na te okazje godzine wczesniej. Wnetrze bylo ciemne, wypelnione glebokimi cieniami, scianki przepierzen wysokie, chroniace gosci przed ciekawskimi spojrzeniami. Atmosfera tajemniczosci byla wrecz niezbedna, gdyz tylko wtedy pytania, zadawane ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w oczach Armbrustera, mogly odniesc pozadany skutek. Delta ponownie przystapil do dzialania. David Webb nie mial juz nic do powiedzenia.
Przyniesiono im drinki.
– Przede wszystkim musimy ustalic rozmiary zniszczen, jakie moga powstac, gdyby kogos z nas poddano chemointerrogacji – powiedzial cicho Jason.
– Co to znaczy, do diabla? – Armbruster wlal w siebie jednym ruchem znaczna czesc zawartosci szklanki i zlapal sie z grymasem bolu za brzuch.
– Narkotyki i srodki zmuszajace do mowienia prawdy.
– Co?
– Wszedl pan w nie swoja gre – ciagnal dalej Jason, pamietajac o pouczeniach Conklina. – Musimy myslec przede wszystkim o obronie, bo w tej rozgrywce nikt nie zwraca uwagi na konstytucyjne prawa.
– Wiec kim pan wlasciwie jest? – Przewodniczacy Federalnej Komisji Handlu beknal, po czym drzaca dlonia podniosl szklanke do ust. – Jednoosobowa grupa uderzeniowa? John Doe wie wiecej, niz powinien, wiec dostaje kule w leb w bocznej uliczce?
– Niech pan nie bedzie smieszny. Takie metody nie przynioslyby zadne go rezultatu. Wrecz przeciwnie, podsunelibysmy wtedy trop tym, ktorzy chca nas znalezc.
– W takim razie o co panu chodzi?
– O ocalenie nam skory, a co za tym idzie, takze naszej reputacji i sposobu zycia.
– Jak chce pan to osiagnac?
– Zajmijmy sie konkretnie naszym przypadkiem, zgoda? Jak sam pan przyznal, jest pan chorym czlowiekiem. Kierujac sie zaleceniami lekarza, moglby pan zrezygnowac z urzedu, a wtedy my bysmy sie panem zajeli… 'Meduza' by sie panem zajela. – Wyobraznia Jasona pracowala na najwyzszych obrotach, zapuszczajac badawcze macki na przemian w swiat rzeczywistosci i fantazji, poszukujac slow pochodzacych z ewangelii wedlug swietego Aleksa. – Cieszy sie pan opinia zamoznego czlowieka, wiec moglibysmy na panskie nazwisko zakupic luksusowa wille lub jakas mala karaibska wysepke, gdzie bylby pan calkowicie bezpieczny. Kontaktowac z panem mogliby sie wylacznie ci, ktorym by pan na to zezwolil, co oznaczaloby calkowite zabezpieczenie przed klopotliwymi pytaniami i wscibstwem niepowolanych osob. Zapewniam pana, ze takie rozwiazanie jest calkowicie mozliwe.
– Ale niezbyt atrakcyjne – odparl Armbruster. – Mialbym byc ciagle sam na sam z ta czarownica? Zabilbym ja!
– Wcale nie – powiedzial Kobra. – Zapewniono by panu ciagle urozmaicenia. Kiedy tylko by pan zechcial, pojawialiby sie goscie, ktorych pragnalby pan widziec, a takze wybrane wedlug panskiego gustu kobiety. Zycie toczyloby sie niemal tak samo jak do tej pory – troche klopotow, troche przyjemnych niespodzianek. Najwazniejsze jest to, ze bylby pan bezustannie chroniony, niedostepny dla nikogo niepowolanego, a dzieki temu takze i my moglibysmy czuc sie bezpieczni… Jednak, jak juz wspomnialem, takie rozwiazanie jest w tej chwili czysto hipotetyczne. Jesli mam byc szczery, w moim przypadku nie ma innego wyboru, gdyz wiem wlasciwie wszystko o wszystkim. Wyjezdzam za kilka dni. Do tego czasu musze ustalic, kto uczyni to takze, a kto zostanie na miejscu… Jak wiele pan wie, panie Armbruster?
– Jak sam pan rozumie, nie mam nic wspolnego z biezacymi operacja mi. Zajmuje sie raczej strategia niz taktyka. Tak jak pozostali raz w miesiacu otrzymuje zaszyfrowany teleks z Zurychu zawierajacy liste depozytow i firm, nad ktorymi przejmujemy kontrole, i to wlasciwie wszystko.
– Na razie nie zasluzyl pan sobie jeszcze na wille.
– Niech mnie szlag trafi, jesli chce ja miec, a nawet gdybym chcial, to sam bym ja sobie kupil! Na koncie w Zurychu mam prawie sto milionow dolarow.
Bourne z trudem zdolal ukryc zaskoczenie.
– Na pana miejscu zbytnio bym sie tym nie chwalil.
– A komu mam o tym powiedziec? Tej jedzy?
– Ilu sposrod nas zna pan osobiscie?
– Wlasciwie nikogo, ale przeciez oni tez mnie nie znaja… Do licha, oni nikogo nie znaja. Wlasnie, skoro juz jestesmy przy tym temacie: wezmy pana na przyklad. Nigdy o panu nie slyszalem. Domyslam sie, ze pracuje pan dla kierownictwa, a zreszta powiedziano mi, ze mam sie pana spodziewac, ale pana nie znam.
– Zostalem zaangazowany na specjalnych warunkach. Jestem specjalista od kamuflazu.
– Tak wlasnie pomyslalem, ze…
– Co z Szosta Flota? – przerwal mu Bourne, zmieniajac temat rozmowy.
– Widuje sie z nim od czasu do czasu, ale watpie, czy wymienilismy w sumie wiecej niz dziesiec slow. On jest wojskowym, a ja cywilem do szpiku kosci.
– Kiedys pan nim nie byl. Wtedy, kiedy wszystko sie zaczelo.
– Oczywiscie, ze bylem! Jeszcze nigdy sam mundur nie uczynil nikogo zolnierzem.
– A co z naszymi generalami w Brukseli i Pentagonie?
– Zalezalo im na karierze, wiec zostali w armii. Ja wystapilem.
– Musimy spodziewac sie przeciekow i plotek – powiedzial Bourne jakby do siebie, rozgladajac sie od niechcenia po wnetrzu lokalu – ale nie mozemy dopuscic do tego, zeby wyszly na jaw nasze powiazania z armia.
– Chodzi panu o cos w rodzaju junty?
– Nigdy! – odparl Bourne, wpatrujac sie ostro w Armbrustera. – Takie pogloski nie przechodza bez echa, a wtedy…
– Moze pan sobie nie zawracac tym glowy! – wyszeptal gniewnie przewodniczacy Federalnej Komisji Handlu. – Szosta Flota, jak go pan nazywa, wydaje rozkazy tylko tutaj i nigdzie indziej. To facet z jajami, ma znajomosci tam, gdzie ich potrzebujemy, ale wykorzystujemy go wylacznie w Waszyngtonie.
– Pan o tym wie i ja wiem – odparl Jason, po raz kolejny kryjac zaskoczenie – ale ktos, kto od pietnastu lat przebywal pod kuratela rzadu, zaczal wszystko skladac do kupy. Trop, ktorym ruszyl, prowadzi prosto do Sajgonu.
– Rzeczywiscie, wszystko sie tam zaczelo, ale na pewno tam nie pozostalo. Zolnierzyki nie daliby rady sami sie z tego wywinac, to jasne jak slonce… Rozumiem, do czego pan zmierza. Jesli kiedykolwiek ktos skojarzy szyche z Pentagonu z kims takim jak my, sepy z Kongresu rzuca sie na to w okamgnieniu i sprawa blyskawicznie nabierze rozglosu.
– Do czego nie wolno nam dopuscic – uzupelnil Bourne. Armbruster skinal glowa.
– Zgadzam sie z panem. Czy jestesmy juz blisko ustalenia nazwiska sukinsyna, ktory zaczal w tym grzebac?
– Blizej, ale nie blisko. Kontaktowal sie z Langley – niestety, nie wiemy, na jakim szczeblu.
– Langley? Na litosc boska, przeciez my tam mamy naszego czlowieka! Poweszy i dowie sie, kto to jest!
– DeSole? – podsunal Kobra.
– Tak jest. – Armbruster pochylil sie w strone rozmowcy. – Pan naprawde wie prawie wszystko. Trzymamy to dojscie w scislej tajemnicy. Co powie dzial DeSole?
– Nic, bo nie mozemy z niego skorzystac – odparl Jason, usilujac blyskawicznie znalezc jakas prawdopodobna odpowiedz. Zbyt dlugo byl Davidem Webbem! Conklin mial racje: nie mysli juz tak szybko jak dawniej. W ulamek sekundy potem pojawily sie potrzebne slowa… Czesc prawdy, nawet niebezpiecznie duza czesc, ale dzieki temu nie straci wiarygodnosci. Nie mogl sobie na to pozwolic. – Podejrzewa, ze trafil pod lupe, wiec musimy trzymac sie od niego z daleka, dopoki sam sie nie zglosi.
– Jak to sie stalo? – Armbruster zacisnal palce na szklance i wybaluszyl oczy.
– Ktos odkryl, ze Teagarten w Brukseli dysponuje specjalnym, tajnym numerem faksu laczacym go bezposrednio z DeSole'em, z pominieciem standardowych procedur zabezpieczajacych.
– Cholerne, durne zolnierzyki! – parsknal z wsciekloscia Armbruster. – Dac im pare gwiazdek, a zaczna hasac jak niedorozwinieci debiutanci i wy ciagac lapy po kazda nowa zabawke, jaka zobacza! Tajne numery, dobre sobie! Pewnie stuknal nie w ten klawisz, co trzeba, i polaczyl sie ze Stowarzyszeniem na rzecz Rozwoju Ludzi o Odmiennym Kolorze Skory!
– DeSole twierdzi, ze tworzy sobie alibi i ze. nic mu nie grozi, ale to na pewno nie jest odpowiednia pora, zeby lazil po biurach i zadawal ciekawskie pytania. Sprawdzi po cichu to, co moze, i jesli cos znajdzie, da nam znac, ale