Dom byl za duzy dla Kevina, tym bardziej, ze nie mial rodziny. Powiedzial to, kiedy pokazano mu go zaraz po przyjezdzie, ale Siegfried Spallek stwierdzil, ze decyzje podjeto w Bostonie i odradzil narzekanie. Kevin przyjal wiec oferowana kwatere, ale zazdrosc wspolpracownikow czesto wywolywala u niego zle samopoczucie.

Jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki zjawila sie Esmeralda. Zastanowil sie, jak to robi. Zupelnie jakby caly czas stala przy oknie i czekala na jego pojawienie sie. Byla mila kobieta w nieokreslonym wieku, o okraglej twarzy i smutnych oczach. Ubrana byla we wzorzysta koszule i dobrana do niej chuste ciasno obwiazana na glowie. Poza miejscowym jezykiem swobodnie mowila po hiszpansku i znosnie po angielsku, ktory codziennie doskonalila.

Od poniedzialku do piatku Esmeralda mieszkala w sluzbowce. Na weekend zostawala z rodzina w wiosce zbudowanej przez GenSys na wschod od miasta nad brzegiem rzeki. Mieszkali tam licznie zatrudnieni w Strefie miejscowi robotnicy. Strefa nazywano teren zajmowany przez gwinejski oddzial GenSys na prowadzona operacje. Esmeralda i jej rodzina przeprowadzili sie do wioski z Bata, glownego osrodka miejskiego w srodkowej czesci kraju. Stolica panstwa, Malabo, lezala na wyspie Bioko.

Kevin zachecal Esmeralde, zeby wieczorami wracala do domu, do rodziny, jesli ma na to ochote, lecz odmawiala. A gdy nalegal, odpowiadala, ze polecono jej zostawac caly dzien w Cogo.

– Byl telefon do pana – poinformowala Esmeralda.

– Och – zareagowal nerwowo Kevin. Serce mocniej mu zabilo. Dzwonek telefonu odzywal sie rzadko, a Kevin w obecnym stanie nie potrzebowal dodatkowych niespodzianek. Telefon w srodku nocy od Taylora Cabota w zupelnosci wystarczyl.

– Dzwonil pan doktor Raymond Lyons z Nowego Jorku. Chce, zeby pan oddzwonil do niego.

To, ze wiadomosc przyszla zza oceanu, nie zaskoczylo Kevina. Dzieki lacznosci satelitarnej zainstalowanej w Strefie przez GenSys latwiej bylo polaczyc sie z Europa czy Stanami niz z Bata, lezacym szesc mil na polnoc. Kontakt z Malabo byl prawie niemozliwy.

Kevin ruszyl w strone pokoju dziennego, gdzie na biurku stal aparat telefoniczny.

– Bedzie pan jadl lunch? – zapytala gosposia.

– Tak – odpowiedzial. Nie czul glodu, ale nie chcial urazic uczuc Esmeraldy.

Usiadl za biurkiem. Z reka na sluchawce szybko policzyl, ze w Nowym Jorku jest mniej wiecej osma rano. Zastanawial sie, czego mogl chciec doktor Lyons i zgadywal, ze musialo to miec cos wspolnego z jego krotka nocna rozmowa z Taylorem Cabotem. Kevinowi bardzo nie podobal sie pomysl z autopsja zwlok Franconiego i latwo mogl sobie wyobrazic, ze Lyonsowi takze nie przypadl on do gustu.

Do ich pierwszego spotkania doszlo szesc lat temu w czasie zjazdu Amerykanskiego Stowarzyszenia Popierania Nauk w Nowym Jorku, na ktorym Kevin mial odczyt. Nie znosil referatow i niezwykle rzadko godzil sie na podobne wystapienia, jednak wtedy zostal do tego zmuszony przez dyrektora wydzialu z Uniwersytetu Harvarda. Piszac doktorat, Kevin interesowal sie transpozycja chromosomow: procesem, w ktorym chromosomy wymieniaja pozycje swoich fragmentow, aby wesprzec i ulatwic przystosowanie gatunkow, a co za tym idzie, ewolucje. Zjawisko to zachodzi szczegolnie czesto w czasie podzialu komorek rozrodczych, czyli mejozy.

Przypadkowo, w czasie tego zjazdu, kiedy Kevin przygotowywal sie do wygloszenia referatu, James Watson i Francis Crick odbyli publiczna rozmowe, ktora wzbudzila olbrzymie zainteresowanie. Byla to akurat rocznica odkrycia przez nich struktury DNA. W efekcie bardzo niewielu sluchaczy zjawilo sie na odczycie Kevina. Jednym z obecnych byl Raymond. On pierwszy skontaktowal sie z Kevinem. Rozmowa zaowocowala odejsciem z Harvardu i przejsciem do GenSys.

Z lekkim drzeniem dloni podniosl sluchawke i wybral numer. Raymond odpowiedzial po pierwszym sygnale, zapewne wiec czekal na telefon. Polaczenie bylo tak krystalicznie czyste, jakby rozmowca znajdowal sie w pokoju obok.

– Dostalem dobra wiadomosc – powiedzial Raymond natychmiast, gdy zorientowal sie, ze rozmawia z Kevinem. – Nie bedzie autopsji.

Kevin nie odpowiedzial. Mial metlik w glowie.

– Nie ulzylo ci? – zapytal Raymond. – Wiem, ze Cabot dzwonil do ciebie w nocy.

– W pewnym stopniu ulzylo, ale z autopsja czy bez niej mam wiele watpliwosci co do calej tej operacji.

Teraz Raymond zamilkl na chwile. Dopiero co rozwiazal jeden problem, a juz nastepny stanal na jego drodze.

– Moze popelnilismy blad – kontynuowal Kevin. – To znaczy, moze ja popelnilem blad. Sumienie nie daje mi spokoju, zaczynam sie bac. Jestem naukowcem. Zajmuje mnie teoria, a stosowanie jej w praktyce nie jest moja domena.

– Och, prosze! – przerwal zirytowany Raymond. – Nie komplikujmy spraw! Nie teraz. Masz laboratorium, jakiego zawsze pragnales. Stawalem na glowie, zeby wytrzasnac kazde cholerne urzadzenie, o ktore prosiles. Ponadto sprawy ida dobrze dzieki organizacji i sprawnemu werbunkowi. Do diabla, przeciez z tym calym towarem, ktory nagromadziles, zostaniesz bogatym czlowiekiem.

– Nigdy nie zamierzalem zostac bogatym czlowiekiem.

– Mogloby cie spotkac cos gorszego. No, dalej, Kevin! Nie rob mi tego.

– A co to za przyjemnosc byc bogatym w tym sercu wiecznego mroku? – Nieoczekiwanie przed oczami stanal mu obraz szefa, Siegfrieda Spalleka i dreszcz przeszedl mu po grzbiecie. Bal sie tego czlowieka.

– To nie na zawsze – uspokajal Kevina Raymond. – Sam mi powiedziales, ze jestes juz prawie gotowy, ze system dziala niemal idealnie. Gdy przygotujesz kogos dostatecznie i bedzie mogl zajac twoje miejsce, wrocisz do nas. Z forsa, ktora przywieziesz, zbudujesz laboratorium swych marzen.

– Znowu widzialem dym nad wyspa. Jak w zeszlym tygodniu.

– Zapomnij o dymie! Ponosi cie wyobraznia. Zamiast bez powodu popadac w szalenstwo, skoncentruj sie na wlasciwych zadaniach, zebys szybko je skonczyl. A jak bedziesz mial wolna chwile, to pofantazjuj sobie na temat laboratorium, jakie zbudujesz po powrocie do Stanow.

Kevin skinal glowa. To, co mowil Raymond, mialo sens. Czesciowo obawy Kevina braly sie stad, ze gdyby roznioslo sie, w co wmieszal sie w Afryce, nigdy nie moglby wrocic do pracy naukowej. Nikt nie przyjalby go do pracy, a juz na pewno nie zaoferowalby stalego stanowiska i laboratorium. Ale gdyby zbudowal wlasne i zapewnil sobie niezalezne dochody, nie musialby sie o nic martwic.

– Sluchaj – odezwal sie Raymond – przyjade po kolejnego pacjenta, kiedy tylko bedzie gotowy, a to powinno wkrotce nastapic. Wtedy porozmawiamy. Tymczasem pamietaj, ze tkwimy w tym, a pieniazki wplywaja strumieniem do naszych kieszeni.

– No dobrze – odparl niechetnie Kevin.

– W kazdym razie nie rob niczego nie przemyslanego – przestrzegl Raymond. – Obiecaj mi!

– Obiecuje – odparl Kevin z nieco wiekszym entuzjazmem.

Odlozyl sluchawke. Raymond okazal sie osoba o sporej sile perswazji i po kazdej rozmowie z nim Kevin czul sie nieco lepiej.

Wstal od biurka i wrocil do jadalni. Idac za radami Raymonda, zastanowil sie, gdzie wybuduje wlasne laboratorium. Pewne wazne wzgledy przemawialy za Cambridge w stanie Massachusetts, a to z powodu powiazan Kevina zarowno z Uniwersytetem Harvarda, jak i z MIT. Ale z drugiej strony moze byloby lepiej zainstalowac sie na prowincji, na uboczu, dajmy na to w New Hampshire.

Na lunch dostal biala rybe, ktorej nie rozpoznal. Kiedy zapytal o nia, Esmeralda podala jedynie nazwe w miejscowym narzeczu, ktora dla Kevina nic nie znaczyla. Zdziwil sie, ze zjadl wiecej, niz sie spodziewal. Rozmowa z Raymondem wplynela wiec pozytywnie takze na jego apetyt. Pomysl stworzenia wlasnego laboratorium ciagle zaprzatal mysli naukowca.

Po lunchu zmienil przepocona koszule na czysta, swiezo wyprasowana. Niespodziewanie nabral ochoty do pracy. Juz na schodach zatrzymala go Esmeralda i zapytala, o ktorej ma podac obiad. Odpowiedzial, ze jak zwykle o dziewietnastej.

Gdy spozywal lunch, znad oceanu nadciagnely geste, szare chmury. Zanim zdazyl wyjsc z domu, ulica zamienila sie w rwaca kaskade plynaca w strone pobliskiej rzeki. Spogladajac na poludnie, ponad Estuario del Muni, dostrzegl przebijajace sie przez chmury promienie slonca i pelny luk teczy. Pogoda w Gabonie ciagle byla piekna. Kevina to nie dziwilo. Zdarzalo sie przeciez, ze deszcz padal po jednej stronie ulicy, a po drugiej bylo zupelnie sucho.

Domyslajac sie, ze deszcz potrwa przynajmniej godzine, obszedl dom dookola, kryjac sie pod arkadami, i wsiadl do swojej niezwykle w takich okolicznosciach uzytecznej, czarnej toyoty. Chociaz droga do pracy byla

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату