Rozejrzala sie nerwowo: owszem, kolo budynku dyrekcji zebraly sie czarne rzadowe maszyny. Znaczy, oficjalne przyjecie na caly gwizdek...

Alejki byly prawie puste. Od klatki do klatki przechadzaly sie nieliczne parki zakochanych. W pewnej chwili Lidka okropnie sie przestraszyla - obok przeszla grupa chlopakow o metnych spojrzeniach. Chlopcy nie zwrocili na Lidke uwagi, ona jednak dlugo jeszcze po ich przejsciu rozgladala sie nerwowo, zaciskajac w torebce bezuzyteczny pojemnik z gazem.

Po wybiegach brodzily ponure losie, dzikie kozy i jeszcze jakies rogate bydlo, ktorego nazw Lidce nie chcialo sie czytac. Na poczatku udawala, ze tak ja zaciekawil zujacy bawol, iz gotowa jest podziwiac go przez kilka najblizszych godzin. Potem znalazla bardzo wygodna laweczke: przed spojrzeniami postronnych widzow kryl ja rozrosniety krzak, a dyrektorski domek widac z niej bylo jak na dloni.

Pod laweczka lezaly w kurzu i pyle niedopalki ze sladami jaskrawej pomadki. Lidka czekala i tesknila. Samo czekanie bylo tak glebokie i pelne, ze radosci tego oczekiwania wystarczyloby jej na caly dzien.

Potem drzwi dyrektorskiego domku otworzyly sie i w strone samochodow ruszyl tlum surowych i oficjalnych az do bolu zebow ludzi.

* * *

- Widzisz, ten zubr zostal oznakowany. Oznakowane egzemplarze sa tylko cztery w calym ogrodzie zoologicznym. Szkoda, ze nie masz ochoty zajac sie biologia.

Zubr zul trawe. Sekundy przeciekaly pomiedzy palcami. Lidka wiedziala, ze dzis wieczorem zacznie przypominac sobie kolejno kazda z nich. I kazde powiedziane slowo.

Co ja obchodzi ten zubr? Zubr niczego nie wie o zyciu. Za kilka tygodni wywioza go do lasu, i przez jakis czas bedzie lypal z niedowierzaniem na otaczajacy go swiat bez ogrodzen. Potem poczuje cos niedobrego i jezeli zdazy, dobiegnie do Malych Wrot... Zawsze znajduja sie badacze samobojcy, gotowi do podejrzenia i opisania Malych Wrot i do schowania sie w nich wespol z ukochanymi zwierzetami. Zaden z tych smialkow jeszcze nie wrocil: na poczatku kazdego cyklu laza po lesie z lekka oszolomione, oznakowane przed katastrofa zwierzeta, ktore, oczywiscie, nie potrafia powiedziec, gdzie sie podzial ten chlopak, co ostatnie pol roku wszedzie wloczyl sie za stadem malp. Albo inny, ktory nigdy sie nie rozstawal z ukochanym koniem. Lub trzeci... malo to bylo zapalencow, ktorzy chcieli zlozyc swoje zywoty na oltarzu nauki o „biologii kryzysu”?

Szli obok klatek i wolier - pustych lub na poly pustych. Ewakuacja ogrodu zoologicznego rozpoczela sie od zwierzat egzotycznych; klatki i akwaria ponakrywane byly tarczami, na kazdej z nich namalowano wizerunek ewakuowanego zwierzecia. „Pangolin. Ze wzgledu na zblizajaca sie apokalipse przewieziony do wlasciwego mu otoczenia klimatycznego”. „Drzewny dlugopiet. Ze wzgledu na zblizajaca sie...”

- To takze zasluga naszej komisji - odezwal sie Zarudny z chlopieca niemal chelpliwoscia. - W zeszlym cyklu, na przyklad, nikomu nic przyszlo do glowy, zeby zajac sie ogrodem zoologicznym. Kryzys gospodarczy, transportowy, epidemia... wszystkie te zuchy zostaly tutaj i zginely w klatkach. A w tym cyklu zatroszczylismy sie o nie wczesniej...

Z tylu, w odleglosci piecdziesieciu krokow, brneli dwaj na oko obojetni na wszystko goryle. Oddychali swobodnie i jakby przelotnie przygladali sie wszystkim laweczkom i krzaczkom po obu stronach alejki.

Zarudny zatrzymal sie. Powiodl dlonia po ogrodzeniu, sceptycznie spojrzal na swoja reke i postanowil wstrzymac sie od poszukania oparcia.

- No i dozylem czasu, kiedy moj syn osiagnal pelnoletniosc... - odezwal sie nieglosno, spogladajac w niebo. - Kto moglby pomyslec... Lida, chcialas mi cos powiedziec?

Wstrzymala oddech. Zaraz mu powie. No, raz, dwa, trzy...

- Popatrz!

Ogromne, na poly uschniete drzewo wygladalo na calkowicie pokryte przez wiewiorki. Po chwili okazalo sie, ze wiewiorki sa tylko dwie i ze bawia sie, scigaja, tancza i oplatuja pien iscie kaskaderska feeria sztuczek, uprawiajac jakas wiewiorcza wersje drzewnego berka. Lida patrzyla na wiewiorki i czula dlon deputowanego na swoim nadgarstku. Dlon byla goraca.

Zapragnela nagle, zeby ta dlon pogladzila ja po glowie. I po ramieniu. I po policzku. Zapragnela ujac te dlon... i nigdy juz jej nie puszczac. A jeszcze lepiej byloby przylgnac do niej wargami...

Wiewiorki sie rozbiegly; jedna z nich przeskoczyla przez ogrodzenie, wbiegla do drewnianego kola i zaczela drobic lapkami jak na przyrzadzie treningowym.

- Ot, i my biegamy tak w kolko - gluchym glosem stwierdzil deputowany Zarudny.

- Co? - zapytala Lidka, bojac sie nawet poruszyc.

On jednak i tak puscil jej nadgarstek.

- Co chcialas mi powiedziec, Lido?

Lidka przelknela sline. W tej chwili najbardziej ze wszystkiego chcialaby go poprosic, zeby znow wzial ja za reke. Jednak milczala.

- Jutro dziewiaty czerwca - stwierdzil Zarudny, badajac strzalke wskaznika. Podwinal mankiet marynarki. Na krotko blysnela spod niego tarcza drogiego zegarka.

Lidka milczala.

- Lido... ty przeciez juz sie nie boisz? Tej... objawionej apokalipsy?

Spojrzala mu w oczy.

- Nie. To pan mnie nauczyl, jak sie nie bac.

Ot i wszystko. Wszystko zostalo powiedziane.

Zarudny rozesmial sie. Wiatr targal jego krawatem - waskim, ciemnym, o nieokreslonym, drobnym wzorze..

- Podejrzewam, ze masz racje. Te gady siedza w wiezieniu i juz z pewnoscia nikogo nie nastrasza. A pojutrze Slawek bedzie mial bal maturalny. - Umilkl. Lidka czekala. - Ale apokalipsa... mimo wszystko nastapi. Za pol roku, moze za rok...

Lidka z uporem zagryzla dolna warge.

- Wszystko jedno. Nie boje sie.

- Tak. - Deputowany Zarudny pierwszy uciekl ze spojrzeniem w bok. - Z pewnoscia masz racje... Lido. Ale widzisz...

Gdzies na dalekim wybiegu wrzasnelo jakies nie wywiezione jeszcze zwierze.

- Moja matka zginela podczas ostatniej apokalipsy - stwierdzil Zarudny z niepojeta dla Lidki uraza w glosie. - Myslisz, ze spalil ja goracy oblok? Albo ze zatrula sie gazami? Albo dopadly ja glefy?

Lidka milczala. Nagle zrobilo jej sie zimno.

- Nie. Stratowano ja... przed samymi Wrotami. Ludzie gnali na oslep, wiedzieli, ze za kilka chwil bedzie za pozno... a ona sie potknela.

Teraz Lidka jego wziela za reke. Dotkniecie bylo jak porazenie pradem - az w pietach poczula goracy dreszcz.

- Lido... najgorsze, co moze byc, to nie stwory z morza i nie deszcz meteorytow. Najgorszy jest tlum przed Wrotami. Uwazaj na siebie, bardzo cie prosze.

Lidka wprost pozerala go wzrokiem.

- Z kazdym nowym pokoleniem ludzie staja sie coraz wyzsi. Placa za to bolami w kregoslupie, ale - rosna. Uczniom nie objasnia sie, czemu tak jest. Ale... nizsi ludzie maja gorsze szanse w tlumie. Mowie to nie po to, by cie przestraszyc. Chce, zeby w chwili katastrofy. Lido, ktos byl przy tobie. Ktos dostatecznie silny, kto bedzie mogl cie podtrzymac.

Lidka mocniej scisnela go za reke. „Jakze bym chciala, zebys to byl ty”.

Ta mysl z pewnoscia odbila sie na jej twarzy.

- Lido... - odezwal sie powoli Zarudny. - Za dwa dni na pierwszym programie bedzie bardzo wazne wystapienie. Moje. Obiecaj mi, ze bedziesz ogladala.

- Oczywiscie - odpowiedziala szeptem.

- Mysle, ze bedzie to zasadniczy zwrot... w losie nas wszystkich. Bardzo na to licze. A teraz... wybacz, ale nie moge ci juz poswiecic ani minuty dluzej.

Zrozumiala, ze wciaz jeszcze trzyma go za reke. I ze to moze wydac sie dziwne, ze trzeba za wszelka cene rozewrzec palce - chocby przyszlo jej to zrobic zebami.

Wracali w milczeniu. A za nimi szli dwaj milczacy ochroniarze. Nie wiadomo dlaczego, wiewiorki nie spuszczaly z nich wzroku - pewnie czekaly na poczestunek.

- Slawek szykuje sie na wydzial historyczny? - zapytala Lida powoli.

Deputowany kiwnal glowa.

- Ja chyba tez - stwierdzila niespodziewanie dla samej siebie.

Odwrocil sie nagle.

- Tak?!

I objal jej ramiona. Szerokim ruchem doroslego, ktorego uradowal jakis uczynek dziecka. Ale nie po ojcowsku... raczej po bratersku.

Lida wstrzymala oddech. Wetknela nos w cienki krawat i cala swoja osoba chlonela zapach Zarudnego, zeby potem dokladnie go sobie przypomniec. Zeby wspominac te przeciagajaca sie chwile z najmniejszymi, najdrobniejszymi szczegolami.

- Zuch! - stwierdzil deputowany Zarudny. - Zuch dziewczyna!

* * *

Ranek dziewiatego czerwca byl sloneczny, pelen ptasich trelow i nieskonczenie piekny. Pod obowiazkowa marynarke mundurka Lida wdziala odswietna, biala bluzeczke; nowe pantofle nieco ja cisnely. Nieco.

Na wilgotnej po nocnym deszczu laweczce siedziala Swietka z czwartego pietra i palila dlugiego papierosa.

- Na egzamin? Niu-niu... A ja rzucilam te glupia szkole. Cholera jej w bok...

- Chodzmy, Lido - odezwal sie ojciec, ktory wyszedl za Lidka i teraz otwieral samochod.

Wcisnela sie na ciasne, tylne siedzenie i polozyla na kolanach bukiecik drobnych, kolczastych roz - dla chemiczki. Od czasu do czasu jakis kolec przebijal celofan i klul Lidke w palce - a dziewczyna krzywila sie bolesnie.

Serce bilo jej chyba gdzies w krtani.

Dziewiaty czerwca. Dziewiaty; ojciec Slawka wysmialby ja, ale ona mimo wszystko jeszcze troszeczke sie boi.

Troszeczke.

...wymeczyla czworke.

Chemiczka usmiechala sie z zadowoleniem; kolczaste roze zrobily na niej wrazenie. Dyrzyca zlozyla wszystkim gratulacje z powodu zakonczenia roku szkolnego; w auli powtorzono przemowienie dla sredniej grupy, ale Lidka nie brala juz w tym udzialu.

Szumialo jej troche w glowie, jak po lampce wina. Szukala Slawka, nigdzie go jednak nie mogla znalezc.

Wszedzie pachnialo kwiatami; przy wyjsciu jakis chlopak ze sredniej grupy podarowal Lidce bukiecik dzwonkow. Lidka sie rozesmiala, podziekowala i wybieglszy z gmachu liceum, skierowala sie na przystanek pospiesznego.

Awanturnica, drzazga niesiona pradem. Bylo jej tak radosnie, wesolo i dobrze, ze zaryzykowala i ulegla naglemu pragnieniu. Wyskoczywszy z wagoniku w centrum, zaglebila sie w dzielnice, gotowa usmiechem kwitowac spojrzenia zamiataczy ulic, milicjantow i ochroniarza.

Chociaz nie. Dozorcy ochroniarza nie bylo na miejscu - co zdarzalo sie dosc rzadko. Podczas wszystkich wizyt Lidki u Zarudnych cos takiego zdarzylo sie moze dwukrotnie.

Przez chwile postala przed otwartymi drzwiami sluzbowki. Potem wzruszyla ramionami, potrzasnela swoimi dzwoneczkami i chyba nawet uslyszala, jak dzwonia.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×