palcow. — Poniewaz smierc to wlasnie to, co cie czeka tutaj, jesli zostaniesz.
I opadl w ciemnosc. Po chwili z glebi dobieglo nieoswiecone przeklenstwo.
Lobsang wsunal sie do otworu, zawisl na palcach, spadl i przetoczyl sie, kiedy uderzyl nogami o podloge.
— Brawo — pochwalil go z mroku Lu-tze. — W razie watpliwosci wybieraj zycie. Tedy!
Tunel dobiegal do szerokiego korytarza. Halas byl tutaj przerazliwy. Cos mechanicznego cierpialo w agonii.
Zabrzmial huk, a w chwile pozniej gwar.
Zza zakretu wybieglo kilkudziesieciu mnichow, ktorzy oprocz tradycyjnych szat nosili tez helmy korkowe. Wiekszosc krzyczala. Kilku rozsadniejszych oszczedzalo tchu, by szybciej biec. Lu-tze pochwycil jednego, ktory usilowal sie wyrwac.
— Pusc mnie!
— Co sie dzieje?
— Lepiej uciekaj stad, zanim wszystkie sie posypia!
Mnich uwolnil sie i pognal za towarzyszami.
Lu-tze schylil sie, podniosl korkowy helm i z powaga wreczyl go Lobsangowi.
— Bezpieczenstwo i higiena pracy — powiedzial. — Bardzo wazne.
— Bedzie mnie chronic? — zdziwil sie Lobsang, wciskajac helm.
— Wlasciwie nie. Ale gdyby znalezli twoja glowe, moze byc rozpoznawalna. Kiedy dostaniemy sie do hali, niczego nie dotykaj.
Lobsang spodziewal sie jakiejs wysoko sklepionej i wspanialej budowli. Ludzie mowili o Hali Prokrastynatorow, jakby byla ogromna katedra. Tymczasem przy koncu tunelu byly tylko opary blekitnego dymu. Dopiero kiedy oczy przyzwyczaily sie do zamglonego polmroku, zauwazyl najblizszy walec.
Byla to szeroka kamienna kolumna majaca jakies szesc lokci srednicy i dwanascie wysokosci. Wirowala tak szybko, ze wydawala sie rozmazana. Wokol w powietrzu migotaly odpryski srebrzysto-blekitnego swiatla.
— Widzisz? Dokonuja zrzutu! Tam! Szybciej!
Biegnac za Lu-tze, Lobsang odkryl, ze sa tu setki… nie, tysiace walcow. Niektore siegaly az do stropu jaskini.
Wciaz byli tu mnisi. Biegali tam i z powrotem z wiadrami wody ze studni; blyskawicznie zmieniala sie w pare, kiedy wylewali ja na dymiace kamienne lozyska u podstawy walcow.
— Glupcy — mruknal sprzatacz. Po czym przylozyl do ust zwiniete dlonie. — Gdzie jest nadzorca?!! — wrzasnal.
Lobsang wskazal brzeg zbudowanego przy scianie drewnianego podestu. Lezal tam gnijacy korkowy helm i para bardzo starych sandalow. Miedzy nimi wyrastal stosik szarego pylu.
— Biedak — westchnal Lu-tze. — Wyglada to na pelne piecdziesiat tysiecy lat w jednym uderzeniu. — Popatrzyl gniewnie na rozbieganych mnichow. — Moze uspokoicie sie wszyscy i podejdziecie tutaj? Nie bede drugi raz powtarzal!
Kilku strzepnelo z rzes krople potu i potruchtalo do podestu, z ulga przyjmujac cos, co przypominalo rozkaz. Za nimi wyly prokrastynatory.
— No dobrze, posluchajcie mnie teraz! To po prostu przepiecie kaskadowe. Wszyscy o takich slyszeliscie. Poradzimy sobie! Musimy tylko polaczyc krzyzowo przyszlosci i przeszlosci, najpierw te najszybsze…
— Biedny pan Shoblang juz tego probowal — wtracil jeden z mnichow, wskazujac smetny stosik.
— W takim razie trzeba utworzyc dwa zespoly… — Lu-tze urwal. — Nie, nie mamy czasu! Zalatwimy to na wyczucie, przez podeszwy stop, jak dawniej. Jeden czlowiek na wirnik, tylko niech walnie w belke, kiedy powiem! Gotowi? Wywolam numery!
Wspial sie na podest i zbadal wzrokiem tablice pokryta drewnianymi szpulkami. Nad kazda unosil sie czerwony albo niebieski nimb.
— Coz za balagan — powiedzial. — Coz za balagan…
— Co one znacza? — chcial wiedziec Lobsang.
Lu-tze uniosl dlonie nad tablica.
— No dobra. Te czerwone odwijaja czas i go przyspieszaja. Te zabarwione niebiesko zwijaja czas i go spowalniaja. Jaskrawosc koloru zalezy od tego, jak szybko to robia. Tyle ze teraz wszystkie wiruja swobodnie, bo przepiecie je zerwalo. Rozumiesz?
— Zerwalo z czego?
— Z obciazenia. Ze swiata. Widzisz tam, u gory?
Wskazal dwa dlugie stelaze biegnace wzdluz calej jaskini. Kazdy podtrzymywal rzad obrotowych przeslon, w jednej linii niebieskie, w drugiej czerwone.
— Im wiecej przeslon pokazuje kolor, tym wiecej czasu sie zwija albo rozwija?
— Swietnie, chlopcze. I musimy to rownowazyc. Zalatwiamy to w ten sposob, ze sprzegamy wirniki parami, tak ze zwijaja i rozwijaja sie nawzajem. Kasuja sie. Biedaczysko Shoblang probowal wlaczyc je z powrotem w cykl roboczy, jak podejrzewam. Ale to niemozliwe przy kaskadzie. Trzeba odczekac, az wszystko padnie, a potem ratowac co sie da, kiedy jest juz cicho i spokojnie. — Przyjrzal sie szpulkom, a potem szeregom mnichow. — Do roboty. Ty… sto dwudziesty siodmy do siedemnastego, potem czterdziesty piaty do osiemdziesiatego dziewiatego. Ruszaj. A ty… piecset dziewiecdziesiaty szosty do… niech popatrze… tak, do czterysta drugiego…
— Siedemset dziewiecdziesiaty! — wykrzyknal Lobsang, wskazujac szpulke.
— Co takiego?
— Siedemset dziewiecdziesiaty!
— Nie badz glupi. On ciagle jeszcze rozwija, chlopcze. Czterysta drugi to ten, o ktory nam chodzi. O tutaj.
— Siedemset dziewiecdziesiaty zaraz bedzie znowu zwijal czas!
— Ciagle jest ostro niebieski.
— Zacznie zwijac. Wiem. Poniewaz… — Nowicjusz przesunal palec nad rzedami szpulek, znieruchomial na chwile, po czym wskazal jedna po przeciwnej stronie tablicy. — Dopasowuje predkosc do tego.
Lu-tze przyjrzal sie uwaznie.
— Zostalo napisane „A bodaj ci nozka spuchla” — powiedzial. — Formuja naturalna inwersje. — Zerknal na Lobsanga. — Nie jestes przypadkiem czyjas reinkarnacja? To czesto sie tu zdarza.
— Nie wydaje mi sie. Po prostu… to oczywiste.
— Jeszcze przed chwila nic o tym nie wiedziales!
— Tak, tak. Ale kiedy sie je zobaczy… to oczywiste.
— Ach tak? Oczywiste? W takim razie tablica jest twoja, cudowne dziecko! — Lu-tze odstapil.
— Moja? Ale ja…
— Bierz sie do roboty! To rozkaz!
Wokol Lobsanga zajasniala na moment sugestia blekitnego swiatla. Lu-tze zastanowil sie, ile czasu chlopak zwinal wokol siebie w ciagu tej sekundy. Z pewnoscia dosyc, zeby sie zastanowic.
A potem wywolal pol tuzina par liczb. Lu-tze zwrocil sie do mnichow.
— Ale z zyciem, chlopcy! Pan Lobsang rzadzi tablica! Wy uwazajcie na lozyska!
— On jest nowicjuszem… — zaczal ktorys z mnichow, urwal i cofnal sie, widzac mine Lu-tze. — Juz dobrze, sprzataczu. Juz dobrze…
Po chwili rozlegly sie stuki zaskakujacych na miejsca zwornikow. Lobsang wywolal kolejne pary liczb.
Kiedy mnisi pobiegli do dolow tluszczowych po smar, Lu-tze przyjrzal sie najblizszej kolumnie. Wciaz krecila sie szybko, ale byl pewien, ze widzi juz rzezbienia.
Lobsang znow przebiegl wzrokiem po tablicy, popatrzyl na dudniace walce, a potem na rzedy przeslon.
Te wiadomosci nigdzie nie byly zapisane. Lu-tze wiedzial o tym. Tego nie dalo sie uczyc w klasie, choc probowali. Dobry operator wirnika wchlanial umiejetnosci przez podeszwy stop — mimo calej teorii, jaka ostatnio wykladali. Uczyl sie wyczuwac prady, widziec prokrastynatory jako splywy albo fontanny czasu. Stary Shoblang byl tak dobry, ze potrafil sciagnac kilka godzin zmarnowanego czasu z klasy pelnej znudzonych uczniow, ktorzy niczego nawet nie zauwazali, a potem zrzucic je do warsztatu w pelnym rozruchu o tysiac mil dalej, czysto i gladko.
A ta sztuczka z jablkiem, ktora powtarzal, by rozbawic uczniow… Kladl je na kolumnie obok nich, a potem