– Nasi krytycy twierdza, ze handel narkotykami jest niezwykle korzystny dla Szwajcarii. No coz, chyba musze sie zgodzic z tym zarzutem. Jestem przekonany, ze moj wlasny bank prowadzi rachunki tak zwanych bossow narkobiznesu. Komu to jednak szkodzi? Przynajmniej dopoki pieniadze sa zdeponowane w Szwajcarii, ludzie korzystaja z nich w sposob rozsadny. Pozycza sie je legalnym przedsiebiorstwom, ktore wytwarzaja wszelkie dobra, swiadcza uslugi dla ludnosci, jednoczesnie gwarantujac miejsca pracy milionom osob.
– Aby mogli isc i kupic jeszcze wiecej narkotykow?
– Jesli maja na to ochote. Widzisz, zycie na ziemi to obieg zamkniety. W naturze musi panowac pelna harmonia. Podobnie rzecz sie ma z globalnym systemem finansowym. Natura jednak moze zostac wytracona z rownowagi przez pozornie nieistotne zdarzenie i tak samo jest z biznesem. Wyobraz sobie katastrofalne skutki sytuacji, w ktorej zyski z handlu narkotykami nie zasilalyby swiatowej gospodarki. Szwajcarscy finansisci odgrywaja niezwykle istotna role.
Gessler wypil lyk herbaty. Peterson nie widzial tego, lecz uslyszal dzieki czulemu mikrofonowi, ktory wylapywal kazdy dzwiek.
– Ale zboczylem z tematu – zorientowal sie Gessler, odstawiajac filizanke na spodeczek. – Do rzeczy. Najwyrazniej pojawila sie kolejna komplikacja zwiazana ze sprawa Rolfego.
– Czy uwazasz, ze ten facet nalezy do ludzi sklonnych zapomniec o calej historii? – spytal Gessler po wysluchaniu relacji Petersona.
– Nie, Herr Gessler.
– Wobec tego co sugerujesz?
– Proponuje jak najszybciej posprzatac ten balagan i upewnic sie, ze on niczego sie juz nie dowie.
Gessler westchnal.
– Nasza organizacja nigdy nie stawiala sobie za cel dazenia do przemocy, a jedynie zwalczanie agresji skierowanej przeciwko nam.
– Podczas wojny zawsze sa ofiary.
– Inwigilacja i szantaz to nie to samo co zabijanie. Kluczowa sprawa bedzie wiec znalezienie kogos, kto nie ma zadnego zwiazku z rada. W swojej drugiej pracy niewatpliwie poznales takich ludzi.
– Owszem.
Starzec westchnal po raz drugi. Gerhardt Peterson zdjal sluchawki i ruszyl w droge powrotna do Zurychu.
7
Na Korsyce krazy stary dowcip, ktory mowi, ze zdradzieckie drogi tej wyspy sa wspolnym projektem Machiavellego i markiza de Sade. Dla Anglika nie mialo to znaczenia. Pokonywal kilometry z fatalistyczna rezygnacja i obojetnoscia, przez ktora zyskal opinie szalenca. Teraz przemierzal smagana wiatrem autostrade na zachodnim brzegu wyspy, przedzierajac sie przez gesta mgle splywajaca od strony morza. Po niecalych dziesieciu kilometrach jazdy skrecil w glab ladu. Gdy wspinal sie pod gore, intensywna mgla stopniowo ustepowala, odslaniajac jasnoniebieskie, popoludniowe niebo. Jesienne slonce rozjasnilo sosny i drzewa oliwne kontrastujacymi odcieniami zieleni. W cieniu drzew ukazala sie gestwina krzewow kolcolistu, poslonka i wrzosca, legendarnych korsykanskich zarosli, zwanych makia, ktore przez wieki skrywaly bandytow oraz mordercow. Anglik opuscil szybe. Poczul delikatna won rozmarynu.
Przed nim pojawila sie wies na wzgorzu: skupisko domow w kolorze piasku, krytych czerwona dachowka. Przycupnely wokol dzwonnicy, czesciowo ocienione, po czesci zas palone oslepiajacym sloncem. W tle pietrzyly sie masywy gorskie, na najwyzszych szczytach przyproszone zlodowacialym sniegiem. Dziesiec lat wczesniej, kiedy Anglik tutaj zamieszkal, dzieci wyciagaly ku niemu male i wskazujace palce, na sposob korsykanski broniac sie przed zlym spojrzeniem obcego. Teraz sie usmiechaly i machaly do niego, gdy pedzil przez wies slepa uliczka ku swojej willi.
Po drodze minal paesanu* [Paesanu (wl.) – wiesniak, chlop.] pracujacego na malym poletku warzywnym tuz przy ulicy. Mezczyzna spojrzal na Anglika czarnymi oczyma, ukrytymi w cieniu szerokiego ronda kapelusza, i niemal niedostrzegalnym gestem dwoch palcow pozdrowil przybysza. Stary paesanu nalezal do grona czlonkow przybranego klanu Anglika. Nieco dalej droge jadacemu zastapil mlody chlopak o imieniu Giancomo, ktory machaniem rekoma nakazal Anglikowi zatrzymac samochod.
– Witaj w domu. Podroz sie udala?
– Udala sie wysmienicie.
– Co mi przywiozles?
– To zalezy.
– Od czego?
– Od tego, czy pilnowales domu pod moja nieobecnosc.
– Pilnowalem, pewnie ze tak, zgodnie z obietnica.
– Byli jacys goscie?
– Nie, nikogo nie widzialem.
– Na pewno?
Chlopiec skinal glowa. Anglik wyjal z walizki piekna torbe, recznie uszyta z doskonalej hiszpanskiej skory, i przekazal ja chlopcu.
– To na ksiazki, zebys ich juz nie gubil na drodze miedzy domem a szkola.
Giancomo przylozyl podarunek do nosa, wdychajac zapach nowej skory.
– Masz papierosy? – spytal po chwili.
– Nie powiesz mamie?
– Jasne, ze nie!
Mezczyzni udawali, ze rzadza Korsyka, jednak prawdziwa wladze dzierzyly kobiety. Anglik wreczyl chlopakowi do polowy oprozniona paczke, a ten wsunal ja do torby.
– Jest jeszcze cos.
– Co takiego?
– Don Orsati zyczy sobie z toba mowic.
– Kiedy go widziales?
– Dzis rano.
– Gdzie?
– W kawiarni w wiosce.
– Gdzie jest teraz?
– W kawiarni w wiosce.
Anglik pomyslal, ze zycie Orsatiego to zaiste pasmo silnych stresow.
– Niech don przyjdzie do mnie w porze lunchu. I powiedz mu, ze jesli jest glodny, niech przyniesie ze soba cos do jedzenia.
Chlopiec usmiechnal sie i pobiegl do wsi w podskokach, wymachujac torba jak choragiewka. Anglik wrzucil bieg i ruszyl pod gore. Mniej wiecej kilometr przed willa gwaltownie wcisnal hamulec – samochod wpadl w poslizg, po czym zatrzymal sie w klebach czerwonego pylu.
Posrodku waskiej drogi stal wielki cap. Mial brunatnozolta siersc i czerwona brodke. Podobnie jak Anglik nosil liczne blizny po dawnych bojach. Koziol nienawidzil Anglika i blokowal droge do willi zawsze, gdy przyszla mu na to ochota. Mezczyzna wielokrotnie snul marzenia o definitywnym zakonczeniu tego konfliktu swoim pistoletem Glock, ktory przechowywal w schowku po strome pasazera. Bestia nalezala jednak do don Casablanki i gdyby stala sie jej krzywda, doszloby do dlugotrwalych wasni klanow.
Anglik zatrabil. Cap potrzasnal lbem i popatrzyl wyzywajaco na kierowce, ktory mogl zrobic dwie rzeczy, obydwie rownie nieprzyjemne. Wiedzial, ze albo przeczeka kozla, albo sprobuje usunac go z drogi.
Starannie rozejrzal sie wokol, aby miec absolutna pewnosc, ze nikt go nie obserwuje. Potem blyskawicznie otworzyl drzwi i skoczyl do przodu, wymachujac rekoma i wrzeszczac jak opetany. Potwor dal za wygrana i