chyba ze ktos znal pewien sekret lorda Vetinariego, ten mianowicie, ze jego herbem byla czarna tarcza. Czern na czerni. Trzeba przyznac, ze dran ma styl…
— He? — mruknal, czujac szturchniecie. — Co?
— Pytalem, czy chce pan wyglosic jakies ostatnie slowa, panie Spangler — odparl kat. — Taki jest zwyczaj. Przygotowal pan cos?
— Nie spodziewalem sie smierci — rzekl Moist.
To prawda. Nie spodziewal sie az do tej chwili. Byl pewien, ze cos sie wydarzy.
— Niezla fraza, prosze pana — pochwalil Wilkinson. — Na tym skonczymy, dobrze?
Moist zmruzyl oczy. Zaslona w oknie powozu zakolysala sie lekko. Drzwiczki sie otworzyly. Nadzieja, ow najwspanialszy skarb, odwazyla sie blysnac delikatnie.
— Nie, to nie sa moje prawdziwe ostatnie slowa — powiedzial. — Niech pomysle…
Niewielka, urzednicza postac wysiadala z powozu.
— Eee… Nie jest zla rzecza to, co robie teraz… ehm…
Aha, teraz wszystko nabieralo sensu. Vetinari postanowil go nastraszyc, to wszystko. To calkiem do niego podobne, sadzac z tego, co Moist o nim slyszal. A teraz nastapi ulaskawienie!
— Ja… no bo… ja…
W dole urzednik z trudem przeciskal sie przez tlum.
— Czy moglby pan sie tak nie ociagac, panie Spangler? — odezwal sie z wyrzutem kat. — Nie mozna przesadzac, prawda?
— Chce, zeby dobrze zabrzmialy — odparl z godnoscia Moist, obserwujac, jak niski czlowiek probuje okrazyc wielkiego trolla.
— No tak, prosze pana, ale sa pewne granice — stwierdzil kat, zirytowany tym naruszeniem etykiety. — W przeciwnym razie moglby sie pan tak zastanawiac, no… przez pare dni! Krotko i z wdziekiem, prosze pana, po tym sie poznaje styl.
— Slusznie, slusznie — zgodzil sie Moist. — Eee… Ale widzisz tego czlowieka na dole? Macha do ciebie.
Kat spojrzal w dol. Urzednik zdolal wreszcie przedostac sie do pierwszego rzedu.
— Przynosze wiadomosc od lorda Vetinariego! — zawolal.
— Wlasnie — mruknal Moist.
— Mowi, zeby brac sie do roboty, slonce juz dawno wzeszlo! — oznajmil urzednik.
— Och…
Moist popatrzyl na czarny powoz. Ten przeklety Vetinari mial tez poczucie humoru godne dozorcy.
— No dalej, panie Spangler, nie chce pan przeciez, zebym mial klopoty, prawda? — Kat poklepal go po ramieniu. — Tylko kilka slow, a potem mozemy wracac do codziennego zycia. Z wyjatkiem niektorych tu obecnych, naturalnie.
Czyli to koniec. W pewnym niezwyklym sensie niosl uwolnienie. Nie trzeba sie wiecej martwic o najgorsze, co moze sie zdarzyc, bo wlasnie sie zdarzylo i bylo juz prawie zalatwione. Dozorca mial racje. To, czego czlowiek powinien w zyciu dokonac, to przedostac sie poza ananasa, tlumaczyl sobie Moist. Ananas byl duzy, ostry i szorstki, ale pod spodem moga czekac brzoskwinie… To byl mit, dla ktorego mozna zyc — a zatem teraz calkowicie bezuzyteczny.
— W takim razie — rzekl Moist von Lipwig — powierzam swa dusze dowolnemu bogu, ktory potrafi ja znalezc.
— Ladne — uznal kat i pociagnal za dzwignie.
Albert Spangler umarl.
Wszyscy sie zgodzili, ze byly to dobre ostatnie slowa.
— Ach, pan Lipwig — odezwal sie daleki, lecz coraz blizszy glos. — Widze, ze jest pan przytomny. I nadal zywy, w chwili obecnej.
Lekki nacisk na ostatnia fraze zdradzil Moistowi, ze dlugosc chwili obecnej jest calkowicie uzalezniona od woli mowiacego.
Moist otworzyl oczy. Siedzial w fotelu. Przy biurku naprzeciwko niego, z dlonmi zlozonymi refleksyjnie przed twarza ze sciagnietymi wargami, siedzial Havelock, lord Vetinari, pod ktorego idiosynkratycznie despotycznym panowaniem Ankh-Morpork stalo sie miastem, w ktorym — z jakiegos powodu — wszyscy chcieli zamieszkac.
Pradawny zwierzecy zmysl powiedzial rowniez Moistowi, ze za jego wygodnym fotelem stoja ludzie, i ze ow fotel moze stac sie calkiem niewygodny, gdyby Moist probowal jakichs gwaltownych ruchow. Ci ludzie jednak nie mogli byc tak straszni, jak przygladajacy mu sie z uwaga chudy mezczyzna w czarnej szacie, z pedantycznie przystrzyzona broda i dlonmi pianisty.
— Opowiedziec panu o aniolach, panie Lipwig? — zaproponowal uprzejmie Patrycjusz. — Znam dwa interesujace fakty na ich temat.
Moist steknal. Przed soba nie widzial zadnych realnych mozliwosci ucieczki, a obejrzenie sie za siebie nie wchodzilo w gre — okropnie bolala go szyja.
— O tak. Zostal pan powieszony — oswiadczyl Vetinari. — Wieszanie to bardzo scisla nauka, a pan Trooper jest mistrzem. Sliskosc i grubosc powrozu, czy wezel umieszczony jest tutaj, zamiast tam, zwiazek miedzy ciezarem a odlegloscia… Och, jestem pewien, ze ten czlowiek moglby napisac ksiazke. Zostal pan powieszony i znalazl sie pan o pol cala od smierci. Tylko ekspert stojacy tuz obok pana moglby to stwierdzic, a tym ekspertem byl nasz przyjaciel, pan Trooper. Nie, panie Lipwig, Albert Spangler nie zyje. Trzystu ludzi przysiegnie, ze widzialo, jak umiera. — Pochylil sie. — A zatem, odpowiednio do sytuacji, chce teraz z panem pomowic o aniolach.
Moist zdolal steknac.
— Pierwszy interesujacy fakt dotyczacy aniolow, panie Lipwig, jest taki, ze czasami, bardzo rzadko, w takim punkcie kariery czlowieka, ktory zmienil swoje zycie w tak niesamowita i skomplikowana platanine, ze smierc wydaje sie jedynym rozwiazaniem, pojawia sie przed nim… czy tez, powinienem powiedziec, jemu sie pojawia… aniol. I daje mu szanse, by cofnac sie do chwili, gdy wszystko poszlo nie tak, i tym razem zrobic to jak nalezy. Panie Lipwig, chcialbym, zeby uwazal mnie pan… za aniola.
Moist wytrzeszczal oczy. Czul przeciez, jak napina sie powroz, jak dusi go petla… Widzial, jak wzbiera ciemnosc… Przeciez umarl!
— Proponuje panu prace, panie Lipwig. Albert Spangler spoczal w grobie, ale pan Lipwig ma przed soba przyszlosc. Oczywiscie moze sie okazac wyjatkowo krotka, to zalezy od jego decyzji. No wiec proponuje panu posade, panie Lipwig. Prace, za pensje. Domyslam sie, ze ta koncepcja nie jest panu znajoma…
Wylacznie jako forma piekla, pomyslal Moist.
— Chodzi o posade naczelnego poczmistrza w Urzedzie Pocztowym Ankh-Morpork.
Moist patrzyl nieruchomo.
— Chce tez dodac, panie Lipwig, ze za panem sa drzwi. Jesli w dowolnym momencie zechce pan przerwac nasza rozmowe, wystarczy, ze wyjdzie pan tymi drzwiami, a juz nigdy wiecej nic pan ode mnie nie uslyszy.
Moist zanotowal to w pamieci, w przegrodce „bardzo podejrzane”.
— Wracajac do rzeczy… Panskie obowiazki, panie Lipwig, obejmuja odtworzenie i prowadzenie sluzby pocztowej w miescie, przygotowanie przesylek miedzynarodowych, konserwacja wlasnosci Urzedu Pocztowego i tak dalej, i tym podobnie…
— A jesli wetkniecie mi miotle w tylek, to moge jeszcze zamiatac podloge — wtracil ktos.
Moist uswiadomil sobie, ze sam to powiedzial. W mozgu mial chaos. Szokiem okazalo sie odkrycie, ze tak wlasnie wyglada tamten swiat.
Lord Vetinari przygladal mu sie dlugo i z uwaga.
— Jesli pan sobie zyczy… — mruknal. Zwrocil sie do stojacego obok urzednika. — Drumknott, czy gosposia ma na tym pietrze komorke ze sprzetem?
— Tak jest, wasza lordowska mosc — zapewnil urzednik. — Czy mam…?
— To byl zart! — wybuchnal Moist.
— Och, przepraszam… Nie zrozumialem. — Vetinari znow na niego spojrzal. — Prosze koniecznie uprzedzic, jesli zechce pan rzucic kolejny. Bede wdzieczny.