byc blotniste. Woda stala sie glebsza i czysta, gdyz niedawno buszowaly tu malidory. szybko wiec podplynal do Vol’himyora. W ciemnej glebi przeplywaly w roznych kierunkach nieznane stwory i co chwile cos sliskiego dotykalo ciala czlowieka. Zmuszal sie, by nie zwracac na to uwagi.

— Odszedles z tego swiata na wiele obrotow, prawda? — zamamrotal Vol’himyor. wygladajacy wciaz jakby drzemal.

— Kiedy Kompania zrezygnowala tu ze swoich praw, powrocilem do swego wlasnego swiata — odparl Gundersen.

Jeszcze zanim rozchylily sie powieki nildora, nim jego okragle, zolte oczy zimno spojrzaly na Gundersena, ten wiedzial juz, ze popelnil blad.

— Twoja Kompania nie miala tu nigdy zadnych praw, z ktorych moglaby zrezygnowac — stwierdzil nildor zwyklym, bezbarwnym tonem.

— Tak, to prawda zgodzil sie Gundersen. Szukal slow, ktore naprawilyby jego poprzedni nietakt. Kiedy Kompania zrezygnowala z posiadania tej planety, powrocilem do swego wlasnego swiata.

— Te slowa sa juz blizsze prawdy. Ale dlaczego, w takim razie tu wrociles?

— Poniewaz pokochalem te planete i pragnalem ja znow zobaczyc.

— Czy mozliwe by Ziemianin czul milosc do Belzagoru?

— Tak. dla Ziemianina jest to mozliwe.

— Wiem. ze Belzagor moze owladnac Ziemianinem o-swiadczyl Vol’himyor wolno i dobitnie. Ziemianin moze stwierdzic pewnego dnia. ze dusza jego Jest opanowana i przez sily tej planety niejako trzymana na uwiezi. Watpie jednak, czy Ziemianin moze odczuwac do niej milosc, tak jak rozumiem twoje pojecie milosci.

— Chyba masz racje, wielokrotnie urodzony. Moja dusza zawladnal Belzagor. Nie moglem sie opanowac i musialem wrocic.

— Jestes szybki w przyznawaniu mi racji.

— Nie chce cie obrazic.

— To chwalebne. A co chcesz robic tu. w tej krainie, ktora opanowala twa dusze?

— Pragne podrozowac, odwiedzic rozne czesci twego swiata. — odparl Gundersen. — Zalezy mi szczegolnie na wedrowce do Krainy Mgiel.

— Dlaczego wlasnie tam?

— Jest to miejsce, ktore mna najbardziej owladnelo.

— Nie jest to wystarczajaca odpowiedz — stwierdzil nildor.

— Nie potrafie dac innej.

— Co takiego tak cie tam pociaga?

— Piekno gor wznoszacych sie we mgle. Slonce jasniejace w mrozny, pogodny dzien. Wspanialy blask ksiezycow zlocacy niepokalany snieg.

— Mowisz jak poeta — zauwazyl Vol’himyor Gundersen nie zorientowal sie. czy zostal pochwalony czy wysmiany.

— Zgodnie z obowiazujacymi przepisami — powiedzial powoli — musze teraz posiadac zezwolenie wielokrotnie narodzonego, by moc udac sie do Krainy Mgiel. Przybylem wiec prosic o takie zezwolenie.

— Jestes niezmiernie skrupulatny w przestrzeganiu naszych praw, moj raz zrodzony przyjacielu. Niegdys zachowywales sie inaczej.

Gundersen przygryzl wargi. Czul, ze cos lazi mu po lydce, ale zmusil sie by patrzec pogodnie w oczy wielokrotnie narodzonemu.

— Czasami trudno nam zrozumiec innych i obrazamy ich nieswiadomie — stwierdzil, ostroznie dobierajac slowa.

— Tak bywa.

— Potem przychodzi zrozumienie — kontynuowal Gundersen — i czlowiek czuje zal za czyny dokonane w przeszlosci, ma jednak nadzieje, ze jego grzechy moga zostac wybaczone.

— Przebaczenie zalezy od tego. jaki to jest zal — mowil Vol’himyor — i jakie to byly grzechy.

— Sadze, iz moje slabostki sa ci znane.

— I nie zostaly zapomniane — oswiadczyl nildor.

— Sadze rowniez, ze wasza wiara przewiduje mozliwosc pokuty.

— Tak, to prawda.

— Czy zechcesz mi wiec pozwolic, bym odpokutowal za grzechy przeciwko twemu narodowi, zarowno swiadome, jak i nieswiadome?

— Zadoscuczynienie za grzechy nieswiadome jest bezsensowne — stwierdzil nildor. — I nie zalezy nam na przeprosinach. Twoja pokuta jest twa sprawa, nie nasza. Dostrzegam juz pozadana zmiane w twej duszy i to zostanie policzone na twoja korzysc.

— Mam wiec twoje zezwolenie, by udac sie na polnoc? — zapytal Gundersen.

— Nie tak od razu. Zostan z nami przez pewien czas jako nasz gosc. Musimy sie nad tym zastanowic. Teraz mozesz juz wyjsc na brzeg.

Audiencja byla skonczona. Gundersen podziekowal wielokrotnie narodzonemu za jego cierpliwosc. Byl zadowolony, ze potrafil w ten sposob poprowadzic rozmowe. Zawsze okazywal nalezny szacunek wobec wielokrotnie narodzonych. Nawet imperialista z epoki Kiplinga mial tyle rozumu, by traktowac z szacunkiem wiekowych przywodcow plemion. Jednak w czasach Kompanii grzecznosc byla zabawa na pokaz, bo i tak wiadomo bylo, ze wladza spoczywa w rekach podleglego Kompanii agenta, a nie jakiegos tam nildora, chocby najstarszego. Teraz oczywiscie wladze mial stary nildor i mogl nie wpuscic go do Krainy Mgiel. Mogl nawet w tym zakazie zawrzec jakis poetyczny wymiar sprawiedliwosci. Ale, co najdziwniejsze, Gundersen czul, ze jego obecna, pelna szacunku postawa i chec usprawiedliwienia sie sa szczere i ze ta szczerosc dociera do Vol'himyora.

Nagle, gdy Gundersen byl jeszcze daleko od brzegu, cos Z ogromna sila trzasnelo go pomiedzy lopatki i przerazony, krztuszac sie wpadl twarza do wody.

Przemknelo mu przez mysl, ze to Vol'himyor podkradl sie zdradziecko i przylozyl mu traba. Gundersen plul i prychal, usta mial pelne alkoholowej cieczy z jeziora. Staral sie jednak wydobyc na powierzchnie, choc przewidywal, ze zobaczy nad soba starego nildora gotujacego sie do zadania ostatecznego ciosu.

Z trudem otworzyl oczy. Wielokrotnie narodzony stal daleko i patrzyl w innym kierunku. W tym momencie Gundersen, wiedziony dziwnym przeczuciem, zanurzyl glowe w wodzie, akurat w pore, by uniknac nastepnego, fatalnego ciosu. Skulony, tak ze tylko nos sterczal mu nad powierzchnia, zobaczyl przelatujacy ze swistem nad jego glowa gruby, zoltawy pret. Uslyszal rownoczesnie przerazajacy wrzask bolu, a na jeziorze, jak po wrzuceniu kamienia, rozchodzily sie kregi. Rozejrzal sie wokol.

Z tuzin sulidorow weszlo do wody, by dobic malidara. W kolosalnej bestii tkwily, niczym harpuny, zaostrzone kije. Malidar rzucal sie i zwijal w agonii.

To wlasnie ogon tego zwierzecia powalil Gundersena. Mysliwi stali po pas w wodzie, futra ich byly mokre i zablocone. Kazda grupa ciagnela line od jednego harpuna i w ten sposob holowali malidara do brzegu. Gundersenowi juz nic nie grozilo. Oddychal ciezko, kosci na szczescie mial nie uszkodzone, choc bolaly go ramiona. Za pierwszym razem ogon malidara musial go widocznie tylko musnac. Gdyby nie dal nura, to drugie uderzenie moglo byc smiertelne. Czul sie slaby, opity woda alkoholowa i obawial sie, ze lada chwila zacznie mu sie krecic w glowie.

Sulidory wyciagnely swa zdobycz. Zwierze dlugosci kilku metrow i wazace pare ton lezalo na brzegu, a sulidory wbijaly w nie dlugie dragi — po jednym w konczyny przednie, pare w szeroki trojkatny leb. Kilka nildorow przygladalo sie tej operacji ze slabym zainteresowaniem. Wiekszosc w ogole nie zwracala na to uwagi. Pozostale nildory skubaly mlode pedy roslin, jakby nic sie nie stalo.

Ostatni wbity kij ugodzil zwierze w stos pacierzowy. Malidar zadrzal i zamarl w bezruchu.

Gundersen staral sie jak najszybciej wydostac z wody. Musial jeszcze przebrnac przez nieprzyjemny, kleisty mul. Wreszcie stanal na plazy. Tutaj nogi odmowily mu posluszenstwa, kolana ugiely sie i upadl. Drzal, chwycil go kaszel i wymioty. Po chwili obrocil sie na bok i patrzyl, jak sulidory wycinaja wielkie platy bladorozowego miesa z bokow malidara. Z chat wyszly pozostale, by takze wziac udzial w uczcie. Gundersen zaczal sie trzasc. Byl w szoku i minelo pare minut, zanim zdal sobie sprawe, ze stan ten spowodowany byl nie tylko uderzeniem i woda. ktorej sie opil, ale takze widokiem spokoju nildorow wobec aktu przemocy.

Wyobrazal sobie, ze te spokojne, zupelnie niewojownicze stworzenia zareaguja ze zgroza na zamordowanie malidara, a ich to ani troche nie obeszlo. Szok Gundersena spowodowany byl strata zludzen.

Вы читаете W dol, do Ziemi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату