Zwany Klaudiuszem wyjal z ogniska galazke z zarem na koncu:

- Julek... Niech to zaraza... Nie wiem, jak to powiedziec.

- Jak chcesz kogos straszyc, to te swoje wiedzmy po piwnicach strasz - mruknal kompletnie juz niewesoly profesor. - Mnie nie musisz... No?

Gosc zapalil. Zaciagnal sie gleboko, nie spuszczajac z przyjaciela zmruzonych, lekko zaognionych oczu:

- Oczywiscie wiesz, ze ona jest wiedzma?

- Kto? - drewnianym glosem zapytal profesor.

- Twoja synowa. - Gosc zaciagnal - sie znowu. - Przyszla synowa... Przy okazji - jak ona ma na imie?

- Iwga - odruchowo odpowiedzial profesor. Potem nagle poderwal sie ze swojego pniaczka. - Co powiedziales?!

- Iwga - w zamysleniu powtorzyl ten noszacy imie Klaudiusz.

- Wiesz, co mowisz? - zapytal profesor.

Jego rozmowca skinal glowa.

- Julku... W ciagu tych dwudziestu pieciu lat katorzniczej pracy... Wyczuwamy je nawet z jakichs parszywych czarno - bialych zdjec, i, co najsmutniejsze, one mnie tez wyczuwaja... Moja osoba przyprawia je o mdlosci. Wasza Iwga poczula sie zle nie dlatego, ze jest w ciazy, a dlatego, ze obok niej pojawil sie potwor, czyli ja.

Profesor usiadl. Podniosl upuszczona mandoline.

- Niedobrze, ze nie wiedziales - oswiadczyl noszacy imie Klaudiusz. - Mialem nadzieje, ze... Ale to nic wielkiego, Julek. One, zwlaszcza te mlode, szczegolnie z gluchej prowincji... Bardzo sie boja. Moze powiedziala Nazarowi?

- Milcz - mruknal profesor, metodycznie podciagajac i zwalniajac strune. - O, zar-r-raza!..

Wyrwany kolek zostal mu w reku. I zaraz potem znalazl sie w ognisku; wegle zaplonely jasniej, ale po krotkiej chwili uspokoily sie.

Gosc odczekal chwile. Westchnal:

- Tak naprawde, to nic wielkiego sie nie stalo. Sto razy widzialem szczesliwe rodziny, w ktorych zona byla wiedzma. Wiesz, ile w samej stolicy jest ich legalnych? Tych, co mamy w kartotece?

Zerwana struna na mandolinie profesora zwisala niczym spiralny was winorosli.

- Julek...

- Zamilcz.

Z domu wyszedl Nazar. Jakby zbity z pantalyku, nawet zasmucony.

- Ona powiedziala, ze musi sie zdrzemnac... Ale juz lepiej sie czuje... Tato?!

Profesor odwrocil sie:

- Mam do ciebie prosbe... idz, prosze, i zaparz nam kawy.

Chlopak nie ruszyl sie z miejsca. Kiedy sie denerwowal, czesto mrugal powiekami - jego rzesy fruwaly jak u potrzasanej lalki. Nerwowy tik.

- Tato...

- Nazar.

Gosc nieoczekiwanie usmiechnal sie:

- Nic sie nie stalo, Nazarku. Idz...

Obaj czekali w napieciu, az zamknely sie drzwi kuchni. Potem jeszcze odczekali kilka dlugich, meczacych minut.

- Julek - wolno powiedzial gosc. - Jestes madry facet... zawsze taki byles. A teraz, zaraza, zaczynam myslec, ze lepiej by bylo ten maly fakt przed toba ukryc. Zeby moze kiedy indziej, w jakiejs wolnej i spokojnej chwili...

- Masz pojecie, co mowisz?

Profesor cisnal mandoline. Ta brzeknela z wyrzutem, trafiwszy na jakis kamyk w trawie. Gosc z dezaprobata wzruszyl ramionami, ale powstrzymal sie od komentarza.

- Ty... - profesor spazmatycznie odetchnal. - Wiedzma... W moim domu... Z moim synem... W sekrecie... Jakie to podle. Podle, Klaudi...

Wstal, wlozyl rece do kieszeni, jego glos zabrzmial twardo:

- Prosze cie, Klaudiuszu, zebys porozmawial z Nazarem juz teraz. Nie zycze sobie... Ani minuty...

- Jul? - Klaudiusz zdziwiony uniosl brwi. - A co, wedlug ciebie, moge powiedziec Nazarowi? W koncu, jesli on ja kocha...

- Kocha?!

Przez jakis czas profesor krazyl dookola ogniska, nie znajdujac slow. Potem usiadl, po wyrazie twarzy gosc zrozumial, ze profesor Julian Mitec wzial sie w koncu w garsc, i trzymal sie mocno i pewnie.

- Ja tak to rozumiem - bezbarwnym glosem oswiadczyl gospodarz - ze w ramach obowiazkow sluzbowych zabierzesz ja stad? W celu skontrolowania i rejestracji?

- W ramach obowiazkow sluzbowych - gosc w zamysleniu zapalil trzeciego papierosa - zajmuja sie tym inni ludzie. Co do mnie, ja tylko zlecam zabranie jej, to fakt...

- Prosze cie, tylko nie w moim domu - rzucil profesor tak samo bezbarwnym i gluchym glosem. - Nie chcialbym...

- Alez nie ma zadnej potrzeby jej zabierania! - Rozmowca strzepnal z eleganckich szarych spodni czarny platek sadzy. - Sama przyjdzie, gdzie nalezy i zaden sasiad...

- Mam gdzies sasiadow.

Twarz profesora przybrala zoltawy odcien. Kazdy, kto godzine temu bylby swiadkiem swieta ze spiewami, zdziwilby sie przemianie na jego obliczu.

- Mam gdzies sasiadow. Ale nie syna. Czy ona jest zainicjowana wiedzma, czy nie... Patrzysz na to okiem, zaraza, speca, a ja... - Profesor zamilkl. Odetchnal, wstal, zamierzajac isc do domu.

- Na miejscu twojego syna nie posluchalbym - rzucil cicho nazywany Klaudiuszem.

* * *

Nazar pojawil sie po pol godzinie. O czlowieku, ktory przezyl wstrzas, przyjeto mowic, ze sie raptownie postarzal. Co do Nazara to stalo sie cos zupelnie przeciwnego: mlody mezczyzna, ktory nie tak dawno wnosil do domu swoja przyszla zone, wygladal teraz jak wystraszony i smiertelnie urazony chlopiec.

- Klaudiuszu?

Przez ten czas, kiedy przyjaciel domu siedzial samotnie na lace, udalo mu sie wykonczyc paczke swoich wspanialych papierosow, teraz patrzyl, jak dopala sie w ognisku wytworne opakowanie z cienkiej tektury.

- Nazarek, ona sama by ci powiedziala. Jak nie dzis, to jutro... Ale nie moglem ukrywac tego przed twoim ojcem. To by bylo, hm-m-m... nieladnie z mojej strony. Niegrzecznie. Rozumiesz mnie?

Nazar glosno przelknal sline.

- A czy moze byc tak, ze ona sama nie wie? Moze?..

Przez chwila Klaudiusz zastanawial sie, czy nie sklamac. Potem westchnal i pokrecil glowa:

- Niestety. One zawsze i wszystko o sobie wiedza.

- Oklamywala mnie - peknietym glosem stwierdzil Nazar.

Klaudiusz wzruszyl ramionami wspolczujaco.

* * *

Iwga nie spala - lezala z kocem na glowie, z nosem miedzy podciagnietymi kolanami i wyobrazala sobie, ze jest slimakiem. W domku, w muszli, cieplo i przytulnie, wszystko, co poza sciankami domku - obojetne jest i niebezpieczne... Potem zabraklo jej wyobrazni, a wieczor ciagle sie jeszcze nie konczyl; ktos chodzil po domu, ktos mowil polglosem, potem uslyszala odglos uruchamianego silnika.

W pewnej chwili niemal uwierzyla, ze koszmar skonczyl sie, ze wszystko sie ulozylo, ze Wielki Inkwizytor zaraz odjedzie i wszystko zostanie po staremu...

W tym momencie przyszedl Nazar. Nie zapalajac swiatla i milczac, stal w polmroku, zaraz za progiem. Iwga napiela miesnie, ale nie wystarczylo jej odwagi, by samej zaczac rozmowe.

- Co z toba? - zapytal Nazar. Iwga zrozumiala, ze on juz wszystko wie. - Jak sie czujesz?

Jak ja sie czuje, zapytala siebie Iwga. Jak wesz w zakladzie fryzjerskim, z lekkim dyskomfortem...

Nazar milczal; pod jego spojrzeniem lezaca w ciemnosci Iwga rzeczywiscie poczula sie jak wesz we wspanialej koafiurze - drobna gadzina, ktora przy pomocy klamstwa przedostala sie do tego pieknego i wspanialego swiata.

- No to dobranoc - powiedzial Nazar drewnianym glosem i zamknal za soba drzwi.

Przez kilka minut Iwga lezala nieruchomo, wpijajac sie zebami we wlasna dlon, potem poderwala sie, wlaczyla nocna lampke i goraczkowo zaczela pakowac swoje rzeczy.

Pospieszna praca pozwolily jej na krotka chwile uwolnic sie od rozmyslan; patroszyla szafe i bebeszyla szafke nocna, szmat bylo mnostwo, a stara podrozna torba, towarzyszka podrozy, okazala sie mala i kompletnie niepojemna.

Odwykla od wedrownego zycia. Od zycia z calym dobytkiem w jednej wytartej sportowej torbie. Ach, jak latwo o tym zapomniala, jak sie wyluzowala, jak sobie odpuscila...

Swiadomosc straty zabolala, jakby zardzewiala igla przeszyla jej serce; opuscila rece, usiadla na podlodze i przygryzla warge, by nie rozryczec sie. To potem, wszystkie lzy potem...

Ale i tak by nie wytrzymala i rozplakala sie, gdyby nie inna mysl, niczym lodowata lapa: Inkwizycja. Nie ta prowincjonalna, z ktorej lap umykala nie raz; ta prawdziwa. Wielka Inkwizycja, jezdzaca grafami, wspanialymi wozami, koloru soczystej zaby...

Iwga zgasila lampke, prawie urywajac sznureczek wylacznika. Bezszelestnie podeszla do okna. Wspanialy letni wieczor szczesliwie ustepowal miejsca rownie wspanialej nocy, gwiazdzistej, cykadowej i kompletnie rozleniwionej. Wczoraj o tej porze ona i Nazar...

Iwga spoliczkowala sie. Uderzenie przerwalo mysl, a osty wewnetrzny bol zastapiony zostal zwyczajnym bolem twarzy, wulgarnym i prostackim.

Iwga widziala w ciemnosciach dosc kiepsko, ale i tak lepiej niz kazdy inny czlowiek... Chyba, ze byl wiedzma albo inkwizytorem.

Jej torba byla wzdeta niczym krowi trup. Kiedys w dziecinstwie widziala taki przy drodze, wrazenie zylo w niej dlugo...

Westchnela.

Wieksza czesc Nazarowych prezentow musiala porzucic. Zostawilaby wszystkie, ale ciepla szara kurtka przyda sie jej na pewno, gdyby zaczely sie deszcze, a w nowych sportowych butach bedzie jej wygodnie isc po zakurzonych drogach - od rana do wieczora...

Potem miedzy rzeczami znalazla biala koszule Nazara - i przez dwie dlugie minuty siedziala z twarza wtulona w pusty, bezwolny rekaw. Kolnierzyk koszuli przesaczony byl zapachem Nazara - Iwga wyczuwala zapachy dosc kiepsko, ale i tak lepiej niz kazdy inny czlowiek... Chyba, ze byl wiedzma... Albo inkwizytorem...

Strasznie chciala wziac cos ze soba na pamiatke. I napisac do Nazara chocby jedno slowo, chocby literke... To nieznosne, ta swiadomosc, ze on bedzie myslal o niej tak...

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×