Mama zamachala rekami jak wiatrak w czasie burzy. Bilety do Starogrodu mial schowane w tylnej kieszeni spodni. Egzaminy na Akademie Medyczna zaczynaja sie pojutrze...

– Taki zwariowany konkurs – cicho powiedziala mama. – Ani przez chwile nie wierzylam... No co, nie cieszysz sie?

– Ciesze – powiedzial Wlad i usiadl na tapczanie. Nie nalezalo tego robic. Aluminiowe rurki, do tej pory utrzymujace abiturienta, pod studentem zgiely sie i same zlozyly. Gdyby nie walizka – Wlad obilby sobie swoje miekkie siedzenie.

A moze zdazyl juz przywiazac do siebie uprzejma komisje? Niemozliwe. Przeciez widzieli go zaledwie cztery razy... Z pewnej odleglosci, przez piec – szesc minut... Nie, to niemozliwe, to nieprawda. Co z nim, zaczyna byc... utalentowany?

* * *

– Zdolni ludzie czesto nie moga pogodzic sie z ogolnie przyjetymi normami – zarozumiale powiedzial profesor. – Pan bez watpienia ma talent, panie Palacz... Zeby jednak osiagnac cos w naszym rzemiosle, konieczna jest praca, praca i jeszcze raz praca.

Profesor byl wysoki, elegancki i dopieszczony do ostatniego szczegolu. Nawet chustka, ktora przecieral okulary, byla czysciutka i starannie doprasowana. W gabinecie wyczuwalo sie zapach dobrej wody kolonskiej, ktory mieszal sie z zapachem fajkowego tytoniu.

Wlad nie mogl sie zdecydowac.

Rozum podpowiadal mu, ze nalezy przeprosic, wyciagnac papiery i uciekac na zlamanie karku – jednakze pochlebstwo rozluznialo go, podobnie do cieplej kapieli. Wlad plywal i kapal sie w swiadomosci wlasnej wyjatkowosci. Okazuje sie, ze ma talent. Jego zuchwalosc wspanialomyslnie wzieli za objaw prawdziwej indywidualnosci.

Masz ci los, myslal Wlad, patrzac, jak zabawnie trzesa sie siwe wasy profesora, kiedy ten cos mowil. Przypadek sprawil, ze poznal w przedziale abiturientke Agne, przypadek sprowadzil go do stolicy i prawie sila wepchnal w przyszly zawod. Czy sam zdawalby do szkoly teatralnej? Nigdy w zyciu by sie na to nie zdecydowal. Nie, w te drzwi trzeba wchodzic, gnajac, nie bojac sie przegranej, w ogole niczego sie nie lekajac, wierzac w siebie...

Wierzac w siebie. Jak jemu to przyszlo do glowy? Czy to slowa profesora?

Mama czekala na niego w korytarzu. Kiedy Wlad ujrzal jej twarz, przeszyl go zimny dreszcz:

– Co sie stalo?

– Zle sie czuje – cicho powiedziala mama. – Te napady dusznosci... Nie przejmuj sie Wladek. Musze po prostu chwile odpoczac.

Wlad wzial ja pod ramie. Wyszli na skwar, pelna pylu przedburzowa susze duzego miasta i mama nabrawszy powietrza w usta, jeszcze mocniej przycisnela sie do niego:

– Duszno...

– Juz ci lepiej? – spytal zaniepokojony Wlad.

Szukajac po omacku, mama wyciagnela z torebki validol i wziela tabletke pod jezyk.

– Nie przejmuj sie – powiedzial Wlad. – Teraz juz wszystko bedzie dobrze.

– Tak, tak... Zobacz, lawka, usiadzmy na chwile.

Usiedli w malym cieniu zabrudzonego spalinami krzewu. Mama milczala. Ze wschodu zblizala sie, jakby plasajac w przewodach wysokiego napiecia, nisko zawieszona czarna chmura.

* * *

...Siodmego, osmego i dziewiatego lipca z objawami zatrucia niewiadomego pochodzenia, hospitalizowano dwadziescia siedem osob. Do lekarza zglosily sie szescdziesiat trzy osoby, wsrod nich czterdziesci dziewiec to absolwenci sto trzydziestej trzeciej szkoly. Do dwudziestego szostego sierpnia przeznaczono do ambulatoryjnego leczenia dwadziescia szesc osob.

Poszkodowany Dymitr Szydlo, lat siedemnascie, zmarl w szpitalu z powodu ostrej niewydolnosci nerek. Na wiesc o powszechnym zatruciu, sprawa trafila do prokuratury.

Gazeta frunela, rozlozywszy pogniecione, szare skrzydla. Bezglowy ptak.

Jej cien pelzl po asfalcie – czarny pajak – katnik.

Gazeta frunela, unoszona przez wiatr pelen pylu, a Wladowi wydawalo sie, ze ma w sobie cos zlego, jakas zla wole. Ze „ostatnie wiadomosci” koluja nad nim jak wrony. I okaze sie tylko, ze gazetom nie da sie w zaden sposob wylupic oczu.

CZESC DRUGA

6. Angela

Jazda przez snieg podobna do lotu w kosmosie. Podswietlone reflektorami sniezki lecialy z naprzeciwka, bily o szybe i cofaly sie z powrotem, a na ich miejsce pojawialy sie nowe. Ciemny poranek przypominal kosmos.

Bylo wczesnie, chmury ciezkie, swit sie nie spieszyl.

Niekiedy – bardzo rzadko – trafialy sie mijane z naprzeciwka samochody, nagle oslepialy reflektorami i znikaly z tylu, w przeszlosci, w slad za uciekajacymi sniezkami. Spac sie nie chcialo. Zaczelo sie „dzisiaj”, bardzo wazny i napiety dzien, nie to co apatyczne „wczoraj”.

Dalekie swiatlo reflektorow wybiegalo w przestrzen daleko do przodu. Pasiaste slupki i rzadkie znaki drogowe plonely bialo-blekitnym ogniem. Switalo. Na szarzejacym niebie zaznaczyly sie wierzcholki sosen, pojawil sie snieg na rozstawionych galeziach, na koniec pokazal sie ranek. Daleko na drodze zarysowal sie ludzki ksztalt obok sterczacego z zaspy samochodu.

Wlad zatrzymal sie.

Na drodze stala, podnioslszy reke, kobieta w dlugim, rudym futrze. Nikogo wiecej wokolo nie bylo – nietkniete zaspy sniezne i czerwona limuzyna, trzema kolami znajdujaca sie w snieznej wyrwie. Zeby tak wjechac, trzeba dlugo trenowac, pomyslal Wlad.

– P-przepraszam – powiedziala kobieta.

Rzesy jej zamarzly razem z naniesionym na nie tuszem. Miala ladnie zarysowana twarz, wargi spekane od wiatru. To, co Wlad z poczatku wzial za pokryta sniegiem czapke, okazalo sie gestymi, kasztanowymi wlosami, takze przyproszonymi sniegiem.

– Czy moglb-by... pan mi pomoc – powiedziala kobieta, szczekajac zebami. – Zakopalam sie w sniegu...

– Dzien dobry – uprzejmie przywital sie Wlad.

– ...moze na hol! – blagalnie spojrzala kobieta. – Z-zamarzne tutaj... s-samochod nie chce zapalic...

Wpadajac w snieg powyzej kolan, Wlad obszedl czerwony samochod dookola. Wyszedl na droge, zatupal nogami, probujac wytrzasnac chlod i wilgoc z wysokich butow:

– Niech pani siadzie za kolko i skreci do oporu w lewo...

Otworzyl swoj bagaznik, wyciagnal line. Dama siedziala juz za kierownica, w swoim ogromnym futrze niedzwiedziotechnokraty, Wlad zaczepil poszkodowany samochod, wyjechal na jako tako twardy grunt i delikatnie wcisnal gaz. Lina naciagnela sie, wnetrze wypelnilo sie smierdzacymi spalinami i smrodem palonego sprzegla, kola slizgaly sie. W lusterku Wlad widzial, jak szarpie sie w wyrwie czerwona limuzyna – prawie jak myszka, ktorej ogon bezsprzecznie przygnieciony jest kocia lapa.

Nie wylaczajac silnika, Wlad wysiadl z samochodu. Dama w futrze patrzyla na niego z rozpacza.

– Pani samochod? – spytal Wlad.

– Wynajety – powiedziala z rezygnacja.

– Zrobmy tak. Dowioze pania do zakladu naprawczego i stamtad wroci pani tutaj z ciagnikiem.

– Przepraszam – powiedziala kobieta. – Moglabym sie troche ogrzac u pana w samochodzie? Mam tylko to...

Futro pachnialo mokrym zwierzem, ale nie wstretnie, a raczej wzruszajaco. Snieg na splatanych wlosach topnial, zbiegajac damie strozkami za kolnierz. Dama drzala i poruszala wlochatymi ramionami.

– Nie w-wzielam taksowki. Glupia... Chcialam sie przejechac po swojemu, lubie, wie pan, s-sama prowadzic...

– Dlaczego zjechala pani na pobocze? – zainteresowal sie Wlad. Dama westchnela:

– Spodobalo mi sie zatrzymac tutaj. Na chwilke.

Snieg sypal coraz mocniej. Wlad z niepokojem pomyslal o tym, zeby samemu nie ugrzeznac w zaspie.

– Niech pani otworzy, prosze, te szufladke...

Reke kobieta miala bardzo szczupla, prawie dziecieca i czerwona od zimna. Paznokcie dlugie, piekne, pomalowane jasnym, perlowym lakierem.

– Teraz prosze wyjac atlas. Niech pani go tu poda...

Dama zblizyla sie, zeby tez spojrzec na mape. Automatyczny licznik we Wladowej duszy uprzedzajaco zapiszczal: za blisko...

– W zakladzie naprawczym bedziemy za okolo czterdziesci minut – powiedzial Wlad.

– Tak w ogole, to jechalam do sanatorium – przyznala sie dama. Wargi jej sie rozgrzaly, rzesy odmarzly i wiecej sie juz nie jakala.

– „Trzy Strumienie”, moze pan zna?

Wladowi nie spodobal sie taki obrot rozmowy.

– W zakladzie naprawczym na pewno jest ciagnik, wroci po samochod – kontynuowal jakby nigdy nic.

Dama lekcewazaco machnela reka:

– Dobrze, zadzwonie do tego autoserwisu, powiem, zeby sami sobie zabrali tego rzecha... Mnie juz wystarczy, najezdzilam sie.

– A jak sie pani dostanie do „Trzech Strumieni”? – przymilnie zainteresowal sie Wlad.

Dama zdziwila sie:

– A czy pan tam nie jedzie?...

– Wlad prawie sie skrzywil.

– A po czym pani poznala, ze jade do „Trzech Strumieni”?

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×