— Dobrze — powiedzial Malanow.
Po schodach schodzil powoli, nie bylo sie do czego spieszyc. Zaraz zaparze sobie mocnej herbaty, usiade w kuchni, Kalam wskoczy mi na kolana, bede go glaskac, popijac herbate i wreszcie sprobuje spokojnie i trzezwo rozwazyc to wszystko… Szkoda, ze nie mamy telewizora, posiedzialbym wieczorem przed oglupiaczem, obejrzalbym sobie cos, co nie wymaga zadnego umyslowego wysilku… jakas komedie albo mecz pilki noznej… Postawie sobie pasjansa, dawno jakos nie stawialem pasjansow…
Wszedl na swoje pietro, poszukal w kieszeni klucza, skrecil i przystanal. Tak. Serce spadlo mu gdzies do zoladka i zaczelo tam miarowo i powoli stukac niczym mlot parowy. Ta-ak. Drzwi od mieszkania byly uchylone.
Na palcach podkradl sie blizej i zaczal nadsluchiwac. W mieszkaniu ktos byl. Szemral nieznajomy meski glos i cos odpowiadal nieznajomy dziecinny glos…
ROZDZIAL 5
10…siedzial w kucki nieznajomy mezczyzna i zbieral szklo z rozbitego kieliszka. Oprocz tego w kuchni byl jeszcze chlopczyk, mniej wiecej piecioletni. Siedzial przy stole na taborecie, dlonie podsunal pod siebie, machal nogami i patrzyl, jak mezczyzna zbiera z podlogi resztki kieliszka.
— Sluchaj, stary! — wrzasnal ze wzburzeniem Weingarten na widok Malanowa. — Gdzie ty sie podziewasz?
Jego ogromne policzki plonely fioletowym rumiencem, czarne jak oliwki oczy blyszczaly, twarde smoliste wlosy staly na sztorc. Bylo jasne, ze juz niezle sie zdazyl zaprawic. Na stole widniala na wpol oprozniona butelka stolecznej eksportowej oraz rozne tam luksusy z dzialu zamowien.
— Uspokoj sie i nie drzyj — mowil dalej Weingarten. — Kawior jest nie tkniety. Czekalismy na ciebie.
Mezczyzna, ktory sprzatal szklo, wstal. Byl rosly, przystojniak z norweska brodka i ledwie zaznaczonym brzuszkiem. Usmiechal sie z zaklopotaniem.
— Tak-tak-tak! — powiedzialem, wchodzac do kuchni i czujac, jak serce wynurza mi sie z zoladka i wraca na swoje miejsce. -Moj dom jest moja twierdza — czyz nie tak?
— Wzieta szturmem, stary, wzieta szturmem! — wrzasnal Weingarten. — Sluchaj, skad masz taka wodke? I takie zarcie?
Malanow wyciagnal dlon do przystojniaka, tamten rowniez podal mu reke, ale w dloni mial zacisniete kawalki szkla. Powstala drobna niezrecznosc.
— Narozrabialismy troche bez pana… — powiedzial gosc stropiony. -To moja wina…
— Nie szkodzi, nie szkodzi, prosze, tu jest wiadro…
— Jestes tchorz — nagle wyraznie powiedzial chlopiec.
Malanow wzdrygnal sie i, zdaje sie, inni zrobili to samo.
— No, no, spokoj… — powiedzial przystojniak i jakos niezdecydowanie pogrozil chlopcu palcem.
— Dziecie! — powiedzial Weingarten. — Dostales czekolade? Siedz i jedz. Nie wtracaj sie.
— Jak to — tchorz? — zapytal Malanow siadajac. — Dlaczego mnie obrazasz?
— A ja cie nie obrazam — oznajmil chlopczyk, patrzac na mnie badawczo, jak na jakies niespotykane zwierze. — Ja cie zdefiniowalem…
Tymczasem przystojniak pozbyl sie wreszcie stluczonego kieliszka, wytarl dlon chustka do nosa i wyciagnal do mnie reke.
— Zachar — przedstawil sie.
Wymienili ceremonialny uscisk reki.
— Do roboty, do roboty! — zapobiegliwie poganial Weingarten, zacierajac rece. — Daj no jeszcze dwa kieliszki…
— Sluchajcie, moi drodzy — powiedzial Malanow. — Ja nie bede pic wodki.
— Pij wino — zgodzil sie Weingarten. — Masz tam jeszcze dwie butelki bialego…
— Nie, wole koniak. Zachar, niech pan wyjmie z lodowki kawior i maslo… i w ogole wszystko, co tam jest. Glodny jestem.
Malanow poszedl do barku, wyjal koniak i kieliszki, pokazal jezyk fotelowi, w ktorym rano siedzial mlody czlowiek z prokuratury, i wrocil do stolu. Stol uginal sie od obfitosci jedzenia. Nazre sie i upije, pomyslal Malanow z wesola zloscia. Fajnie, ze chlopcy przyjechali.
Ale wszystko wyszlo nie tak, jak myslal. Zaledwie wypili i Malanow z rozkosznym pomrukiem zabral sie do gigantycznej kanapki z kawiorem, kiedy Weingarten absolutnie trzezwym glosem powiedzial:
— A teraz, stary, opowiedz nam, co sie tu dzialo.
Malanow zakrztusil sie.
— Skad ci to przyszlo do glowy?
— A wiec tak — powiedzial Weingarten i przestal lsnic jak wysmarowany maslem. — Jest tu nas trzech i kazdemu cos sie przydarzylo. Mozesz sie nie krepowac. Co ci powiedzial ten rudy?
— Wieczerowski?
— Alez skad, dlaczego Wieczerowski? Przyszedl do ciebie nieduzy, ogniscie rudy czlowieczek w takim przyciasnym czarnym garniturze… Co ci powiedzial?
Malanow odgryzl z kanapki tyle, ile sie dalo, i zaczal zuc nie czujac smaku. Wszyscy trzej patrzyli na niego. Zachar patrzyl zmieszany, z niesmialym usmiechem, co chwila spuszczajac wzrok. Weingarten wsciekle wytrzeszczal oczy, gotow wrzasnac. A chlopczyk, trzymajac w reku osliniona tabliczke czekolady, pochylil sie w strone Malanowa, jakby mu chcial skoczyc do gardla.
— Sluchajcie — powiedzial wreszcie Malanow. — Jaki znowu rudy? Zaden rudy do mnie nie przychodzil. Wszystko bylo znacznie gorzej.
— No to opowiadaj — niecierpliwie zazadal Weingarten,
— A wlasciwie dlaczego mam opowiadac? — oburzyl sie Malanow. — Nie robie z tego zadnej tajemnicy, ale czego sie madrzysz? Sam opowiadaj! Ciekawe, skad wlasciwie wiesz, ze w ogole cos sie stalo?
— No wiec opowiedz, a potem ja bede opowiadal — powiedzial z uporem Weingarten. — I Zachar tez opowie.
— No to opowiadajcie obaj — zaproponowal Malanow, nerwowo smarujac sobie nowa kanapke. — Ja jestem jeden, a was dwoch.
— TY opowiadaj — rozkazal nagle chlopczyk wskazujac palcem Malanowa.
— Cicho, cicho… — wyszeptal Zachar zmieszany do ostatecznych granic.
Weingarten zasmial sie niewesolo.
— To pana syn? — zapytal Malanow Zachara.
— Chyba moj… — dziwacznie odpowiedzial Zachar, uciekajac spojrzeniem.
— Jego, jego — powiedzial niecierpliwie Weingarten. — Nawiasem mowiac, to jest czesc jego opowiesci. No, Dimka, zaczynaj, nie dziwacz…
Zupelnie zbili Malanowa z pantalyku. Odlozyl kanapke i zaczal opowiadac. Od samego poczatku, od telefonow. Kiedy te sama historie opowiadasz po raz drugi w ciagu mniej wiecej dwoch godzin, mimo woli zaczynasz w niej widziec zabawne momenty. Malanow nawet sam nie zauwazyl, jak sie rozkrecil. Weingarten co chwila rechotal, pokazujac potezne zolte kly, a Malanow uznal rozsmieszenie pieknego Zachara nieomal za swoj zyciowy cel — ale jednak tego celu nie zrealizowal — Zachar tylko usmiechal sie zalosnym, speszonym usmiechem. A kiedy doszlo do samobojstwa Sniegowoja, nikomu juz nie bylo do smiechu.
— Klamiesz! — ochryple wyrzucil z siebie Weingarten.
Malanow wzruszyl ramionami.
— Za ile kupilem… — powiedzial. — A drzwi jego mieszkania sa opieczetowane, mozesz isc i zobaczyc…
Czas jakis Weingarten milczal, bebniac po stole grubymi palcami i podrygujac policzkami do taktu, a potem nagle wstal bardzo halasliwie, nie patrzac na nikogo przecisnal sie miedzy Zacharem a jego synem i ciezko wymaszerowal z kuchni. Bylo slychac, jak szczeknal zamek, i zapachnialo kapusta.
— Oho-ho-ho… — smetnie wypowiedzial sie Zachar. Chlopczyk natychmiast wyciagnal do niego osliniona