Owen z duza wprawa zbadal nieprzytomnego Hecka. Z wojska wiedzial duzo o ranach.

– Jest w szoku – powiedzial. – Potrzebna mu krew albo plazma. Ja nic nie moge mu pomoc. A gdzie jest Hrubek?

– Zamknelam go w malej sypialni na gorze, w tej co sluzy jako magazyn.

– I on tak po prostu tam poszedl?

– Jak szczenie… Ojej!

Lis zakryla sobie usta dlonia, a potem podeszla do drzwi komorki i uwolnila psa Trentona Hecka. Pies nie byl zadowolony, ze go wieziono, ale nie stalo mu sie nic zlego.

Lis jeszcze raz usciskala Owena, a potem weszla do cieplarni i podniosla wycinek z gazety. Przeczytala: ZDRAJCA JEST ten, co sie chowa jako rozwalacz glow. A Dzis jA Mam byc poswiecony dla ratowania tej, co sie zwie BIEDNA EWA

Wzdrygnela sie z obrzydzeniem, czytajac te makabryczne slowa szalenca.

– Owen, sluchaj, powinienes na to spojrzec.

Lis podniosla wzrok i zobaczyla, ze jej maz oglada pistolet Michaela. Otworzyl magazynek i liczyl, ile w srodku jest naboi. Potem zrobil cos, czego nie rozumiala. Wyciagnal swoje rekawiczki do strzelania i zaczal wycierac pistolet miekka skora.

– Owen, co ty robisz?… Kochanie?

Owen nie odpowiedzial, tylko metodycznie wycieral pistolet. Wlasnie wtedy Lis uswiadomila sobie, ze on nadal chce zabic Michaela Hrubeka.

– Nie! Nie wolno ci! Nie…

Owen nie oderwal wzroku od pistoletu. Powoli wsunal naboj na miejsce w magazynku i zamknal magazynek z trzaskiem.

– On nie mial zamiaru zrobic mi krzywdy – mowila blagalnym tonem Lis. – Przyszedl tu, zeby mnie ochronic. On jest niepoczytalny, Owenie. Niepoczytalny. Nie wolno ci go zabijac!

Owen przez chwile stal bez ruchu, jakby zamyslony.

– Nie rob tego! Ja ci nie pozwole. Owen?… O Boze!

Biale swiatlo blyskawicy padlo na jego reke. W tej samej chwili zadzwonily wszystkie szyby w cieplarni. Lis podniosla szybko dlon do twarzy, probujac – jak ktos szalony – skierowac kule w inna strone. Kule, ktora omal jej nie trafila w kosc policzkowa i ktora uciela jej pukiel wlosow, przelatujac zaledwie o cal od jej lewego ucha.

32

Upadla, lamiac maly krzew zoltej rozy, i lezala na niebieskozielonych plytkach. W uszach jej szumialo. Czula zapach wlasnych przypalonych wlosow.

– Zwariowales? – krzyknela. – Owen, to ja! To ja

W chwili gdy on ponownie podniosl pistolet, nastapil nagly ruch, mignelo cos brazowego. Psie zeby zaatakowaly zranione ramie Owena, zupelnie tak samo jak przedtem zaatakowaly reke Hrubeka. Owen, ktory nie byl nieczuly na bol, krzyknal. Pistolet wylecial mu z reki i upadl z brzekiem na plytki.

Owen zaczal kopac psa i walic go zdrowa piescia. Pies zaskowyczal z bolu i wybiegl przez drzwi prowadzace z cieplarni na zewnatrz. Owen zatrzasnal te drzwi.

Lis rzucila sie w przod, chcac chwycic pistolet, ale Owen uprzedzil ja. Zlapal ja za reke i przewrocil na twarda podloge z plytek. Lis potoczyla sie, ocierajac sobie skore na lokciu i policzku. Lezala przez chwile, dyszac ciezko. Byla tak zaskoczona, ze nie mogla wykrztusic z siebie slowa. W chwili gdy z trudem wstawala, jej maz szedl powoli w strone pistoletu.

Moj maz, pomyslala.

Moj wlasny maz! Czlowiek, z ktorym lezalam przez wiekszosc nocy w ciagu ostatnich szesciu lat. Czlowiek, ktoremu w innych warunkach urodzilabym dzieci, ktoremu powierzylam tyle sekretow…

Tak, wiele sekretow.

Ale nie wszystkie.

Biegnac do salonu, a potem w dol po schodach prowadzacych do sutereny, zobaczyla go przez moment stojacego z pistoletem w dloni i patrzacego na nia – na swoja ofiare – przenikliwym, zdradzajacym pewnosc siebie spojrzeniem.

Jego wzrok byl zimny i Lis przyszlo do glowy, ze szalenstwo w oczach Michaela Hrubeka bylo czyms o wiele bardziej ludzkim niz to spojrzenie drapieznika.

Biedna Ewa…

Ciemnosc. Absolutna. Drobne pekniecia w murze sa dosc duze na to, zeby przedostawalo sie przez nie powietrze. I brazowy deszcz, ktory pochodzi nie z nieba, a z przesiaknietej wilgocia ziemi i fundamentow domu. Gdyby bylo o dwie godziny pozniej, byc moze do wnetrza przesaczyloby sie tez swiatlo switu. Ale teraz jest tu zupelnie ciemno. Za drzwiami rozlega sie szuranie.

On nadchodzi. Lis opuszcza glowe na podciagniete pod brode kolana. Rana na policzku boli. Ta na lokciu takze. Lis kuli sie, a kulac sie, eksponuje rany, o ktorych nawet nie wiedziala. Te na udzie i te na kostce.

Potezne kopniecie w drzwi.

Lis zaczyna cicho szlochac, odbierajac to kopniecie jak cios we wlasna piers. Cofajac sie gwaltownie przed jego sila, laduje plecami na kamiennej scianie. W glowie jej szumi. Owen w korytarzyku za drzwiami nie mowi nic. Czy ten kopniak byl wyrazem frustracji, czy tez, wymierzajac go, Owen chcial utorowac sobie droge do niej? Drzwi sa zamkniete na klucz, to prawda, ale moze on nie wie, ze mozna je zamknac od wewnatrz? Moze uwaza, ze w suterenie nikogo nie ma, moze odejdzie? Moze ucieknie swoim czarnym dzipem, ucieknie noca do Kanady albo do Meksyku…

Jednak nie, on nie ucieka. Ale wydaje sie zadowolony z tego, ze jej nie ma w tym malutkim magazynie, i idzie dalej, zeby sprawdzic inne pomieszczenia. Jego kroki cichna.

Lis siedzi skulona przez dziesiec minut, skulona i wsciekla na siebie za to, ze schowala sie tutaj, a nie poza domem. Uciekajac, w polowie drogi do drzwi – tych, ktore Michael otworzyl kopniakiem – zatrzymala sie, zeby sie zastanowic. Nie, on bedzie czekal na podworzu. Moze mnie dogonic. Strzeli mi w plecy… Doszedlszy do takiego wniosku, Lis zawrocila i pobiegla do tego starego pomieszczenia w glebi sutereny, zamknela drzwi za soba i przekrecila klucz, o ktorym nie wiedzial nikt procz niej samej. Klucz, ktorego nie dotykala od dwudziestu pieciu lat.

Dlaczego, Owen, dlaczego? Dlaczego to robisz? Lis znajduje sie w dziwnym stanie – jest tak, jakby zarazila sie od Michaela wirusem szalenstwa.

Znowu jakis trzask – to on kopie w kolejne drzwi. Lis znowu slyszy jego kroki.

Pomieszczenie ma szesc stop dlugosci i cztery szerokosci, a jego sufit jest na wysokosci jej piersi. Przypomina jej jaskinie w Indian Leap, te ciemna, w ktorej Michael szeptal, ze czuje jej zapach. Przypominaja jej sie tez czasy dziecinstwa, kiedy kulila sie tutaj, w tym pomieszczeniu wtedy pelnym wegla, podczas gdy Andrew LAuberget wycinal wierzbowe witki.

Wtedy, w dziecinstwie, slyszala nastepnie jego kroki. Lis, bedac dzieckiem, ze dwanascie razy czytala Pamietnik Anny Frank i zrozumiala, ze chowanie sie jest rzecza daremna, a jednak mimo to zawsze sie chowala. Ale ojciec ja znajdowal.

Ojciec ranil ja podwojnie, kiedy usilowala przed nim uciekac. Mimo to urzadzala tu swoja fortece – gromadzac krakersy i wode, i wrzucajac do jeziora wszystkie z wyjatkiem jednego pozieleniale mosiezne klucze do staromodnego zamka. A ten jeden zawiesila na gwozdziu ukrytym nad drzwiami.

Do jej krakersow dobraly sie myszy, woda wyparowala, jakis kuzyn znalazl klucz i zabral go ze soba.

Zreszta klucz byl bez znaczenia, bo zawsze kiedy ojciec kazal jej otworzyc drzwi, otwierala je.

Na beton spada z brzekiem cos metalowego. Owen steka, podnoszac lom. Lis wydaje cichy okrzyk i opuszcza glowe. W dloni ma wycinek z gazety – makabryczny prezent od Michaela, dla niej bardziej makabryczny niz czaszka. Kiedy zaczyna sie walenie, ona zaciska mocno dlon z wycinkiem. Slyszy, ze Owen postekuje z wysilku. Potem zapada cisza, a pozniej nastepuje okropny trzask. Debowe drzwi drza. A jednak jej komorka jest wciaz bezpieczna. Owen atakuje sasiednie pomieszczenie – kotlownie. Oczywiscie. W tamtym pomieszczeniu jest okno. Owen, kierujac sie logika, mysli, ze ona uciekla wlasnie tam, bo stamtad jest wyjscie. Ale ona – przebiegla Lis, Lis

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×