– Rzeczywiscie. Nie moge dac takiej gwarancji.
– A to czemu?
– Wasza oferta stwierdza, ze ma to byc praca dla ambitnego czlowieka, majacego na widoku wlasna przyszlosc. Jesli okaze sie, ze tak nie jest, to bede musial odejsc.
– Dlaczego sie pan nie ogolil? Przegral pan jakis zaklad?
– Jeszcze nie.
– Jeszcze nie?
– Zalozylem sie z wlascicielem domu, ze zadomowie sie w jakiejs pracy w ciagu jednego dnia. Nawet z ta broda.
– Dobrze. Gdybysmy zdecydowali sie pana przyjac, zawiadomimy pana.
– Nie mam telefonu.
– W porzadku, panie Chinaski.
Wyszedlem stamtad i wrocilem do swojego pokoju. Przemierzylem brudny korytarz i wzialem goraca kapiel w lazience. Ubralem sie, wyszedlem na miasto i kupilem butelke wina. A potem wrocilem do siebie i usadowilem sie przy oknie. Pilem wino, przygladajac sie ludziom w barze, przygladajac sie przechodniom. Pilem powoli i znowu zaczalem rozmyslac nad tym, zeby wykombinowac jakis rewolwer i zalatwic to szybko, bez zbednych slow i rozmyslan. Kwestia odwagi. Trzeba do tego chlopa z jajami. Zastanawialem sie nad wlasna odwaga. I nad wlasnymi jajami. Dopilem butelke, polozylem sie do lozka i zasnalem. O 4 nad ranem obudzilo mnie stukanie do drzwi. Byl to doreczyciel z Western Union, Otworzylem telegram:
PANIE H. CHINASKI! PROSZE ZGLOSIC SIE DO PRACY JUTRO O 8 RANO, R. M. HEATHERCLIFF CO.
5
Byl to dom wysylkowy. Stalismy przy stole do pakowania i sprawdzalismy, czy liczba egzemplarzy zgadza sie z faktura. Potem nalezalo podpisac fakture, odlozyc na bok czasopisma do rozwiezienia ciezarowka po miescie, a reszte zapakowac do wysylki gdzies dalej. Praca byla latwa i nudna, ale pakowacze wykonywali ja w stanie ciaglego podenerwowania. Okropnie sie ta robota przejmowali. Towarzystwo bylo mieszane: mlodzi mezczyzni, mlode kobiety, a w dodatku wygladalo na to, ze nikt nie pelnil tam roli nadzorcy. Po kilku godzinach dwie sposrod kobiet wdaly sie w jakis spor. Chodzilo o te pismidla. Pakowalismy wlasnie komiksy i po drugiej stronie stolu cos im sie tam nie zgadzalo. Spor narastal i obie kobiety wpadly w furie.
– Sluchajcie – powiedzialem – przeciez tych pismidel nie warto nawet czytac. A co dopiero sie o nie klocic.
– No jasne! – odparla jedna z kobiet. – Wiemy, ze gardzisz ta praca. Uwazasz, ze jestes ponad to.
– Ponad to?
– Tak. Taki masz do tego stosunek. Myslisz, ze tego nie zauwazylysmy?
W ten to sposob udzielono mi pierwszej lekcji na temat tego, ze nie wystarczy po prostu
Przepracowalem tam trzy czy cztery dni, po czym w piatek dostalismy tygodniowke, obliczona wedle stawki godzinowej. Dali nam zolte koperty, w ktorych znajdowaly sie zielone banknoty i skrupulatnie odliczona drobnymi reszta. Zywa gotowka, zadnych czekow.
Tuz przed fajrantem, troche wczesniej niz zwykle, zjechal z miasta kierowca ciezarowki. Usiadl na stercie czasopism i zapalil papierosa.
– Wiesz, Harry – zwrocil sie do ktoregos z pakowaczy – dostalem dzis podwyzke. Podniesli mi o dwa dolary.
Wracajac z pracy, zatrzymalem sie, by kupic butelke wina, poszedlem do siebie na gore, napilem sie, po czym zszedlem na dol i zadzwonilem do swojej firmy. Przez dluzszy czas nikt nie odbieral. W koncu odezwal sie pan Heathercliff. Ciagle jeszcze tam byl.
– Pan Heathercliff?
– Tak, slucham?
– Mowi Chinaski.
– Slucham, panie Chinaski?
– Chce dwa dolary podwyzki.
– Co takiego?
– No wlasnie. Kierowca dostal podwyzke.
– Alez on przepracowal u nas dwa lata!
– Potrzebuje podwyzki.
– Placimy panu obecnie siedemnascie dolarow tygodniowo, a pan chce dostac dziewietnascie?
– Dokladnie. Dostane czy nie?
– Nie. Nie mozemy sobie na to pozwolic.
– A wiec skladam wymowienie. – Odwiesilem sluchawke.
6
W poniedzialek mialem kaca. Zgolilem brode i udalem sie pod wskazany w jakims ogloszeniu adres. Siedzialem naprzeciwko naczelnego redaktora, mezczyzny, ktory nie mial na sobie marynarki, oczy mial podkrazone i wygladal tak, jakby nie spal przez tydzien. Wnetrze bylo ciemne i zimne. Zecernia jednej z dwoch wychodzacych w miescie gazet, tej mniejszej. Za biurkami siedzieli mezczyzni, ktorzy w swietle biurowych lamp skladali numer.
– Dwanascie dolarow tygodniowo – powiedzial.
– W porzadku – zgodzilem sie. – Reflektuje.
Pracowalem z malym, grubym czlowieczkiem, ktorego wydatny bandzioch mial jakis niezdrowy wyglad. Nosil staromodny zegarek kieszonkowy na zlotej dewizce, kamizelke, zielony przeciwsloneczny parasol, mial grube wargi i nalana, wiecznie ponura twarz. Jej rysy nie wyrazaly niczego konkretnego, ani zainteresowan, ani charakteru; twarz wygladala tak, jakby zostala zlozona w kilkoro, a potem rozprasowana jak kawalek tektury. Chodzil w butach z szerokimi noskami, zul tyton i strzykal slina do spluwaczki stojacej u jego stop.
– Pan Belger bardzo sie napracowal, zeby postawic na nogi te gazete – powiedzial o mezczyznie, ktory tak bardzo potrzebowal snu. – To dobry czlowiek. Bylismy na prostej drodze do bankructwa, zanim sie tu zjawil.
Spojrzal na mnie.
– Zwykle dawali te prace jakiemus chlopakowi z koledzu – zauwazyl.
Ropucha, pomyslalem. Ot z kim mam przyjemnosc.
– Chodzi mi o to – ciagnal dalej – ze zwykle daje sie te prace studentowi. Moze tu sobie sleczec nad ksiazkami i czekac, az go zawolaja. Jestes studentem?
– Nie.
– Zwykle daje sie te prace studentowi.
Powloklem sie do pokoju, ktory mial byc moim stanowiskiem pracy. Wypelnialy go cale rzedy metalowych szuflad, a w tych szufladach znajdowaly sie wygrawerowane w cynku formy uzyte juz kiedys do druku reklamowych ogloszen. Z wielu z nich wciaz na nowo korzystano. Bylo tam rowniez wiele gotowych form z
– Gdzie byles?
– Wyskoczylem na piwo.
– To jest praca dla studenta.
– Nie jestem studentem.
– Musze cie zwolnic. Potrzebny mi jest ktos, kto bedzie tu stale, na kazde zawolanie.
Grubas zaprowadzil mnie do Belgera, ktory wygladal na tak samo zmeczonego jak zawsze.
– To jest praca dla studenta, panie Belger. Obawiam sie, ze ten czlowiek do tego sie nie nadaje. Potrzebny nam jest student.
– Dobrze – odparl Belger.
Grubas zmyl sie bezszelestnie.
– Ile jestesmy panu winni? – spytal Belger.
– Za piec dni.
– W porzadku. Prosze zaniesc to na dol do rachunkowosci.
– Niech pan poslucha, panie Belger. Ten stary pierdola jest odrazajacy.
Belger westchnal.
– Jezu Chryste! Czy ja o tym nie wiem?
Zszedlem na dol do kasy.