Terry Pratchett
Pieklo pocztowe
Prolog 9000-letni
Flotylle umarlych zeglowaly dookola swiata z pradami podwodnych rzek.
Praktycznie nikt nie mial o nich pojecia. Ale sama teoria jest latwa do zrozumienia. Brzmi tak: morze jest w koncu, pod wieloma wzgledami, tylko bardziej mokra forma powietrza. Powszechnie wiadomo, ze przy zejsciu w dol powietrze robi sie gesciejsze, a tym rzadsze, im wyzej sie wzleci. Kiedy ciskany sztormem statek zanurza sie i tonie, musi w koncu osiagnac taka glebokosc, na ktorej woda pod nim jest dostatecznie gesta, by powstrzymac dalsze opadanie.
Krotko mowiac, przestaje tonac i unosi sie na podwodnej powierzchni, ponizej zasiegu sztormow, ale daleko ponad dnem oceanu.
Panuje tu cisza. Martwa cisza.
Niektore z zatopionych statkow maja olinowanie, niektore maja nawet zagle. Wiele ma tez zaloge: marynarzy wplatanych w takielunek albo przywiazanych do kola sterowego.
Te rejsy wciaz trwaja, bezcelowe, bez portu na horyzoncie — pod powierzchnia oceanu istnieja prady, a wiec martwe statki ze szkieletowa zaloga zegluja wokol swiata, nad zatopionymi miastami, pomiedzy podwodnymi gorami, az zgnilizna i robaki przezra wszystko i kadluby sie rozpadna.
Czasami spadnie kotwica na samo dno, w ciemny, chlodny bezruch glebinowych rownin, i zakloci odwieczny spokoj, wzbijajac w gore oblok mulu.
Jedna z nich niemal trafila w Anaghammarada, ktory obserwowal przeplywajace wysoko ponad nim statki.
Zapamietal to, poniewaz byl to jedyny naprawde ciekawy wypadek, jaki sie zdarzyl w ciagu dziewieciu tysiecy lat.
Prolog jednomiesieczny
Byla taka… choroba, na ktora zapadali sekarowcy. Byla podobna do schorzenia znanego zeglarzom, ktorzy, po dlugich tygodniach ciszy pod palacym sloncem, nagle wierza, ze statek otaczaja zielone pola… i wyskakuja za burte.
Sekarowcy wierza czasem, ze potrafia latac.
Mniej wiecej osiem mil dzielilo od siebie wielkie wieze semaforowe, a kiedy czlowiek stanal na szczycie ktorejs z nich, znajdowal sie okolo stu piecdziesieciu stop nad rownina. Wystarczylo, ze popracowal tam zbyt dlugo bez nakrycia glowy, a wieza, na ktorej tkwil, stawala sie coraz wyzsza, sasiednia wieza coraz blizsza… i moze w koncu sadzil, ze zdola przeskoczyc z jednej na druga albo przefrunac na niewidzialnych wiadomosciach sunacych miedzy nimi. A moze myslal, ze sam jest wiadomoscia. Moze, jak uwazali niektorzy, bylo to tylko jakies zaklocenie w mozgu, wywolane przez swist wiatru w olinowaniu. Nikt nie wiedzial na pewno. Ludzie, ktorzy zstepuja w powietrze na wysokosci stu piecdziesieciu stop, rzadko kiedy maja potem wiele do powiedzenia.
Wieza kolysala sie lekko na wietrze, ale to nic zlego. W te konkretna wbudowano sporo nowych konstrukcji. Magazynowala wiatr, by napedzac swe mechanizmy, uginala sie raczej, niz lamala, zachowywala bardziej jak drzewo niz forteca. Wieksza jej czesc mozna bylo zmontowac na ziemi, a potem w godzine wyniesc na odpowiednia wysokosc. Byla obiektem pelnym gracji i piekna. I mogla przesylac wiadomosci do czterech razy szybciej niz stare wieze — dzieki nowemu systemowi przeslon i kolorowym swiatlom.
W kazdym razie tak bedzie, kiedy tylko rozwiaza kilka upartych problemow…
Mlody czlowiek wspial sie szybko na sam szczyt wiezy. Przez wieksza czesc drogi przesuwal sie w lepkiej szarej mgle, a potem znalazl sie w promieniach jasnego slonca. Mgla rozciagala sie pod nim az po horyzont, jak morze.
Nie zwracal uwagi na widoki. Nigdy nie marzyl o lataniu. Snil o mechanizmach, ktore dzialaja lepiej niz kiedykolwiek przedtem. W tej chwili chcial odkryc, co sprawia, ze nowa tablica przeslon znow sie zaciela. Naoliwil suwadla, sprawdzil napiecie lin, a potem wysunal sie nad pusta przestrzen, by sprawdzic same przeslony. W zasadzie nie powinno sie tego robic, ale kazdy liniowiec wiedzial, ze to jedyny sposob, by osiagnac skutek. Zreszta to calkiem bezpieczne, jesli tylko…
Cos brzeknelo. Obejrzal sie i zobaczyl, ze karabinek jego liny zabezpieczajacej lezy na podescie… Zauwazyl cien, poczul straszny bol w palcach, uslyszal krzyk i runal…
…jak kotwica.
Rozdzial pierwszy
Aniol
Mowia, ze perspektywa powieszenia o swicie wybitnie sprzyja koncentracji umyslu. Niestety, umysl wowczas nieodmiennie sie koncentruje na fakcie, ze znajduje sie w ciele, ktore o swicie zostanie powieszone.
Czlowiek, ktory mial zawisnac, otrzymal od swych troskliwych, choc nierozsadnych rodzicow imie Moist i nazwisko von Lipwig. Nie mial jednak zamiaru przynosic im wstydu — o ile bylo to jeszcze mozliwe — dajac sie pod tym nazwiskiem powiesic. Dla swiata w ogolnosci, a zwlaszcza tej jego czesci, ktora okreslana jest sentencja wyroku smierci, pozostawal Albertem Spanglerem.
Prezentowal rowniez bardziej pozytywny stosunek do sytuacji i skoncentrowal umysl na perspektywie niebycia powieszonym o swicie, a zwlaszcza na usunieciu lyzka pokruszonej zaprawy wokol kamienia w scianie celi. Jak dotad praca ta zajela mu piec tygodni i zredukowala lyzke do czegos przypominajacego pilniczek do paznokci. Na szczescie nikt nie przychodzil zmieniac mu poscieli — odkrylby bowiem najciezszy materac swiata.
Obecnie uwage Moista przyciagal duzy i ciezki kamien, do ktorego w przeszlosci ktos wbil solidna klamre jako mocowanie dla lancuchow.
Moist usiadl twarza do sciany, chwycil oburacz zelazny pierscien, zaparl sie nogami o kamienie po obu stronach… i pociagnal. Miesnie karku zapiekly bolesnie, czerwona mgla przeslonila wzrok, ale glaz wysunal sie ze sciany z delikatnym i niezbyt odpowiednim brzekiem. Moist odtoczyl go od otworu i zajrzal do srodka.
Na drugim koncu tkwil nastepny kamienny blok, a zaprawa wokol niego wygladala na podejrzanie mocna i swieza.
Przed tym kamieniem lezala nowa lyzka. Blyszczala.
A kiedy sie jej przygladal, uslyszal za soba klaskanie. Odwrocil glowe — sciegna zagraly mu krotki riff agonii — i zobaczyl kilku dozorcow przygladajacych mu sie przez kraty.
— Brawo, panie Spangler! — pochwalil jeden z nich. — Ten tutaj Ron jest mi winien piec dolarow! Mowilem mu, ze twardy gosc z pana. To twardy gosc, tak powiedzialem!
— Zaplanowaliscie to, panie Wilkinson? — zapytal slabym glosem Moist, zerkajac na blysk swiatla na lyzce.
— Och, nie, nie my, drogi panie. To rozkaz lorda Vetinariego. Uwaza, ze wszystkim skazancom nalezy