— A co to wlasciwie znaczy?

— Jakis cytat z klasyki… W tym sensie, ze niby gdzie Rzym, a gdzie Krym…

— Aha… — Wieczerowski z zaduma pomrugal krowimi rzesami, potem wzial z parapetu czysta popielniczke, wyjal z biurka kapciuch oraz fajke i zaczal ja nabijac. — Aha… „Gdzie rzeka, a gdzie las”… Dobre. Trzeba bedzie zapamietac.

Malanow niecierpliwie czekal. Bardzo wierzyl w Wieczerowskiego. Filip byl posiadaczem absolutnie nieludzkiego mozgu. Malanow nie znal drugiego takiego czlowieka, ktory z okreslonego zespolu faktow umialby wyciagnac tak zaskakujaco nieoczekiwane wnioski.

— No? — zapytal wreszcie Malanow.

Wieczerowski juz nabil swoja fajke, a teraz tak samo niespiesznie, ze smakiem, rozpalal ja. Fajka cichutko chrypiala. Wieczerowski powiedzial pytajac:

— Dima… p-p… a jak wlasciwie posuwa sie twoja praca? Duzo zrobiles od czwartku? Zdaje sie, ze w czwartek… p-p… rozmawialismy ostatni raz…

— Czy to wazne? — z rozdraznieniem zapytal Malanow. — Jesli chcesz wiedziec, mam teraz co innego na glowie…

Te slowa Wieczerowski puscil mimo uszu — nadal patrzyl na Malanowa swoimi rudymi oczami i pykal fajke. To byl Wieczerowski. Zadal pytanie i teraz czekal na odpowiedz. I Malanow poddal sie. Wierzyl, ze Wieczerowski wie lepiej, co jest wazne, a co nie jest.

— Sporo zrobilem — powiedzial i zaczal opowiadac, jak mu sie udalo przeformulowac zadanie i sprowadzic je poczatkowo do rownania wektorowego, a nastepnie do calkowo-rozniczkowego, jak zaczal mu sie jasno zarysowywac fizyczny sens calego problemu, jak dotarl do M-kawern i jak wczoraj wreszcie wpadl na pomysl z wykorzystaniem przeksztalcen Hartwiga.

Wieczerowski sluchal bardzo uwaznie, nie przerywajac i nie zadajac pytan i tylko raz jeden, kiedy Malanow w zapale zlapal samotna kartke papieru i sprobowal cos napisac na odwrotnej stronie, zatrzymal go i poprosil „slowami, slowami…”.

— Ale nic z tego nie zdazylem juz zrobic — smetnie zakonczyl Malanow. — Dlatego, ze najpierw zaczely sie te kretynskie telefony, potem przylazl ten typ z dzialu zamowien…

— Nic mi o tym nie mowiles — przerwal mu Wieczerowski.

— Bo to nie ma zadnego zwiazku ze sprawa — powiedzial Malanow. — Poki dzwonil telefon, jeszcze jako tako udawalo mi sie pracowac, ale potem zjawila sie ta Lidka i wszystko polecialo w cholere…

Wieczerowski zupelnie znikl w klebach i smugach aromatycznego dymu.

— Niezle, niezle… — zabrzmial jego gluchawy glos. — Ale, jak widze, zatrzymales sie w najciekawszym miejscu.

— Nie ja sie zatrzymalem, tylko mnie zatrzymano!

— Tak — powiedzial Wieczerowski.

Malanow uderzyl sie piescia w kolano.

— Do diabla, powinienem teraz pracowac i pracowac! A ja nawet myslec nie moge. Przy kazdym szelescie we wlasnym mieszkaniu podskakuje jak wariat… a na dodatek ta urocza perspektywa — co najmniej pietnascie lat kryminalu…

Juz nie wiadomo ktory raz napomykal o tych pietnastu latach, ciagle oczekujac, ze Wieczerowski powie: „Nie gadaj bzdur, jakie tam pietnascie lat, przeciez to jawne nieporozumienie…”. Ale Wieczerowski i tym razem niczego podobnego nie powiedzial. Zamiast tego nudnie i drobiazgowo zaczal wypytywac Malanowa o telefony: kiedy sie zaczely (dokladnie), o kogo pytano (chocby kilka konkretnych przykladow), kto dzwonil (mezczyzna? kobieta? dziecko?). Kiedy Malanow opowiedzial mu o telefonie Weingartena, najwidoczniej byl zaskoczony, czas jakis milczal, a potem wrocil do tematu. Co Malanow odpowiadal? Czy zawsze podnosil sluchawke? Co mu powiedzieli w biurze naprawy? Dopiero teraz Malanow przypomnial sobie, ze po jego drugim telefonie do biura naprawy pomylkowe telefony sie skonczyly… Ale nawet nie zdazyl powiedziec o tym Wieczerowskiemu, poniewaz przypomnial sobie cos.

— Sluchaj — powiedzial z ozywieniem. — Zupelnie zapomnialem. Weingarten, kiedy wczoraj dzwonil, pytal, czy nie znam Sniegowoja.

— Tak?

— Tak. Powiedzialem, ze znam.

— A on?

— A on powiedzial, ze nie zna… Nie o to chodzi. Co to jest, twoim zdaniem — zbieg okolicznosci? No bo co jeszcze? Dziwny jakis zbieg okolicznosci…

Wieczerowski milczal czas jakis, pykajac fajke, a potem znowu zaczal. Co to za historia z dzialem zamowien? Szczegolowo… Jak wygladal ten facet? Co mowil? Co przyniosl? Co jeszcze zostalo z tego, co przyniosl? Tym posepnym przesluchaniem wpedzil Malanowa w nieprzenikniona melancholie, poniewaz Malanow nie rozumial, po co to wszystko i jaki zwiazek moze miec z jego nieszczesciami. Potem Wieczerowski wreszcie umilkl i zabral sie do dlubania w fajce. Malanow poczatkowo czekal, a potem zaczal wyobrazac sobie, jak przychodzi po niego czterech, wszyscy co do jednego sa w czarnych okularach, laza po mieszkaniu, zdzieraja tapety, dopytuja sie, czy laczyly go blizsze stosunki z Lidka, nie wierza mu, a potem wyprowadzaja…

Zacisnal palce, az zachrzescily, i rozpaczliwie wymamrotal:

— Co bedzie? Co bedzie?

Wieczerowski natychmiast udzielil odpowiedzi:

— Kto wie, co nas czeka? — powiedzial. — Kto wie, co sie zdarzy? Kto z nas sie upodli? Kto sile okaze? Smierc przyjdzie, osadzi i na smierc nas skaze. Nie, lepiej nie wiedziec, co przyszlosc przyniesie nam w darze…

Malanow zrozumial, ze to sa wiersze, tylko dlatego, ze Wieczerowski zakonczyl wystep gluchym sapaniem, ktore oznaczalo u niego radosny smiech. Prawdopodobnie tak wlasnie sapali Marsjanie Wellsa, opici ludzka krwia, i Wieczerowski tak sapal, kiedy podobaly mu sie wiersze osobiscie deklamowane. Mozna bylo pomyslec, ze satysfakcja, ktora sprawia mu dobra poezja, jest czysto fizjologiczna.

— Idz do diabla — zaproponowal mu Malanow.

Wowczas Wieczerowski wyglosil nastepna tyrade, tym razem proza.

— Kiedy jest mi zle, pracuje — powiedzial. — Kiedy mam nieprzyjemnosci, kiedy tlucze mnie chandra, kiedy zycie wydaje mi sie nudne, siadam do pracy. Zapewne istnieja inne recepty, ale ja ich nie znam. Albo tez po prostu mi nie pomagaja. Chcesz mojej rady — sluze: bierz sie do roboty. Bogu dzieki, takim ludziom jak ty i ja do pracy potrzebny jest tylko olowek i kartka papieru…

Powiedzmy, ze Malanow wiedzial to wszystko i bez Wieczerowskiego. Z ksiazek. Z Malanowem wszystko bylo inaczej. Mogl pracowac tylko wtedy, kiedy bylo mu lekko na sercu i nic nad nim nie wisialo.

— Liczyc na twoja pomoc… — powiedzial. — Lepiej zadzwonie do Weingartena… Moim zdaniem, to bardzo dziwne, ze tak wypytywal o Sniegowoja…

— Naturalnie, zadzwon — powiedzial Wieczerowski. -Tylko jesli mozesz, przenies aparat do drugiego pokoju.

Malanow podniosl telefon i zaciagnal sznur do sasiedniego pokoju.

— Jesli chcesz, mozesz zostac u mnie — powiedzial w slad za nim Wieczerowski. — Papier jest, olowek moge ci dac…

— Dobra — powiedzial Malanow. — Zobaczymy…

Teraz Weingarten nie odpowiadal. Malanow przeczekal z dziesiec sygnalow, odlozyl sluchawke, zadzwonil jeszcze raz i po nastepnych dziesieciu zrezygnowal. Tak. Co robic dalej? Oczywiscie, mozna zostac u Filipa. Tu jest chlodno, cicho. We wszystkich pomieszczeniach klimatyzacja. Ciezarowek nie slychac — okna wychodza na podworze. I nagle dotarlo do niego, ze wcale nie o to chodzi. Po prostu bal sie wracac do siebie. Koszmar. Najbardziej na swiecie lubie swoje mieszkanie, i do tego mieszkania boje sie wrocic. No nie, pomyslal. Tego sie nie doczekacie. Ja bardzo przepraszam.

Zdecydowanym ruchem wzial telefon i odniosl go na miejsce. Wieczerowski siedzial patrzac na samotna kartke i delikatnie stukal w nia swoim niebywalym parkerem. Kartka byla do polowy zapisana symbolami, ktorych Malanow nie rozumial.

— Wracam do domu, Filip — powiedzial Malanow.

— Oczywiscie… Jutro mam egzamin, a dzisiaj caly dzien siedze w domu. Dzwon albo wpadaj…

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату