyna za osla to korzystna stawka. Prosze o w- wybaczenie, pani Warwaro, ale nie mialem innego wyjscia.
– Wybaczenie?! – Waria az sie zachwiala w siodle i omal nie zjechala na bok. – A gdyby pan przegral?
– Posiadam, pani Warwaro, pewna dziwna ceche. Nie z-znosze gier hazardowych, ale kiedy wypada mi grac, nieodmiennie wygrywam.
Waria nie wiedziala, co odpowiedziec na to lekkomyslne oswiadczenie, i postanowila smiertelnie sie obrazic. Dlatego dalsza droge odbywali w milczeniu.
Barbarzynskie siodlo, narzedzie tortur, przysparzalo Warii mnostwa niewygod, ale znosila to, zmieniajac od czasu do czasu srodek ciezkosci.
– Twardo? – spytal Fandorin. – Chce pani p-podlozyc sobie moja kurtke?
Waria nie odpowiedziala, bo po pierwsze, propozycja nie wydala jej sie zbyt przyzwoita, a po drugie, dla zasady.
Droga dlugo wila sie posrod niewysokich zalesionych wzgorz, potem zeszla na rownine. Przez caly czas podrozni nikogo nie napotkali, co zaczynalo budzic ich niepokoj. Waria kilka razy popatrywala z ukosa na Fandorina, ale ten balwan pozostawal absolutnie niewzruszony i nie probowal nawiazac rozmowy.
No i jak tez bedzie wygladala, kiedy zjawi sie w Carewicach w takim stroju! Powiedzmy, ze Pieti nie zrobi to roznicy – nawet gdyby sie ubrala w worek, nic by nie zauwazyl, ale przeciez tam jest sztab, cale towarzystwo! A tu ona jak strach na wroble… Waria zerwala czapke, przeciagnela reka po wlosach i calkiem sie zalamala. Wlosy i tak byly nieszczegolne – tego niewyraznego mysiego odcienia, ktory po rosyjsku nazywa sie
Rozmyslania Warwary Andriejewny zostaly przerwane nagle i zupelnie bezceremonialnie. Wolontariusz schylil sie, zlapal osla za uzde, glupie stworzenie gwaltownie przystanelo, a Waria omal nie przeleciala przez leb klapoucha.
– Oszalal pan, czy co?!
– Teraz, cokolwiek sie zdarzy, prosze milczec – cicho i bardzo powaznie powiedzial Fandorin, patrzac gdzies przed siebie.
Waria podniosla glowe i zobaczyla, ze z naprzeciwka, w obloku kurzu, nadjezdza bezladna gromada jakichs dwudziestu konnych. Widac bylo wlochate czapy, sloneczne gwiazdki migotaly na rynsztunku jezdzcow. Jeden z nich wysforowal sie do przodu; Waria dostrzegla zielona szmate, ktora owinal papache.
– Kto to, baszybuzucy? – spytala glosno Waria, a glos jej zadrzal. – Co teraz bedzie? Juz koniec? Zabija nas?
– Jesli bedzie pani cicho, chyba nie – jakos bez przekonania odparl Fandorin. – Bardzo nie w pore zrobila sie pani rozmowna.
Zupelnie przestal sie jakac, przez co Waria poczula sie juz calkiem nieswojo.
Erast Pietrowicz znowu wzial osla za uzde, zjechal na pobocze drogi, nacisnal Warii czapke gleboko na oczy i szepnal:
– Prosze patrzec pod nogi i ani mru-mru.
Dziewczyna jednak nie wytrzymala – rzucila spode lba spojrzenie na slawnych oprawcow, o ktorych juz drugi rok rozpisywaly sie gazety.
Ten, ktory jechal na czele (z pewnoscia bek), mial ruda brode, poszarpany i brudny beszmet, za to bron – srebrna. Przejechal obok, nawet nie rzuciwszy okiem na nedznych wiesniakow. Jego banda byla jednak mniej wyniosla. Kilku konnych zatrzymalo sie przy Warii i Fandorinie, rozprawiajac o czyms gardlowym glosem. Fizjonomie baszybuzucy mieli takie, ze Warwara Andriejowna chciala zamknac oczy – nawet nie podejrzewala, ze moga istniec podobne maszkary. Wsrod tych ohydnych gab nieoczekiwanie zobaczyla tez ludzka twarz. Twarz byla blada, jedno oko miala zapuchniete od krwiaka, za to drugie, czarne i pelne smiertelnego smutku, patrzylo wprost na Warie.
Miedzy rozbojnikami, twarza do konskiego ogona, siedzial w siodle rosyjski oficer w zakurzonym, rozdartym mundurze. Rece mial skrepowane z tylu, na szyi nie wiadomo po co zawieszona pusta pochwe od szabli, a w