Drugi raz przylecial na swieta Bozego Narodzenia. Polska Wigilia w domu brata. Bylo przepieknie. Spadl snieg. Poszli na pasterke. Modlil sie, aby minal mu ten smutek. I ten lek. Bal sie.
Pisal do niej. Nic sie nie zmienilo. Pisal kazdego dnia. E-mail jak wieczorna modlitwa.
Uwazaj na siebie uwaznie. Jakub
ONA: Otworzyla oczy. Jej wlosy byly mokre od potu i lez, ktore splywaly jej po policzkach, zatrzymujac sie na szyi.
– Niech pani patrzy, jaki wielki! – powiedzial mlody lekarz, podnoszac jej syna i zaslaniajac razace ja swiatlo lampy.
Widziala tylko pomazane czerwono-granatowa mazia cialko z ogromna glowa bez wlosow. Lekarz polozyl noworodka na jej odslonietych piersiach.
Prawie nic nie czula, kiedy ja zszywal. Przytulila niemowle do siebie. Zaczela plakac. Juz dawno tak nie plakala. Polozna scierala pot z jej czola.
– Niech pani nie placze. Juz po wszystkim. Ma pani zdrowego synka. Ma duza glowe, to porozrywal pania troche, ale za to bedzie madry! Mlody lekarz, caly czas zakladajac jej szwy, powiedzial:
– Niech pani zanotuje. Godzina narodzin czwarta zero osiem rano. Po szyciu da pani cos mocnego na spanie i przepchnie do czternastki. Do karmienia dopiero jutro poznym popoludniem.
Obudzila sie, slyszac glosy. W pierwszej chwili nie wiedziala, gdzie jest. Podniosla glowe. Przy lozku siedzieli rodzice i maz. Czula potworny bol w kroczu. Usmiechali sie do niej. Podniosla sie na lozku, poprawila wlosy.
– Gdzie on jest? – zapytala.
– Pozniej przyniosa ci go do karmienia – odpowiedziala matka. Maz podniosl sie i podal jej bukiet czerwonych gozdzikow. Pocalowal ja w policzek.
– Marcin wazy ponad cztery i pol kilo. Ja tez bylem taki duzy przy urodzeniu.
Wyprostowala sie. Szpitalna koszula rozsunela sie, ukazujac nabrzmiale od pokarmu piersi.
– On bedzie mial na imie Jakub – powiedziala cicho. Maz spojrzal na jej rodzicow, jak gdyby szukajac poparcia.
– Rozmawialismy o tym i wydawalo mi sie, ze uzgodnilismy, ze on bedzie mial na imie Marcin.
– Tak, rozmawialismy o tym, ale nic nie ustalilismy. Marcin to tylko jedno z imion, ktore rozwazalismy.
– Ja sadzilem, ze to juz ustalone. Dalem dzisiaj rano wydrukowac zawiadomienia. To kosztuje tysiac zlotych. Nie bede nic teraz zmienial. Juz za pozno.
– O co ci chodzi? – zdziwila sie matka. – Marcin to teraz bardzo modne imie.
Nie mogla tego sluchac. Zsunela nogi i usiadla na lozku. Wsunela stopy w kapcie. Mimo potwornego bolu podeszla powoli do szafki z ubraniami przy umywalce. Z plaszcza wyjela portmonetke z pieniedzmi. Zaczela odliczac banknoty. Brakujace do tysiaca uzupelnila bilonem. Wrocila do lozka. W nogach, tam gdzie siedzial maz, polozyla pieniadze i powiedziala:
– Tutaj jest twoj tysiac zlotych. Moj syn bedzie mial na imie Jakub. Slyszales?! Jakub!
– O co ci chodzi, nie histeryzuj – wlaczyla sie matka.
– Czy moglibyscie teraz wyjsc i zostawic mnie sama? Wszyscy.
Wstali. Slyszala, jak jej matka mowi do meza cos o szoku poporodowym.
Nie plakala juz wiecej. Polozyla sie. Byla bardzo spokojna. Niemal radosna. Patrzyla na gozdziki lezace na poscieli. Przeciez nie znosi gozdzikow! Dlaczego on tego nie wie?!
Z polsnu wyrwala ja pielegniarka.
– Chce pani karmic? – zapytala, trzymajac w dloniach becik, z ktorego wystawala glowka jej synka.
– Tak. Chce. Bardzo.
Podniosla sie i usiadla na lozku. Odslonila piers. Wziela z namaszczeniem becik z dzieckiem. Otworzylo szeroko oczy. Powiedziala, usmiechajac sie do niego:
– Jakubku, tesknilam za toba. Niemowie zaczelo plakac, przestraszone.
Epilog
Mezczyzna przyjechal na dworzec Berlin ZOO dobrze przed polnoca. Pociag do Drezna przejezdza przez stacje Berlin Lichtenberg dokladnie o 4.06. Mial duzo czasu. Wzial taksowke do hotelu Mercure. W barze zamowil butelke czerwonego wina.
Zawsze lubil Natalie Cole. Za imie. I za to, ze opowiada niezwykle historie, spiewajac. Sluchajac jej, mialo sie przezycia, a przezycia sa najwazniejsze. Tylko dla przezyc warto zyc. I dla tego, aby mocje komus potem opowiedziec.
Byla za kwadrans czwarta. Zaplacil. Podszedl do recepcji.
– Moglaby mi pani zamowic taksowke? Do dworca Berlin Lichtenberg.
Dzisiaj spotka wszystkich, ktorych kocha.
Prawie wszystkich.