lepka, gdyz poprzyklejane byly do niej w roznych miejscach szczatki lesnego podloza — kawalki mchu, lisci, zwiedle platki kwiatow. Zamiast oczu mialy rzedy sensorow wielkosci spodka, usytuowanych po obu stronach pletwy. Glowy mialy krotkie i grube, a otwor gebowy byl waska szczelina. Tam, gdzie powinny znajdowac sie nozdrza, sterczaly dwa smukle kolce, dlugosci ludzkiego kciuka. W momencie napiecia lub gdy waz atakowal, wydluzaly sie pieciokrotnie i wyplywal z nich niebieski plyn — jad. Pomimo, ze pojawilo sie ich rownoczesnie przynajmniej ze trzydziesci, Gundersen nie czul obawy, chociaz z pewnoscia na widok gromady pytonow oblecialby go strach. To nie byly pytony. Nie byly to nawet zmije, ale jakas podla rasa stworzen, gigantyczne robaki. Byly ospale i nie przejawialy zadnej inteligencji, wyraznie jednak reagowaly na muzyke. Doprowadzila je ona az do stacji i teraz wyginaly sie w upiornym tancu szukajac zrodla dzwiekow. Pare pierwszych wlazilo juz do budynku.
— Grasz na gitarze? — zapytal Kurtz. — Masz, uderzaj w struny. Melodia nie jest juz teraz wazna.
Rzucil instrument Gundersenowi, ktory z trudem wydobyl z niego niezreczna imitacje melodii granej przez Kurtza. A Kurtz tymczasem nasuwal cos, jakby rozowa czapeczke, na glowe najblizszego gada. Waz wil sie, jego pletwa drgala konwulsyjnie, a ogon bil o ziemie. Potem uspokoil sie. Kurtz zdjal mu czapeczke i wlozyl na glowe nastepnego, a potem kolejno na glowy innych.
Wyciagal z nich jad. Mowiono, ze ten jad dzialal zabojczo na system metaboliczny krajowcow. Weze nigdy nie atakowaly, ale sprowokowane uderzaly, a trucizna byla skuteczna. To jednak, co bylo trucizna na Swiecie Holmana, okazywalo sie rownoczesnie blogoslawienstwem na Ziemi. Jad wezow byl jednym z najbardziej dochodowych artykulow eksportowanych przez Kompanie. Odpowiednio destylowany, oczyszczony, skrytalizowany, sluzyl jako katalizator w procesie regeneracji czlonkow ludzkiego ciala. Jak i dlaczego tak sie dzialo, Gundersen nie wiedzial, spotkal sie jednak z czyms takim w okresie szkolenia, kiedy jeden z kolegow w wypadku szybowcowym stracil obie nogi ponizej kolan. Po zastosowaniu leku nogi odrosly w ciagu szesciu miesiecy.
Gundersen w dalszym ciagu szarpal struny gitary, Salamone gral na flecie, a Kurtz zbieral jad. Nagle w zaroslach rozlegl sie ryk. Najwyrazniej muzyka zwabila rowniez stado nildorow. Gundersen widzial, jak wylazily zza krzakow i zatrzymywaly sie oniesmielone na skraju polany. Bylo ich dziewiec. Po chwili zaczely kolysac sie w niezgrabnym tancu, hustaly trabami w rytm melodii, machaly ogonami, a ich kolczaste grzebienie kurczyly sie i rozkurczaly.
— Zrobione — oznajmil Kurtz. — Piec litrow. Dobry zysk. Weze pozbawione jadu, gdy tylko ustala muzyka, popelzly do lasu. Nildory zostaly chwile dluzej, patrzac natarczywie na ludzi, ale po pewnym czasie i one odeszly. Kurtz i Salamone zaznajomili Gundersena z technika destylowania cennego plynu i przygotowaniem do wysylki na Ziemie.
To bylo wszystko. Nie dostrzegl nic skandalicznego i nie mogl pojac, skad wzielo sie tyle dwuznacznych plotek dotyczacych tej stacji, ani dlaczego Salamone chcial wymusic na nim przysiege milczenia. Nie smial jednak zadawac pytan. W trzy dni pozniej, znow zwabiono weze, pobrano ich jad i znow w calym tym rytuale Gundersen nie widzial nic szczegolnego. Ale wkrotce zrozumial, ze Kurtz i Salamone wystawili go na probe przed rozpoczeciem prawdziwego misterium.
W trzecim tygodniu pobytu na stacji wezow zostal wreszcie dopuszczony do tajemnej wiedzy. Oto zbieranie jadu zostalo zakonczone i weze powrocily do lasu. Pare nildorow platalo sie jeszcze wokol budynku. Gundersen nagle poczul, ze zaraz zdarzy sie cos niezwyklego. Zobaczyl, ze Kurtz rzucil znaczaco okiem na Salamone i odlaczyl zbiornik z jadem, zanim ciecz zaczela splywac do aparatu destylacyjnego, potem nalal z litr tego plynu do szerokiej miski. Na Ziemi taka ilosc tego lekarstwa warta bylaby roczna pensje Gundersena.
— Chodz z nami — powiedzial Kurtz.
Trzej mezczyzni wyszli na zewnatrz. Zaraz zblizyly sie trzy nildory. Zachowywaly sie dziwnie, grzebienie ich staly sie sztywne, a uszy drzaly. Wydawaly sie niespokojne i roznamietnione. Kurtz podal miske z jadem Salamone'owi, ktory upil troche. Potem napil sie Kurtz.
— Przyjmiesz z nami komunie? — spytal podsuwajac miske Gundersenowi. Gundersen zawahal sie.
— Mozna pic bezpiecznie — staral sie go uspokoic Salamone — nie dziala na jadra komorek, kiedy przyjmuje sie doustnie.
Gundersen przylozyl naczynie do ust i ostroznie pociagnal lyk. Jad byl slodki, ale wodnisty.
— Dziala tylko na mozg — dodal Salamone. Kurtz odebral mu miske i postawil na ziemi. Zblizyl sie najwiekszy nildor i delikatnie zanurzyl trabe w plynie. Potem napil sie drugi i trzeci. Miska byla pusta.
— Jesli to jest trujace dla stworzen na tej planecie? Co wtedy? — zaniepokoil sie Gundersen.
— Przeciez same pija. To jest niebezpieczne tylko wtedy, gdy dostanie sie bezposrednio do krwioobiegu — wyjasnil Salamone.
— Co sie teraz stanie?
— Poczekaj — powiedzial Kurtz — i otworz swa dusze na to, co nastapi.
Gundersen nie musial dlugo czekac. Poczul, ze szyja robi mu sie gruba, twarz chropawa, a ramiona staja sie niemozliwie ciezkie. Kiedy wrazenie to nasililo sie upadl na kolana. Zwrocil sie do Kurtza szukajac w jego czarnych, blyszczacych oczach wsparcia, ale te oczy byly plaskie i wielkie, a jego zielona, chwytna traba siegala juz niemal ziemi. Salamone rowniez podlegal metamorfozie: podrygiwal komicznie i dzgal ziemie klami. Gundersen czul, ze w dalszym ciagu grubieje. Mial swiadomosc, ze teraz wazy kilka ton i probowal skoordynowac ruchy ciala postepujac naprzod i do tylu, uczac sie chodzic na czterech nogach. Podszedl do strumienia i nabral wody w trabe. Ocieral swe pokryte szorstka skora cialo o pnie drzew. Rozpierala go radosc, ze jest taki ogromny i z tej radosci wydawal ryki i trabil. Przylaczyl sie do Kurtza i Salamone. Tanczyli razem, az ziemia dudnila. Nildory rowniez ulegly transformacji: jeden stal sie Kurtzem, drugi Salamonem, a trzeci Gundersenem i — niepewne jeszcze w swej nowej postaci — krecily piruety, przewracaly sie i koziolkowaly.
Gundersena jednakze nie interesowalo to, co robily nildory. Skoncentrowal sie calkowicie na wlasnych przezyciach. Gdzies w glebi duszy przerazala go swiadomosc, ze zaszla w nim taka zmiana, ze bedzie skazany do konca zycia na role poteznego zwierzecia oblupujacego kore i obdzierajacego z lisci galezie w dzungli. A z drugiej strony odczuwal satysfakcje z tak wielkiego ciala i odbierania zupelnie nowych wrazen zmyslowych. Wzrok mial teraz przymglony i wszystko widzial w swietlnej aureoli, ale za to byl w stanie kierowac sie najbardziej subtelnymi zapachami i posiadal o wiele bardziej czuly sluch. Postrzegal takze promienie ultrafioletowe i podczerwone. Ciemne kwiaty lesne wysylaly ku niemu fale oszalamiajacych, wilgotnych, slodkich woni, szmer odnozy owadow brzmial jak symfonia. I ta jego wielkosc! Ekstaza posiadania tak poteznego cielska! Jego swiadomosc ulegla przeobrazeniu, ciagnela go jak balon w gore, to opadala, by znow wzniesc sie wysoko. Tratowal drzewa i slawil sie za to huczacym rykiem. Obzeral sie trawa az do przesytu. Potem polozyl sie na chwile, doskonale wyciszony i medytowal nad istnieniem zla we wszechswiecie, pytajac siebie, dlaczego ono jest i czy naprawde istnieje zlo jako zjawisko obiektywne. Odpowiedz zdumiala go i ucieszyla. Zwrocil sie wiec do Kurtza, by podzielic sie z nim swym odkryciem, ale wtedy wlasnie dzialanie jadu zaczelo gwaltownie slabnac i Gundersen nagle poczul sie znow normalnym czlowiekiem. Zaczal plakac, bo odczuwal palacy wstyd, tak jakby ktos przylapal go na przyklad na dreczeniu dziecka. Trzech nildorow nie bylo nigdzie widac. Salamone podniosl miske i wszedl do budynku.
— Chodzmy juz — powiedzial Kurtz.
Zaden z nich nie dyskutowal z Gundersenem na ten temat. Pozwolili mu uczestniczyc, ale nie mieli ochoty nic mu tlumaczyc. Zbywali go szybko, gdy chcial pytac. Obrzadek mial pozostac dla kazdego sprawa absolutnie prywatna. Gundersen nie byl w stanie ocenic tego przezycia. Czy cialo jego rzeczywiscie zmienilo sie na godzine w cialo nildora? Trudno w to uwierzyc. A wiec jego umysl, jego dusza w jakis sposob przeniosla sie w cialo nildora? A czy dusza nildora, o ile nildor posiada dusze, weszla w niego? W czym bral udzial, jaki rodzaj najbardziej wewnetrznego zjednoczenia zdarzyl sie na tej planecie?
W trzy dni pozniej Gundersen zlozyl podanie o przeniesienie ze stacji wezow. Byl wytracony z rownowagi. Jedyna reakcja Kurtza, gdy oznajmil mu, ze wyjezdza, byl krotki pogardliwy chichot. Gundersen nigdy wiecej tam nie byl.
Pozniej staral sie zbierac wszelkie plotki, jakie krazyly o tym, co robiono w stacji wezow. Opowiadano o ohydnych wybrykach erotycznych w pewnej grocie, o stosunkach seksualnych pomiedzy Ziemianami i nildora-mi, a takze miedzy samymi Ziemianami. Dochodzily pogloski, ze u tych, ktorzy stale pija jad, wystepuja dziwne i straszne znieksztalcenia ciala. Mowiono, ze starszyzna nildorow na posiedzeniu rady stanowczo potepila nalog chodzenia do punktu wezow i picia napoju, ktorym czestowali Ziemianie. Gundersen nie wiedzial, co z tego bylo prawda. W pozniejszych latach jednak trudno mu bylo spojrzec Kurtzowi w oczy. Czasem nawet bylo mu ciezko z samym soba. Na granicy swej osobowosci byl skazony ta jedna godzina metamorfozy. Czul sie jak dziewczyna, ktora przypadkiem uczestniczyla w orgii, stracila dziewictwo, a jednak wciaz nie miala pelnej swiadomosci, co sie