lezaly pod teczka numer sto siedemdziesiat cztery, a te teczke ja zabralem o dwie, trzy minuty wczesniej przed panem. Slyszalem nawet, kiedy wychodzilem, jak pan wszedl do gabinetu, i domyslilem sie, ze to jest pan. Pan ukaral sam siebie. Proponowalem panu interes, pan pamieta, w teatrze? Pan odmowil, pozalowal pan tysiaca marek. Postanowilem wowczas dzialac na wlasna reke.

— Przypuszczam, ze pan mnie teraz przeprosi? — spytal Layle.

— Tak, prosze mi wybaczyc! Ale kto mogl pomyslec? Jaki ja bylem glupi! Powinienem byl podsunac teczke pod same oczy. Ale gdzie ona sie znajduje, niech mi ja pan pokaze.

Metaxa usmiechnal sie smutno a rownoczesnie chytrze.

— Piec tysiecy marek! „Imera” to bardzo dobra gazeta, ale nie zaplaci mi nawet szesciuset marek. A ja musze z czegos zyc i musze ukonczyc studia.

— Piec tysiecy! — oburzyl sie Maramballe. — To jest grabiez! To nieuczciwe, Metaxa, pan ukradl mi teczke spod reki.

Metaxa usmiechal sie wciaz jeszcze smutno i chytrze.

— To jest bardzo niska cena. Za teczke numer sto siedemdziesiat cztery mozna dostac dwadziescia, trzydziesci, czterdziesci tysiecy.

— Moge panu dac dwa, no, trzy tysiace marek. A jezeli pan sie nie zgodzi, to ja… zrobie donos na pana!

— No i co z tego? — odpowiedzial spokojnie Metaxa. — Pan zlozy na mnie, a ja na pana. Posiedzimy obaj w wiezieniu, a pan nie dostanie nawet za donos.

— Daje piec tysiecy marek — wycedzil niedbale Layle przez kleby dymu.

— Nie, nie — krzyknal Maramballe — ja mam pierwszenstwo! Pan nic nie zrobil w tej sprawie, a ja tyle ryzykowalem. Daje piec tysiecy, gdzie jest ta teczka? — zwrocil sie pospiesznie do Metaxy.

— Dziesiec tysiecy, marek — z niezmaconym spokojem ciagnal dalej Layle.

— Chwileczke. Niech pan poczeka. Przeciez to jest niegodziwosc — Maramballe zachmurzyl sie. — Chcialem powiedziec, to jest bez sensu. Po co mamy podbijac cene? Nie trzeba wiecej! Niech on sie udlawi, dam mu dziesiec tysiecy, ale nie robmy licytacji — Maramballe nagle chwycil Layle’a za ramiona i nieomal placzac powiedzial: — Przeciez pan jest moim przyjacielem. Blagam pana! Proponuje takie rozstrzygniecie. Niech u pana zostanie teczka, ktora ja przynioslem. Nic od pana za nia nie wezme, a pan ustapi mi teczke numer sto siedemdziesiat cztery. Zgoda?

— Yes — odpowiedzial lakonicznie Layle wysuwajac sie z ramion Francuza,

Maramballe westchnal, wyjal ksiazeczke czekowa i wieczne pioro.

Czul sie tak, jak gdyby mial zasiasc do pisania najtrudniejszego felietonu. Wzdychal, wiercil sie na krzesle, wreszcie wstal i zaczal chodzic po pokoju.

Metaxa czekal cierpliwie jak pajak obserwujacy swa ofiare, ktora wpadla w pajeczyne, lecz moze sie jeszcze wyrwac. A Maramballe jak mucha krazyl po pokoju.

— Niech mi pan powie, Layle — zapytal — czy pan zapoznal sie z aktami numer sto siedemdziesiat szesc?

— Tak. To jest bardzo pikantna sprawa. Te dokumenty ujawniaja — wyrazajac sie lagodnie — wplyw, jaki wywarl pewien koncern na rzad w sprawie wydania ustawy o clach na towary zagraniczne. Ale oczywiscie na tym nie zarobi sie dziesieciu tysiecy marek — odpowiedzial skromnie Layle.

Maramballe westchnal glosno.

— Dziesiec tysiecy marek! To jest prawie moja cala akredytywa. A moze pan ustapi kilka tysiecy? — spojrzal znaczaco na Layle’a. — No, niech juz bedzie, jak pan chce, krwiopijco!

I z taka mina, jak gdyby podpisywal wyrok smierci na samego siebie, Maramballe wypisal czek, wydarl go z ksiazeczki i podajac Metaxie powiedzial:

— Z raczki do raczki.

Metaxa powoli odpial marynarke, biala kamizelke i koszule i wyciagnal spod niej teczke, na ktorej duzymi czcionkami wydrukowane bylo: „Akta numer 174”.

Dokumenty przeszly z rak do rak. Metaxa, usmiechnawszy sie slodko czarnymi jak oliwki oczami, pozegnal sie i wyszedl.

Zanim Maramballe zdazyl otworzyc upragniona teczke, Metaxa wrocil niespodzianie. Uchylil drzwi i zagladajac do pokoju jednym okiem podobnym do oliwki zaspiewal slodko:

— Panie Maramballe, czy chcialby pan odzyskac swoje dziesiec tysiecy marek?

— Oczywiscie! O co chodzi, Metaxa?

— Niech mi pan da jeszcze dwa tysiace, a za pol godziny bedzie pan mial z powrotem swoich dziesiec. No, za godzine najwyzej.

Maramballe popatrzyl z niedowierzaniem na Metaxe.

— Nie oszuka mnie pan!

— Pan Layle bedzie swiadkiem. Dobry interes, pewny interes! Niech pan mu da dwa tysiace marek. Kiedy pan otrzyma swoich dziesiec, Layle mi je odda. Zgoda?

— Dobrze! Wiec co mam zrobic?

— Wypisac czek na jeszcze dwa tysiace.

Maramballe zastanowil sie, westchnal i jak zbankrutowany hazardzista postanowil zagrac „va banque”. Wypisal czek na dwa tysiace i podal Layle’owi, ktory spokojnie schowal czek do kieszeni.

— Co mam teraz robic?

— Niech pan pojdzie, pobiegnie, poleci do domu i wezmie negatywy ze zdjeciem barona, ktory strzelal do pana.

— I co dalej?

— Baron Blittersdorf kupi je od pana. Niech pan idzie po nie, a ja pojde po barona. Dobrze? — I nie czekajac na odpowiedz, Metaxa zakonczyl: — Bardzo dobrze!

Maramballe doszedl do wniosku, ze transakcja jest korzystna. Ma przeciez w zapasie kilka zdjac, z ktorych moze zrobic w miare potrzeby nowy negatyw, wiec dlaczego nie mialby sprzedac negatywu za odpowiednia sume?

— Dobrze! Zgadzam sie. Niech pan idzie po barona, a ja ide po negatywy. — Maramballe wsunal teczke nr 174 pod kamizelka i poszedl do domu. Layle zgodzil sie na to, zeby spotkanie odbylo sie u niego, „na terenie neutralnym”.

Taksowka przewiozla szybko Maramballe’a tam i z powrotem. Kiedy wrocil, Metaxy i barona jeszcze nie bylo. Zjawili sie jednak po paru minutach. Baron byl w cywilnym ubraniu i zachowywal sie tak, jak gdyby przybyl do obozu wroga, by podpisac rozejm.

— Spodziewam sie, ze pan zostal zawiadomiony o przyczynie mojej wizyty — powiedzial klaniajac sie sztywno i nie wyciagajac reki.

— Tak, tak — odparl szybko Maramballe — pan Metaxa mowil mi, ze pan interesuje sie fotografia i skupuje negatywy. A ja mam wlasnie trzy bardzo ciekawe negatywy.

— Cena?

— Dwadziescia tysiecy marek.

Blittersdorf ze zdumieniem popatrzyl na Metaxe. Grek zrobil jeszcze bardziej zdziwiona mine i popatrzyl na Maramballe’a.

— Nie moge panu tyle zaplacic.

— Pietnascie tysiecy ostatnia cena!

— Dziesiec!

— Pietnascie!

— Do widzenia!

— Czternascie! Trzynascie! Dwanascie! Wiecej ustapic nie moge. To jest bardzo tanio!

Baron wrocil od drzwi.

— Dwanascie tysiecy moge ostatecznie dac, ale pod jednym zasadniczym warunkiem… pan mogl zrobic kopie tych zdjec…

Maramballe machnal rekami, chcac pokazac, ze nawet mu to nie wpadlo do glowy. Wskutek tego ruchu zaczela mu sie wysuwac spod kamizelki teczka, Maramballe zdazyl ja zlapac, lecz niestety, baron zauwazyl w ulamku sekundy numer sto siedemdziesiat cztery.

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×