z nia stalo.
Zjawy zbladly, dzwiek gitary Kurtza brzmial coraz ciszej az zamilkl.
— Mozemy juz isc? — spytal Srin'gahar. Gundersen powoli opuscil zrujnowany budynek. — Czy dzisiaj zbiera sie jeszcze jad wezow?
— Nie tutaj — odparl nildor.
Uklakl. Ziemianin wsiadl i Srin'gahar poniosl go z powrotem na sciezke, ktora ich tu przywiodla.
IV
Wczesnym popoludniem zblizyli sie do obozowiska nildorow. Przez wieksza czesc dnia podrozowali szerokim nadbrzeznym plaskowyzem, ktory teraz sie obnizyl, tworzac dlugi waski pas depresji biegnacy z polnocy na poludnie. Ta rozpadlina oddzielala rownine centralna od wybrzeza. Gundersen zaobserwowal, ze na znacznej przestrzeni drzewa i krzewy pozbawione byly lisci. Oznaczalo to obecnosc wielkiego stada nildorow w poblizu.
Nawet rozbuchana, tropikalna plodnosc tego rejonu nie mogla dotrzymac kroku apetytom nildorow. Przez las, od podloza na wysokosc podwojnego wzrostu czlowieka, biegla poszarpana przesieka. Trzeba bylo roku lub wiecej, by po przemarszu stada odrodzila sie zielen. Jednak po obu stronach przesieki las byl tak gesty, ze prawie nie do przebycia — prawdziwa dzungla, podmokla, parujaca, ciemna. W dolinie temperatura byla znacznie wyzsza niz na wybrzezu, a powietrze przesycone nieomal dotykalna wilgocia. Roslinnosc tez byla tu inna. Na wybrzezu drzewa mialy raczej ostre, czasem niebezpiecznie ostre liscie. Tutaj liscie byly zaokraglone i miesiste, polyskujace w promieniach slonca, ktore przedarly sie przez kopule splatanych u gory galezi.
Gundersen i jego wierzchowiec zstepowali w doline przesieka. Szli wzdluz strumienia, ktory plynal w glab ladu. Ziemia byla gabczasta, miekka i coraz czesciej Srin'gahar zapadal sie po kolana w mul. Wreszcie znalezli sie w szerokim, kolistym basenie, polozonym chyba najnizej w calej okolicy. Z trzech lub czterech stron wpadaly do niego strumienie, zasilajac ciemne, zarosniete zielskiem jezioro. Wokol jego brzegow przebywalo stado Srin'gahara. Gundersen zobaczyl kilkaset nildorow — pasacych sie, spiacych, przechadzajacych sie lub kopulujacych.
— Zsadz mnie — powiedzial, sam zdziwiony. — Bede szedl kolo ciebie.
Srin'gahar bez slowa pozwolil mu zejsc.
Gdy tylko Gundersen dotknal ziemi, pozalowal, ze odezwala sie w nim nuta egalitaryzmu. Stopy nildora, o szerokich poduszkach, byly w stanie utrzymac sie na bagnistym podlozu, a Gundersen zapadal sie w mul, jesli tylko pozostal na jednym miejscu dluzej niz chwile. Teraz juz jednak nie moglby dosiasc Srin'gahara. Kazdy krok byl walka. Walczyl. Byl bardzo spiety i niepewny, jakiego dozna tu przyjecia. I byl glodny, bowiem przez cala droge nie jadl nic poza paroma gorzkimi owocami, zerwanymi z mijanych drzew. Zatechle powietrze utrudnialo mu oddychanie. Odczul wiec niebywala ulge, kiedy u podnoza pochylosc grunt zrobil sie twardszy. To rozrastajace sie z jeziora gabczaste rosliny utworzyly gruby, zbity dywan, dajacy pewniejsza podpore stopom.
Srin'gahar podniosl trabe i grzmiaco zaryczal na powitanie. Pare nildorow zatrabilo w odpowiedzi, potem Srin'gahar zwrocil sie do Gundersena.
Przyjacielu mej podrozy — powiedzial — wielokrotnie urodzony stoi na brzegu jeziora. Widzisz go? Tam, w tej grupie. Czy mam cie zaraz do niego zaprowadzic?
Prosze cie o to bardzo — odparl Gundersen. W calym jeziorze unosily sie kepy roslinnosci. Po powierzchni plywaly masy lisci, wielkie zarodnie w ksztalcie filizanek. lodygi jak splatane liny. Wszystko granatowego koloru na tle jasnej, zielono-niebieskiej wody. Wsrod tej masy gestej roslinnosci poruszaly sie wodno-ladowe ssaki i pol tuzina malidarow, ktorych oble, zoltawe ciala byly nieomal calkowicie zanurzone w wodzie. Widac bylo tylko ich zaokraglone grzbiety i sterczace peryskopy oczu umieszczonych na slupkach. Ogromna zarlocznosc malidarow zostawila na jeziorze wielkie pustki, ale gwaltowny wzrost nowych roslin szybko zabliznial te rany.
Gundersen i Srin'gahar posuwali sie w strone wody. Nagle wiatr zmienil kierunek i Gundersena uderzyl zapach jeziora. Zakrztusil sie. Poczul sie tak. jakby wdychal opary z kadzi destylacyjnej. Jezioro fermentowalo. Alkohol, bedacy ubocznym produktem oddychania roslin wodnych, nie znajdowal zadnego ujscia i jezioro zmienilo sie w ogromna wanne samogonu. Alkohol i woda szybko parowaly, totez powietrze wokol bylo nie tylko wilgotne, ale i upajajace. Woda przynoszona przez strumienie nie byla w stanie wyrownac ubytkow spowodowanych parowaniem i z biegiem lat procent alkoholu w zbiorniku stale sie zwiekszal. Gundersen przypomnial sobie, ze w czasach kiedy Kompania rzadzila na tej planecie, takie jeziora doprowadzily do zguby niejednego agenta.
Wydawalo sie. ze nildory, gdy kolo nich przechodzil, nie zwracaja na niego uwagi. Wiedzial jednak, ze to tylko udawanie, ze wszyscy w obozowisku bacznie go obserwuja. Zdumial sie, ze nad brzegiem jednego ze strumieni spostrzegl kilkanascie szalasow. Nildory nie maja zadnych mieszkan:
w tym klimacie nie jest to potrzebne. Nie sa zreszta w stanie wzniesc jakiejkolwiek konstrukcji. Ze zdziwieniem przygladal sie wiec tym prymitywnym budowlom, a po chwili zrozumial: byly to chaty sulidorow. Zagadka stawala sie coraz bardziej skomplikowana: Dotychczas nie spotkal sie z tak bliskimi zwiazkami pomiedzy nildorami a miesozernymi dwunogami z Krainy Mgiel. Wkrotce zobaczyl i same sulidory. Bylo ich ze dwadziescia. Siedzialy ze skrzyzowanymi nogami. Niewolnicy? Jency? Przyjaciele plemienia? Zadne z tych przypuszczen nie dawalo sensownego wyjasnienia.
— Oto jest nasz wiele razy urodzony — rzekl Srin'gahar, wskazujac traba starego, pokrytego bliznami nildora stojacego nad brzegiem jeziora.
Gundersen poczul pelen szacunku podziw nie tylko z powodu sedziwego wieku tego stworzenia, ale tez i dlatego, ze wiedzial o jego wielokrotnym uczestnictwie w niewyobrazalnym rytuale powtornych narodzin. Ten nildor przekroczyl bariere, ktora ograniczala Ziemian. Nieogarniona roznica przezyc powodowala, ze Gundersen zblizal sie z drzeniem do przywodcy stada.
Starca otaczal krag „dworakow”. Mieli szara skore i rowniez byli pomarszczeni: zgromadzenie seniorow. Mlodsze nildory, z generacji Srin'gahara. trzymaly sie w pelnej respektu odleglosci. W obozowisku w ogole nie bylo nildorow niedojrzalych. Zaden Ziemianin nigdy nie widzial nildora w wieku mlodzienczym. Gunderesenowi mowiono, ze nildory zawsze przychodza na swiat w Krainie Mgiel, w ojczyznie sulidorow, i najwidoczniej pozostaja tam w odosobnieniu, az do osiagniecia nildorskiej dojrzalosci — dopiero wtedy migruja do dzungli w tropikach. Slyszal rowniez, ze kazdy nildor ma nadzieje powrocic do Krainy Mgiel, kiedy nadchodzi pora. by umrzec. Nie wiedzial, czy to prawda. Nikt zreszta nie wiedzial tego na pewno.
Nildory z kregu rozstapily sie i Gundersen stanal przed wielokrotnie urodzonym. Protokol wymagal, by jako przybysz odezwal sie pierwszy, ale zwlekal pelen napiecia i oszolomiony byc moze oparami wydobywajacymi sie z jeziora. Wydawalo mu sie. ze zanim zdolal wziac sie w garsc uplynely wieki. Wreszcie przemowil:
— Jestem Edmund Gundersen z pierwszych narodzin — powiedzial — zycze ci radosci wielu nastepnych urodzin. o Najmedrszy.
Nildor bez pospiechu obrocil w bok swa wielka glowe i pociagnal troche wody z jeziora.
Znany nam jestes Edmundzie Gundersenie z dawnych lat zagrzmial. Prowadziles wielki dom Kompanii w Fire Point na Morzu Piasku.
Doskonala pamiec nildora zdumiala i zmartwila Gundersena. Jesli pamietaly go az tak dobrze, to jaka mial szanse doznac od nich grzecznosci?
— Tak, bylem tutaj dawno temu powiedzial ze scisnietym gardlem.
Nie tak dawno. Dziesiec obrotow to nie tak dlugi czas.
Nildor zakryl oczy ciezkimi powiekami i przez pare chwil wydawalo sie, ze wielokrotnie urodzony zapadl w sen.
Jestem Vol’himyor z siodmych narodzin odezwal sie
wreszcie. Wejdziesz ze mna do wody? Mecze sie szybko na ladzie po moich ostatnich narodzinach.
Nie czekajac na odpowiedz wkroczyl do jeziora i poplynal wolno jakies czterdziesci metrow. Zanurzyl sie po barki. Malidar, ktory w tej czesci jeziora skubal wodorosty. dal nura z pomrukiem niezadowolenia i wylonil sie z dala. Gundersen wiedzial, ze nie ma innego wyboru jak tylko podazyc za wielokrotnie urodzonym. Zrzucil ubranie i wszedl do jeziora. Ogarnela go letnia woda. Przez chwile szedl po sprezystej macie z wloknistych lodyg, a potem poczul miekki, cieply mul. Z dna podnosily sie banki oparow alkoholu i pekaly na powierzchni. Wyziewy te odurzaly go. Z najwiekszym trudem przedzieral sie wsrod splatanej roslinnosci i doznal prawdziwej ulgi. gdy dno przestalo