— Naprawde nie chodzilo mi… — zaczal Lobsang, ale Lu-tze szturchnal go pod zebro.
Mnisi spojrzeli na starca nerwowo.
— Nalezy do ciebie, Lu-tze — zapewnil jeden z nich.
Wyszli spiesznie, potykajac sie niemal o wlasne nogi, kiedy sie ogladali.
— Nauczac w tym miejscu powinnismy czasu i panowania nad nim — rzekl Lu-tze, spogladajac za nimi. — Sztuki walki sluza tylko pomoca. Nie sa niczym wiecej. A przynajmniej taki byl ich cel. Nawet w zewnetrznym swiecie, podczas walki, dobrze wyszkolony czlowiek dostrzega, jak elastyczny moze byc czas. Tutaj mozemy to wykorzystac. Mozemy sciesniac czas. Rozciagac czas. Zatrzymywac chwile. Wybijanie piescia czyichs nerek przez nos to tylko niemadry efekt uboczny.
Lu-tze zdjal ze stojaka ostry jak brzytwa miecz
— Widziales juz taki? Nie sa wlasciwie przeznaczone dla nowicjuszy, lecz ty zdradzasz wielki talent.
— Tak, sprzataczu, ale…
— Wiesz, jak go uzywac?
— Dobrze sobie radzilem z cwiczebnymi, ale one sa zrobione…
— Wez go zatem i zaatakuj mnie.
Z gory dobieglo szuranie. Lobsang uniosl wzrok i zobaczyl mnichow wbiegajacych do galerii obserwacyjnej nad dojo. Wsrod nich bylo tez wielu bardzo starych. W malym swiatku wiesci szybko sie rozchodza.
— Zasada Druga nakazuje nigdy nie odmawiac broni — rzekl Lu-tze. Cofnal sie o kilka krokow. — Kiedy tylko bedziesz gotow, chlopcze.
Lobsang niepewnie scisnal rekojesc wygietego miecza.
— I co? — rzucil Lu-tze.
— Nie moge tak…
— Czy to dojo Dziesiatego Djimu? Och, cos takiego, chyba rzeczywiscie! To znaczy, ze nie obowiazuja tu zadne reguly, prawda? Dowolna bron, dowolna strategia… wszystko jest dozwolone. Rozumiesz? Moze jestes glupi?
— Ale przeciez nie moge kogos zabic tylko dlatego, ze mnie o to prosi!
— Czemu nie? Gdzie sie podzialy twoje dobre maniery?
— Ale…
— Trzymasz smiercionosna bron. Przed soba masz nieuzbrojonego czlowieka stojacego w pozie uleglosci! Czyzbys byl wystraszony?
— Tak!
— Dobrze. To Trzecia Zasada — pochwalil Lu-tze. — Widzisz, jak duzo juz sie nauczyles? Starlem ci z twarzy ten usmieszek, co? No dobrze, odloz ten miecz na stojak i wez… Tak, wez kij
— Wolalbym, zebys mial na sobie ubranie ochronne…
— Taki jestes dobry w walce kijem?
— Jestem bardzo szybki…
— Wiec jesli natychmiast nie zaczniesz walczyc, wyrwe ci ten kij i polamie na glowie — ostrzegl starzec i odstapil jeszcze o krok. — Gotow? Jedyna obrona jest skuteczny atak. Tak slyszalem.
Lobsang pochylil kij w niepewnym salucie.
Lu-tze skrzyzowal rece na piersi i — gdy Lobsang tanecznym krokiem ruszyl ku niemu — zamknal oczy i usmiechnal sie.
Lobsang znow wzniosl kij.
I zawahal sie.
Druga Zasada, Trzecia Zasada… Jaka byla ta Pierwsza?
Zawsze pamietaj Pierwsza Zasade…
— Lu-tze!
Pierwszy akolita opata stanal zdyszany w drzwiach. Nerwowo machal reka.
Lu-tze otworzyl jedno oko, pozniej drugie, a potem mrugnal do Lobsanga.
— Niewiele brakowalo, co? — mruknal. Odwrocil sie do akolity. — Slucham, szacowny.
— Musisz przybyc natychmiast! I wszyscy mnisi, ktorzy maja zezwolenie na wyprawy do swiata! Do mandali! Szybko!
Na galerii zaczal sie ruch. Kilku mnichow przeciskalo sie przez tlum widzow.
— Ach, podniecenie…
Lu-tze wyjal kij z oslablych dloni Lobsanga i odlozyl na stojak. Sala szybko pustoszala. Wokol calego Oi Dongu goraczkowo rozbrzmiewaly gongi.
— Co sie dzieje? — zapytal Lobsang, kiedy wybiegl ostatni z mnichow.
— Przypuszczam, ze wkrotce zostaniemy poinformowani. — Lu-tze zaczal skrecac papierosa.
— Czy nie powinnismy sie spieszyc?
W oddali juz ucichl stukot sandalow.
— Chyba nic sie nie pali — odparl spokojnie Lu-tze. — A jesli chwile odczekamy, to kiedy dotrzemy na miejsce, wszyscy przestana juz krzyczec i moze zaczna mowic z sensem. Chodzmy Sciezka Zegarowa. O tej porze dnia klomby sa wyjatkowo piekne.
— Ale… ale…
— Jest napisane: „Musisz nauczyc sie chodzic, zanim zaczniesz biegac” — oswiadczyl sprzatacz i zarzucil sobie miotle na ramie.
— Znowu pani Cosmopilite?
— Niezwykla kobieta. I odkurzala jak wszystkie demony.
Sciezka Zegarowa wila sie od glownego zespolu budynkow przez tarasy ogrodow i dobiegala do szerszej alei, ktora prowadzila do tunelu w scianie urwiska. Nowicjusze zawsze pytali, dlaczego nazywa sie Sciezka Zegarowa, skoro nigdzie nie ma nawet sladu zegara.
Odezwaly sie kolejne gongi, ale listowie tlumilo dzwiek ich uderzen. Lobsang slyszal tupot stop biegnacych po glownej alei. Tu, w dole, kolibry przemykaly od kwiatu do kwiatu, nieswiadome ogolnego zamieszania.
— Ciekawe, ktora jest godzina — rzucil Lu-tze.
Wszystko jest proba. Lobsang rozejrzal sie uwaznie.
— Pietnascie po dziewiatej — oznajmil.
— Tak? A skad o tym wiesz?
— Polne nagietki juz sie otworzyly, czerwone macierzanki piaskowe sie otwieraja, fioletowe powoje sie zamknely, a zolte kozibrody sie zamykaja.
— Calkiem sam rozpracowales kwiatowy zegar?
— Tak. To przeciez latwe.
— Doprawdy? A ktora jest godzina, kiedy otwiera sie biala wodna lilia?
— Szosta rano.
— Przyszedles popatrzec?
— Tak. Ty sadziles kwiaty w tym ogrodzie, prawda?
— To jedno z moich skromnych… dziel.
— Jest piekny.
— Niezbyt dokladny we wczesnych godzinach. Niewiele jest rozkwitajacych noca roslin, ktore dobrze sie tutaj przyjmuja. Otwieraja kwiaty dla ciem, rozumiesz…
— Tak wlasnie czas chcialby byc mierzony — stwierdzil Lobsang.
— Naprawde? Oczywiscie nie jestem ekspertem. — Lu-tze zdusil papierosa i wsadzil niedopalek za ucho. — Chodzmy. Moze wszyscy przestali juz sie klocic. Dasz rade przejsc znowu przez Sale Mandali?
— Tak, nic mi nie bedzie. Ja tylko… zapomnialem o tym, to wszystko.
— Naprawde? I w dodatku nigdy wczesniej jej nie widziales… Ale czas wyczynia z nami dziwne sztuczki. Ja sam kiedys… — Lu-tze urwal i przyjrzal sie uczniowi. — Dobrze sie czujesz? — zapytal niespokojnie. — Bardzo zbladles.
Lobsang skrzywil sie i pokrecil glowa.
— Poczulem cos dziwnego. — Skinal reka w ogolnym kierunku nizin rozrzuconych w niebiesko-szarych