– Czy to znaczy, ze w czasie autopsji ktos moze cos odkryc?

– To mozliwe – uznal Kevin. – Nie powiedzialbym, ze bardzo prawdopodobne, ale jednak mozliwe.

– Nie podoba mi sie to 'mozliwe' – odparl poirytowany Taylor. Przerwal polaczenie i ponownie skontaktowal sie z centrala GenSys. Tym razem zazadal natychmiastowego polaczenia z doktorem Raymondem Lyonsem. Kazal powiedziec, ze to wezwanie do wypadku.

Nowy Jork

– Przepraszam – szepnal kelner do doktora Lyonsa. Poczekal az doktor i jego mloda, jasnowlosa asystentka i zarazem kochanka, Darlene Polson, przerwa na chwile rozmowe. Ze swoimi szpakowatymi wlosami i w klasycznie skrojonym ubraniu Lyons wygladal na kwintesencje lekarza zywcem wyjetego z mydlanej opery. Byl tuz po piecdziesiatce, wysoki, opalony, szczuply, dystyngowany i przystojny. Mogl budzic zazdrosc.

– Przepraszam, ze przeszkadzam – mowil kelner – ale jest do pana bardzo pilny telefon. Wezwanie do wypadku. Czy mam przyniesc aparat do stolika, czy moze woli pan porozmawiac z holu?

Blekitne oczy Raymonda wedrowaly od uprzejmie spogladajacej, slodkiej Darlene do oczekujacego na odpowiedz kelnera, ktorego nieskazitelne zachowanie i postawa potwierdzaly wysoka ocene 'Aureoli' w przewodniku po restauracjach. Raymond nie wygladal jednak na zadowolonego.

– Moze powinienem powiedziec, ze jest pan nieosiagalny – zasugerowal uprzejmie kelner.

– Nie, prosze przyniesc aparat – zdecydowal Raymond. Nie potrafil sobie wyobrazic, kto moze go wzywac do naglego wypadku. Nie praktykowal, odkad stracil prawo do wykonywania zawodu w wyniku wyroku za naduzycia finansowe w Towarzystwie Opieki Zdrowotnej, ktorym kierowal przez wiele lat.

– Halo – odezwal sie z wyczuwalnym drzeniem w glosie.

– Mowi Taylor Cabot. Mamy problem.

Raymond znieruchomial, zmarszczyl tylko brwi.

Taylor strescil w kilku slowach historie Carla Franconiego i rozmowe z Kevinem Marshallem.

– Ta operacja to twoje dziecko – wypomnial poirytowany Taylor. – Ostrzegam cie, to w calej naszej dzialalnosci jedynie drobna inicjatywa. W razie klopotow zwine caly ten interes. Nie chce miec zlej prasy, wiec zajmij sie tym.

– Ale co ja moge zrobic – niesmialo zaprotestowal Raymond.

– Szczerze powiedziawszy, nie mam pojecia. Ale lepiej cos wymysl, i to szybko.

– Wedlug mnie sprawy nie moglyby isc lepiej – zauwazyl jakby mimochodem Raymond. – Wlasnie dzisiaj mialem kontakt z lekarka z Los Angeles, ktora zajmuje sie gwiazdami filmu i biznesmenami z Zachodniego Wybrzeza. Jest zainteresowana zalozeniem filii w Kalifornii.

– Moze ty mnie nie slyszales – powiedzial Taylor. – Nie bedzie mowy o zadnej filii, jezeli sprawa z Franconim nie zostanie rozwiazana. No wiec zajmij sie tym. Daje ci na to dwanascie godzin.

Odglos klikniecia zwiastujacy nieomylnie przerwanie polaczenia sprawil, ze Raymond zadrzal. Spojrzal na sluchawke, jakby to ona ponosila cala wine za niespodziewane zakonczenie rozmowy. Kelner, ktory caly czas czekal w odpowiedniej odleglosci, zabral aparat i zniknal.

– Klopoty? – zapytala Darlene.

– O Boze! – jeknal Raymond. Nerwowo gryzl koniec kciuka. To, co uslyszal, zwiastowalo cos wiecej niz klopoty. Sprawa mogla zakonczyc sie prawdziwa katastrofa. Wobec licznych prob odzyskania licencji lekarza, ktore utknely w bagnie jurydycznej biurokracji, obecna praca byla wszystkim, co mial. Na dodatek ostatnio sprawy zaczely isc w dobrym kierunku. Piec lat zabralo mu zdobycie takiej pozycji. Nie mogl pozwolic, zeby caly wysilek diabli wzieli.

– Co sie stalo? – zapytala Darlene. Ujela dlon Raymonda i odciagnela ja od jego ust.

Raymond szybko opowiedzial jej o autopsji Franconiego i grozbie Taylora zwiniecia calego interesu.

– Ale przeciez w koncu przedsiewziecie daje olbrzymie pieniadze – powiedziala. – Nie bedzie mogl tego ot tak, po prostu zamknac.

Raymond zasmial sie niewesolo.

– Dla kogos takiego jak Taylor Cabot czy GenSys to nie sa duze pieniadze. Bez watpienia zwinie interes. Do diabla, od samego poczatku trudno go bylo na to wszystko namowic.

– No to musisz ich przekonac, zeby nie robili autopsji – zasugerowala Darlene.

Popatrzyl na swoja towarzyszke. Wiedzial, ze chciala dobrze, ale nie zadurzyl sie przeciez w dziewczynie z powodu jej intelektu. Zrezygnowal wiec z ostrej reprymendy, choc odpowiedz nie byla pozbawiona sarkazmu.

– Sadzisz, ze moge po prostu wziac sluchawke telefonu, zadzwonic do Zakladu Medycyny Sadowej i powiedziec im, zeby w takiej sprawie nie przeprowadzali sekcji zwlok? Daj spokoj!

– Ale znasz wielu waznych ludzi – upierala sie przy swoim. – Popros, niech oni zadzwonia.

– Prosze, kochanie… – zaczal protekcjonalnie i nagle zamilkl. Uznal, ze pewnie nieswiadomie Darlene podpowiedziala mu rozwiazanie. Pomysl zaczal kielkowac.

– A moze doktor Levitz? – powiedziala. – Byl lekarzem pana Franconiego. Moze on moglby pomoc.

– Wlasnie o tym samym pomyslalem – przyznal Raymond.

Doktor Daniel Levitz przyjmowal w duzym, reprezentacyjnym gabinecie przy Park Avenue. Wobec rosnacych kosztow i kurczacej sie liczby pacjentow dal sie latwo zwerbowac; byl jednym z pierwszych, ktorzy gotowi byli podjac ryzyko. Na dodatek polecil wielu pacjentow, ktorych znaczna czesc trudnila sie tym samym co Franconi.

Raymond wstal od stolu, wyjal portfel i polozyl na stoliku trzy szeleszczace studolarowe banknoty. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze to wystarczy na pokrycie rachunku i suty napiwek.

– Chodzmy. Musimy zadzwonic z domu.

– Alez ja jeszcze nie skonczylam jesc – zaprotestowala Darlene.

Raymond nie raczyl nawet odpowiedziec. Zamiast tego podszedl do dziewczyny i odsunal krzeslo od stolu, zmuszajac ja do wstania. Im dluzej myslal o doktorze Levitzu, tym bardziej wydawalo mu sie, ze on moze ich uratowac. Jako osobisty lekarz wielu bonzow przestepczego swiata Nowego Jorku Levitz znal ludzi, dla ktorych nie bylo rzeczy niemozliwych.

ROZDZIAL 1

4 marca 1997 roku

godzina 7.25

Nowy Jork

Jack Stapleton pochylil sie i mocniej nacisnal na pedaly, kiedy mijal ostatnie bloki na Trzydziestej, jadac na wschod. Okolo piecdziesieciu metrow od Pierwszej Avenue wyprostowal sie i pusciwszy kierownice, przejechal kawalek, zanim zaczal hamowac. Zblizajace sie swiatla na skrzyzowaniu nie swiecily jego ulubionym kolorem, a nawet Jack nie byl dosc szalony, zeby wyplynac na wzburzone wody samochodow, autobusow i ciezarowek zmierzajacych w gore miasta.

Znacznie sie ocieplilo. Jeszcze dwa dni temu na ulicy lezala rozjezdzana przez samochody dziesieciocentymetrowa warstwa brudnego sniegu. Teraz splynal do sciekow, jedyne jego slady widac bylo miedzy parkujacymi autami. Jack cieszyl sie, ze ulice sa wreszcie czyste, bo do tej pory nie mogl dojezdzac do pracy na rowerze. Rower mial dopiero od trzech tygodni. Kupil go, poniewaz poprzedni ukradziono mu w zeszlym roku.

Poczatkowo od razu po stracie chcial kupic nowy. Na zmiane jego zdania wplynely pewne wydarzenia, ktore spowodowaly, ze prawie otarl sie o smierc. Doswiadczenia te wywolaly czasowa niechec do niepotrzebnego zwiekszania ryzyka w zyciu. Nie mialy co prawda nic wspolnego z jazda na rowerze po zatloczonym miescie, tym niemniej przestraszyly go na tyle, ze swoj styl jazdy musial uznac za wyjatkowo brawurowy i nierozsadny [4].

Czas oslabil obawy Jacka. Ostatecznym impulsem byla strata zegarka i portfela w metrze. Nastepnego dnia

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату