REINKARNACJA NASTAPI DOPIERO ZA SIEDEMDZIESIAT DZIEWIEC LAT. MA PAN GDZIE SIE ZATRZYMAC?
— Zatrzymac? Przeciez jestem martwy! To nie tak, ze zatrzasnely mi sie drzwi do mieszkania! — zawolal Shoblang, ktory zaczynal sie juz rozwiewac.
MOZE UDA SIE PANA PRZESUNAC DO WCZESNIEJSZYCH NARODZIN?
Shoblang zniknal.
W pozaczasowej chwili Smierc odwrocil sie, by jeszcze raz spojrzec na hale walcow…
Kredowy walec znow sie zakrecil, zgrzytajac cicho.
Jeden po drugim ruszyly debowe prokrastynatory, przejmujac rosnace obciazenie. Tym razem nie bylo slychac pisku lozysk. Wirowaly dostojnie, jak podstarzale baleriny, w te i w tamta strone, lagodzac naprezenia, kiedy miliony ludzkich istot zwijaly wokol siebie czas. Trzaski brzmialy jak na herbacianym kliprze oplywajacym Przyladek Gniewu.
Potem steknely wielkie kamienne walce, wychwytujac czas, z ktorym mniejsze nie mogly sobie poradzic. Pod trzeszczeniem slychac bylo teraz gluchy turkot, jednak wciaz byl delikatny, kontrolowany…
Lu-tze powoli opuscil reke i wyprostowal sie.
— Eleganckie, plynne przylaczenie — pochwalil. — Dobrze sie wszyscy spisaliscie.
Odwrocil sie do oszolomionych, zdyszanych mnichow i skinieniem wezwal do siebie najstarszego. Wyjal pomiety niedopalek ze stalego miejsca za uchem.
— No wiec, Rambucie Handisidesie, co tu sie twoim zdaniem wydarzylo?
— No… Mielismy przepiecie, ktore rozwalilo…
— Nie, nie. Potem. — Lu-tze zapalil zapalke o podeszwe sandala. — Widzisz, bo mnie osobiscie nie wydaje sie, zebyscie, chlopaki, biegali w kolko jak kurczaki bez glow, a jakis nowicjusz wszedl na platforme i wykonal najgladsze, najslodsze podjecie, jakie w zyciu widzialem. To nie moglo sie zdarzyc, bo takie rzeczy sie nie zdarzaja! Mam racje?
Mnisi z hali prokrastynatorow nie nalezeli do najznakomitszych analitykow politycznych swiatyni. Ich praca polegala na dogladaniu, smarowaniu, rozkladaniu i montowaniu oraz wykonywaniu polecen czlowieka na podescie. Rambut Handisides zmarszczyl brwi.
Lu-tze westchnal.
— Widzisz, moim zdaniem zdarzylo sie to, ze wy, chlopcy, wzniesliscie sie na wyzyny, prawda, az ja i ten mlody czlowiek oczy otwieralismy z podziwu, widzac praktyczne umiejetnosci, jakie wszyscy demonstrowaliscie. Sam opat bedzie pod wrazeniem i zapluje sie z radosci. Przy kolacji mozecie szukac dodatkowych
Handisides wciagnal to wszystko na swoj psychiczny maszt, ktory przeslal modlitwe do nieba. Mnich zaczal sie usmiechac.
— Jednakze — podjal Lu-tze, podchodzac blizej i znizajac glos — wkrotce zapewne znowu tu zajrze. Tu sie przyda porzadne zamiatanie… I jesli nie zastane was, chlopcy, bardzo zapracowanych, w ciagu tygodnia ty i ja stoczymy… rozmowe.
Usmiech znikl.
— Tak, sprzataczu.
— I niech ktos zmiecie pana Shoblanga.
— Tak, sprzataczu.
— No to sie dogadalismy. Ja i ten mlody Lobsang juz pojdziemy. Bardzo sie przyczyniliscie do jego edukacji.
Wzial za reke niestawiajacego oporu Lobsanga i poprowadzil go wzdluz dlugiego szeregu obracajacych sie, szumiacych prokrastynatorow. Calun blekitnego dymu wciaz wisial pod wysokim sklepieniem.
— Zaiste jest napisane: „Moglbys mnie piorkiem powalic” — mruknal, kiedy wspinali sie nachylonym korytarzem. — Zauwazyles te inwersje, zanim sie zaczela. Przerzucilaby nas do przyszlego tygodnia. Co najmniej.
— Przepraszam, sprzataczu.
— Przepraszasz? Nie masz za co przepraszac. Nie wiem, kim naprawde jestes, synu. Jestes za szybki. Czujesz sie tutaj jak kaczka w wodzie. Nie musisz uczyc sie tego, na co inni poswiecaja lata. Stary Shoblang, niech zreinkarnuje sie w jakims milym i cieplym miejscu, nawet on nie potrafil zrownowazyc obciazenia co do sekundy. Sekundy! Na calym nieszczesnym swiecie! — Zadrzal. — Udziele ci wskazowki: nie zdradzaj sie z tym. Ludzie czasem dziwnie reaguja na takie rzeczy.
— Tak, sprzataczu.
— I jeszcze jedno. — Lu-tze prowadzil chlopca droga do swiatla. — Co sie wlasciwie stalo akurat na moment przed wyrwaniem prokrastynatorow? Poczules cos?
— Nie wiem. Wydawalo mi sie, ze… jakby przez chwile wszystko bylo nie tak.
— Zdarzylo ci sie juz cos takiego?
— Nie-e… To bylo troche podobne do tego, co czulem przy mandali.
— Coz… nie rozmawiaj z nikim na ten temat. Wiekszosc tych wazniakow dzisiaj nie wie nawet, jak dzialaja te wirniki. Nikt juz sie nimi nie przejmuje. Nikt nie zauwaza czegos, co funkcjonuje dobrze. Oczywiscie, za dawnych czasow nie zostalbys nawet mnichem, poki bys nie przepracowal w hali szesciu miesiecy, smarujac, czyszczac i noszac narzedzia. I tak bylo lepiej! Dzisiaj stale tylko mowia o nauce posluszenstwa i kosmicznej harmonii. No wiec kiedys uczyles sie ich w hali. Uczyles sie, ze jesli nie odskoczysz, kiedy ktos wrzasnie „Zrzut!”, dostaniesz pare lat tam, gdzie zaboli. I ze nie ma wspanialszej harmonii niz ta, kiedy wszystkie wirniki rowno sie obracaja.
Korytarz doprowadzil ich do glownego kompleksu budynkow swiatyni. Ludzie wciaz jeszcze biegali niespokojnie, kiedy obaj skierowali sie do mandali.
— Jestes pewien, ze mozesz znowu na nia popatrzec? — upewnil sie Lu-tze.
— Tak, sprzataczu.
— No dobrze. Sam wiesz najlepiej.
Balkony nad sala pelne byly mnichow, ale dzieki uprzejmemu, aczkolwiek stanowczemu uzyciu miotly Lu-tze przedostal sie do pierwszych rzedow. Starsi mnisi zebrali sie na samym brzegu.
Zauwazyl go Rinpo.
— Ach, sprzatacz — powiedzial. — Czyzby jakis kurz cie zatrzymal?
— Wirniki sie wyrwaly i przeszly w nadobroty — mruknal Lu-tze.
— Tak, ale przeciez otrzymales wezwanie opata — przypomnial z wyrzutem akolita.
— Byl taki czas, kiedy kazdy z nas popedzilby do hali, gdyby uderzyly gongi.
— Tak, ale…
—
Sprzatacz poklonil sie, a opat zaczal lekko tluc akolite po glowie drewnianym misiem.
— Historia sie powtarza, Lu-tze.
— Szklany zegar? — upewnil sie Lu-tze.
Starsi mnisi az sykneli.
— Skad mozesz o tym wiedziec? — zdumial sie glowny akolita. — Nie odtworzylismy jeszcze mandali.
— Napisane jest „Czuje to w mojej wodzie”. Poza tym to byl jedyny przypadek, kiedy szpule tak oszalaly. Wyrwaly sie wszystkie. Zeslizg czasowy. Ktos znowu buduje szklany zegar.
— Przeciez to niemozliwe — oswiadczyl akolita. — Usunelismy wszelkie slady…
— Ha! Napisane jest: „Nie jestem zielony jak szczypiorek czy kapusta” — burknal Lu-tze. — Czegos takiego nie da sie zlikwidowac! Przesacza sie z powrotem. Opowiesci. Sny. Rysunki naskalne. Cokolwiek…
Lobsang spojrzal w dol, na podloge, gdzie byla mandala. Mnisi tloczyli sie wokol kilku wysokich walcow po drugiej stronie sali. Wygladaly jak prokrastynatory, ale obracal sie powoli tylko jeden, calkiem maly. Pozostale