kupil nowy rower gorski cannondale i tak jak obawiali sie jego przyjaciele, natychmiast przypomnial sobie wszystkie sztuczki, jakich dokonywal wczesniej, jezdzac po Nowym Jorku. Ale tak naprawde Jack zmienil zwyczaje, nie kusil juz losu, przeciskajac sie 'na gazete' miedzy jadacymi z duza predkoscia wozami dostawczymi a zaparkowanymi autami, nie urzadzal slalomu na Drugiej Avenue, a przede wszystkim po zapadnieciu zmroku trzymal sie z daleka od Central Parku.
Zatrzymal sie na skrzyzowaniu pod swiatlami. Postawil noge na krawezniku i obserwowal scene przed budynkiem, do ktorego zmierzal. Prawie natychmiast spostrzegl kilka wozow transmisyjnych telewizji z wystawionymi antenami. Parkowaly po wschodniej stronie Pierwszej Avenue przed Biurem Glownego Inspektora Zakladu Medycyny Sadowej dla Miasta Nowy Jork albo jak mowila wiekszosc ludzi, po prostu przed miejska kostnica.
Jack byl patologiem sadowym od przeszlo poltora roku, wiec wielokrotnie obserwowal podobne dziennikarskie zloty. Najczesciej oznaczaly albo smierc kogos slawnego, albo przynajmniej uznanego za takiego przez media. Jezeli nie chodzilo o pojedyncza smierc, w gre wchodzil masowy wypadek na przyklad katastrofa lotnicza albo kolejowa. Zarowno ze wzgledow osobistych, jak i ogolnospolecznych Jack wolal jednak pierwsze rozwiazanie.
Gdy zapalilo sie zielone swiatlo, nacisnal na pedaly, przejechal przez Pierwsza Avenue i zajechal do kostnicy od Trzydziestej Ulicy podjazdem dla sluzbowych furgonetek. Zwykla koleja rzeczy najpierw zaparkowal rower w poblizu skladu trumien przygotowanych dla zmarlych, ktorych chowano na koszt miasta, i pojechal winda na pietro.
Od razu rzucilo mu sie w oczy, ze w biurze panuje spore zamieszanie. Kilka sekretarek bylo zajetych ciagle dzwoniacymi w centrali telefonami. Normalnie nie zjawialy sie w pracy przed osma. Ich konsole az swiecily od migajacych, czerwonych lampek. Nawet drzwi do dyzurki sierzanta Murphy'ego staly otworem i neon nad nimi byl zapalony, a przeciez rzadko zdarzalo mu sie przychodzic Przed dziewiata.
Coraz bardziej zaciekawiony, wszedl do pokoju dla personelu i skierowal sie prosto na zaplecze, w strone stolika z kawa. Vinnie Amendola, jeden z technikow medycznych, jak zwykle ukrywal sie za rozlozona gazeta. I na tym konczylo sie podobienstwo tego ranka do wszystkich innych. Jack niemal zawsze przyjezdzal jako pierwszy z patologow, zas tego szczegolnego dnia zastal w pracy zastepce szefa, doktora Calvina Washingtona, doktor Laurie Montgomery, a nawet doktora Cheta McGoverna. Cala trojka pochlonieta byla rozmowa z sierzantem Murphym i, ku zaskoczeniu Jacka, z porucznikiem Lou Soldano z komendy miejskiej. Lou byl czestym gosciem w kostnicy, ale z pewnoscia nie o siodmej trzydziesci rano. A na dodatek wygladal, jakby przez cala noc nie zmruzyl oka albo spal w ubraniu.
Jack nalal sobie kawy. Nikt nie zauwazyl jego przyjscia. Wsypal spora porcje cukru do kubka i ruszyl w strone drzwi prowadzacych do holu. Wyjrzal na zewnatrz i jak sie spodziewal, ujrzal tlum fotoreporterow i dziennikarzy rozprawiajacych miedzy soba i popijajacych kawe z automatu. Natomiast nie spodziewal sie, ze niektorzy z obecnych beda palic papierosy, a tak wlasnie bylo. Poniewaz w budynku panowal bezwzgledny zakaz palenia, Jack polecil Vinniemu wyjsc i poinformowac o tym zgromadzonych.
– Jestes blizej – odparl Vinnie, nie wygladajac nawet zza gazety.
Jack szeroko otworzyl oczy na te manifestacje braku respektu ze strony Vinniego, ale nie zaprotestowal, bo w duchu musial przyznac, ze jego kolega ma racje. Podszedl wiec osobiscie do oszklonych drzwi i otworzyl je. Zanim zdazyl otworzyc usta, zeby przypomniec o zakazie palenia tytoniu, obstapila go chmara dziennikarzy.
Musial odepchnac kilka mikrofonow, ktore wrecz dzgaly go w twarz. Pytania padly rownoczesnie, tak ze Jack nie zrozumial, o co pytano, dotarlo do niego jedynie, ze chodzi o jakas autopsje. Ile sil w plucach zawolal, ze nie wolno palic, i doslownie strzasnal z ramion czyjes rece, zanim udalo mu sie zamknac drzwi. Dziennikarze naparli na nie z impetem.
Zdegustowany tym widokiem Jack wrocil do pokoju dla lekarzy.
– Czy ktos laskawie wyjasni mi, co tu sie dzieje? – zapytal glosno.
Wszyscy obrocili sie w jego strone; pierwsza odezwala sie Laurie.
– Nie slyszales?
– A pytalbym, gdybym slyszal? – odparl Jack.
– Na milosc boska o niczym innym nie mowia w telewizji – zachnal sie Calvin.
– Jack nie ma telewizora – odpowiedziala Laurie. – Sasiedzi nie pozwalaja.
– Gdzie pan mieszka? – zapytal zaskoczony sierzant Murphy. – Nigdy nie slyszalem, zeby sasiedzi zabraniali sobie nawzajem posiadac telewizory. – Wiekowy Irlandczyk z czerwona twarza przybral ojcowski ton. Zostal przydzielony do sluzby w kostnicy wiele lat temu, tak wiele, ze nie chcial sie przyznawac ile, ale dlatego tez o wszystkich pracownikach myslal jak o czlonkach swojej rodziny.
– Mieszka w Harlemie – wyjasnil Chet. – Wlasciwie to jego sasiedzi cieszyliby sie, gdyby kupil telewizor, bo mogliby go sobie pozyczyc.
– Wystarczy, moi drodzy – przerwal Jack. – Powiedzcie, co to za historia.
– Wczoraj po poludniu odstrzelili jednego z bossow mafii – wyjasnil swym donosnym glosem Calvin. – Od czasu, gdy zlozyl deklaracje o gotowosci do wspolpracy z prokuratura, jakby kto wsadzil kij w gniazdo szerszeni, a gangster znalazl sie pod opieka policji.
– Nie byl bossem mafii – zaprzeczyl Lou Soldano. – Byl jedynie jednym z ludzi ze sredniego szczebla rodziny Vaccarro.
– Mniejsza o to. – Calvin machnal z lekcewazeniem reka. – Problem w tym, ze trafili go, kiedy znajdowal sie pod opieka policji nowojorskiej, co mowi nam wiele o jej zdolnosciach do chronienia czlowieka.
– Ostrzegano go, zeby nie wychodzil do restauracji – protestowal Lou. – Wiem to na pewno. Nie mozna chronic czlowieka, jezeli nie chce sie stosowac do dobrych rad.
– Mozliwe, ze zostal zabity przez policje? – zapytal Jack. Jednym z zadan patologa sadowego bylo branie pod uwage Wszystkich mozliwosci, zwlaszcza kiedy chodzilo o smierc czlowieka aresztowanego, ktory znajdowal sie pod straza Policji.
– Nie byl aresztowany – zaprzeczyl Lou, domyslajac sie, co chodzi Jackowi po glowie. – To znaczy wczesniej byl zatrzymany i postawiono mu zarzuty, ale wyszedl za kaucja.
– Skad wiec ta cala heca? – zapytal Jack.
– Stad, ze burmistrz, prokurator okregowy i komisarz policji sa wsciekli jak jasna cholera – odpowiedzial Calvin.
– Amen – potwierdzil Lou. – Szczegolnie komisarz. Dlatego tu jestem. Sprawa staje sie jednym z tych uwielbianych przez media koszmarow, kiedy mozna swobodnie zatracic wszelkie proporcje. Musimy znalezc sprawce lub sprawcow tak szybko, jak sie da, inaczej poleca glowy.
– I stracicie przyszlych potencjalnych swiadkow – dodal Jack.
– Tak, to tez – przyznal Lou.
– Nie wiem, Laurie – Calvin wrocil do przerwanej rozmowy. – Doceniam, ze zjawilas sie tak wczesnie i jestes gotowa wziac ten przypadek, ale mozliwe, ze Bingham bedzie chcial zrobic to osobiscie.
– Ale dlaczego? Przeciez przypadek jest prosty, a ja ostatnio robilam kilku zastrzelonych. Poza tym Bingham jest w ratuszu na spotkaniu w sprawach budzetowych i nie zjawi sie wczesniej jak kolo poludnia. Do tego czasu skoncze i wyniki znajda sie juz w rekach policji. Skoro czas dla nich jest w tej sytuacji tak wazny, moja propozycja chyba ma sens.
Calvin spojrzal na Lou.
– Sadzi pan, ze piec, szesc godzin moze miec znaczenie dla sledztwa?
– Moze – przytaknal Lou. – Psiakrew, im szybciej autopsja zostanie przeprowadzona, tym lepiej. Dowiemy sie chociazby, czy mamy szukac jednego czlowieka, czy dwoch, a to juz bedzie bardzo pomocne.
Calvin westchnal.
– Nie cierpie takich decyzji. – Przeniosl potezny ciezar swego studwudziestokilogramowego, umiesnionego ciala z jednej nogi na druga. – Klopot polega na tym, ze zazwyczaj nie potrafie przewidziec reakcji Binghama. Ale do diabla z tym. Laurie, bierz sie do roboty. To twoj przypadek.
– Dzieki – odparla zadowolona Laurie. Zlapala teczke osobowa Franconiego. – Czy mialbys cos przeciwko temu, zeby Lou obserwowal?
– Absolutnie nic – zgodzil sie Calvin.
– Chodz, Lou – zawolala Laurie, wziela fartuch z krzesla i ruszyla do drzwi. – Zejdziemy na dol i przeprowadzimy pierwsze zewnetrzne ogledziny, a potem przeswietlimy cialo rentgenem. Niestety, w calym tym