ktory sie podnosi, nabiera sil i z ryzykownej metafory wielkiej wojny wychodzi calo i zwyciesko. Chce dac literature, ktora wyzwala ze slabosci i silna jest jak pastoralka Don Juana. Potrzeba mi zdrowia i wszystkiego dobrego, spokoju swietego, bieglosci piora, lekkosci serca. Don Juan Ziobro gra, jakby za pare miesiecy samego siebie z martwych wskrzeszal, za oknem widac osniezone pola, ciemne austriackie albo ruskie mury, cieplo z piecow kombinatu idzie az do betlejemskiej gwiazdy. Siedzimy za stolem, jestesmy przemieszani z samobojcami i rozanielone siostry nie spuszczaja nas z oka. Spod bialych czepkow naszych anielic wlosy wyplywaja w nieladzie, ich gesty maja dobrze nam znana dodatkowa plynnosc, bardzo przychylne swiatla zapalaja sie w ich oczach. Smagle pieknosci z oddzialu samobojcow podnosza sie i pierwsze prosza do wigilijnego tanca.

17. List wyslany z oddzialu delirykow.

(Poczatek rekopisu nieczytelny nawet dla adresatki, papier kiepski, kratkowany, format A4, pioro wieczne, pismo rozchwiane, atrament granatowy).

…od calych pieciu miesiecy. Kiedy im mowie, ze porzucam moj zgubny nalog dla Ciebie, patrza z pogarda. Kiedy mowie, ze porzucam moj zgubny nalog dla nas, patrza z pogarda; wtedy dlugo milcze, bo przeciez wiem, czego terapeucice-wilczyce oczekuja. Porzucam nalog dla siebie – mowie po rzekomym namysle i dobrze, ze nie odgaduja, co czuje, gdy widze ich pelne aprobaty usmiechy. Nie wiedza, co czuje, choc powinny, sa w koncu wirtuozkami nazywania uczuc i tego tez nas ucza: jak nazywac uczucia. Deliryzm jest podobno choroba uczuc. Delirycy nie umieja swych uczuc ani definiowac, ani nimi sterowac. To by sie nawet w tym jednym przypadku zgadzalo: nie umiem nazwac tej znacznie wiecej niz milosci, jaka mam do Ciebie. I jestem pewien, ze moj nalog zejdzie ze mnie, tak jak z weza schodzi skora. Boze moj, gdyby ktorakolwiek z terapeucie przeczytala to zdanie – zmarlaby ze zgrozy.

– Nic sie samo nie stanie, nikt tego za ciebie nie zrobi, musisz to zrobic sam.

– Tak jest, bede walczyl z wlasna slaboscia.

– Walczyl? Ty bedziesz walczyl? Z kim? Z tym potworem, ktory jest silniejszy od ciebie i ktory z pewnoscia cie pokona? Ty masz sie poddac. Z kim chcesz walczyc? Z Golota? Przeciez alkohol jest jak Golota, w starciu z nim nie masz szans, musisz sie zawczasu poddac.

Takie dialogi rozlegaja sie w tym miejscu, takie zawolania wznosza sie z tego miejsca i wzlatuja niczym blagalne modlitwy pod chmurne lipcowe niebiosa. Slowa klucze i ulubione porzekadla terapeucie (alkohol jest jak Golota, albo alkohol jest jak Tyson, albo deliryzm jest bezpowrotny jak obcieta noga, albo deliryzm jest jak demokracja), ulubione porzekadla terapeucie i absolutna, wszechogarniajaca obsesja narracji pierwszoosobowej. Ja, ja, ja. Nie daj Boze powiedziec “sie”. Nie daj Boze powiedziec “czlowiek”. Nie daj Boze powiedziec “diabel”. Nie daj Boze uzyc liczby mnogiej.

– Stracilem pieniadze, znaczy sie okradli mnie – mowi zagubiony w zyciu Janek, ktorego z racji silnej sklonnosci do robot porzadkowych nazywamy Przodownikiem Pracy Socjalistycznej – no i zaczelo sie.

– Co sie zaczelo? – wypytuja rozgrzane do bialosci terapeucice, akcentujac zwrotny zaimek “sie”. Co “sie” zaczelo?

– Picie sie zaczelo, zaczelo sie pic – mowi Janek, a one wybuchaja okropnymi smiechami i wykrzykuja:

– Sie pilo! Sie pilo! Sie pilo! Ale kto pil? Sie-pilo pil? (zwierzecy ryk smiechu) Kto pil?

– Ja pilem – mowi zawstydzony jak dziecko Janek i na wlasna zgube dodaje: – Tak, pil czlowiek, strasznie czlowiek pil, nie mogl sobie czlowiek z tym diablem poradzic, na przyklad z sasiadem ile sie wypilo, z sasiadem popijalismy na okraglo.

Terapeucice wreszcie powaznieja i z pelnym zapalem ucza Przodownika Pracy Socjalistycznej, ze zamiast “czlowiek”, trzeba mowic: “ja”, zamiast “diabel”, trzeba mowic: “alkohol”, zamiast “popijalismy”, trzeba mowic: “pilem”, i zamiast “na okraglo”, trzeba mowic: “codziennie”, i podac ilosc, date, miejsce. I na koniec terapeucice jeszcze raz dobitnie powtarzaja: “nie sie-pilo”, ale “ja pilem”.

Jak sie domyslasz, ostro z nimi w duchu polemizuje, choc mam swiadomosc, ze moja polemika mija sie z celem, moje zalozenia sa inne, terapeucice pragna doprowadzic rzeczywistosc do trzezwosci, ja pragne doprowadzic rzeczywistosc do literatury, w pewnym miejscu – nie ma sily – nasze drogi sie rozchodza. Zdaje sobie z tego sprawe, ale i tak polemizuje. Jak powszechnie wiadomo – peroruje sam do siebie – zaimek zwrotny “sie” wyraza osobe i czyni to pelniej i bezstronniej od obnazonego i przez to bezradnego w mowieniu o sobie “ja”. Bywali pisarze, co cale ksiazki tak pisali, ich narracje caly czas byly przez “sie” prowadzone – sie szlo, sie widzialo, sie zaczynalo umierac. A pierwsza osoba liczby pojedynczej? Unurzalem sie w tej osobie i liczbie po pachy i po czubek glowy. Jestem od stop do glow oblocony i umazany pierwsza osoba liczby pojedynczej. Wbrew nadziejom terapeucie nie jest to zadnym gwarantem wiarygodnosci, prawdy i szczerego obnazenia. Pierwsza osoba liczby pojedynczej jest elementem fikcji literackiej. Boze moj, coz to za szczescie i jakiz to instynkt: teraz wlasnie oglosic koniec literatury i moc z czystym sumieniem powiedziec po prostu – ja.

Ja Ciebie cale zycie szukalem, przemierzalem Jana Pawla, Panska, Zelazna, Zlota, caly swiat, ale to Ty mnie znalazlas. Napisalas list, ja odpisalem i – nie zauwazylismy tego wtedy – juz nasze listy rzucily sie sobie w ostateczne objecia, nasze zdania splataly sie ze soba, nasze charaktery pisma wplatywaly sie w siebie, nasze atramenty mieszaly sie ze soba tak plynnie, jak laczy sie Twoja i moja krew. Szukalem milosci przedsmiertnej, a znalazlem milosc, ktora daje zycie. Milosc, o ktorej w zadnym wierszu ani w zadnej prozie nie czytalem. Milosc, o ktorej nie wiedzialem, ze moze istniec na tym swiecie. Znalazlem milosc silna jak pastoralka Don Juana. Alu- Alberto, przyszlas do mnie w chwili, kiedy polozylem na zyciu lage. Tak, co najmniej od dwu lat nie bardzo mi sie chcialo dalej zyc, wydawalo mi sie, ze mialem juz, z grubsza przynajmniej, to, co chcialem miec. Napisalem, co napisalem, i wiedzialem, ze dalsze pisanie bedzie juz mniej lub bardziej intensywnym powtarzaniem zaznanych doswiadczen. Czlowiek pisze ksiazke i wydaje mu sie, ze gdy ksiazka pojdzie miedzy ludzi, to zmieni sie swiat – a to jest, zapewniam Cie, bardzo wielkie zludzenie. A pisac bez wiary, ze pisanie zmieni swiat, niepodobna.

Bywalem z pieknymi kobietami, wypilem morze gorzkiej zoladkowej, pracowalem ciezko i tarzalem sie w lenistwie, sluchalem muzyki (muzyki najbardziej mi tu brakuje), czytalem klasykow, chodzilem na mecze pilkarskie, modlilem sie w moim luterskim kosciele i zdawalo mi sie, ze o rzeczach tego swiata wiem tyle, ile zostalo mi przeznaczone. Wydawalo mi sie, ze jestem wypelniony, a bylem pusty, bylem jak miedz brzeczaca. (Jak mowi Pismo: chocbym pic przestal, a milosci bym nie mial, bylbym jako miedz brzeczaca, jako cymbal brzmiacy). Zabic sie? Tak, tak, myslalem o samobojstwie (kazdy normalny czlowiek choc raz w zyciu mysli o samobojstwie, napisal bodajze Camus – lektura z czasow, kiedy Ciebie jeszcze nie bylo na swiecie), ale myslalem o tym w tych samych nierealnych kategoriach, w jakich myslalem o bezpowrotnym porzuceniu picia gorzkiej zoladkowej. Ilez ja refleksji nie poswiecilem temu, by przestac pic gorzka zoladkowa. I co? I nic. Myslalem o porzuceniu picia gorzkiej zoladkowej i spokojnie lub burzliwie (raczej burzliwie) dalej pilem ten posledni, choc gladko przechodzacy przez gardlo trunek. Myslalem o zabiciu sie, ale spokojnie lub burzliwie (raczej burzliwie) zylem dalej. Nadzieje na rychla smierc, na realna smierc dawal mi moj nalog. Jak powiada jedna z tutejszych madrych terapeucie (sa bowiem terapeucice madre i terapeucice glupie, calkiem jak biblijne panny madre i panny glupie, w nastepnym liscie przytocze odpowiednia przypowiesc o terapeucicach madrych i terapeucicach glupich), otoz madra terapeucica Kasia powiada, ze deliryk predzej ucieknie w smierc, niz przyzna sie do bezsilnosci wobec gorzaly. Prawdziwy mezczyzna moze od wodki umrzec, zglupiec nie smie, jak mawial sp, pan Traba. I ja sie na to godzilem, szykowalem sie do ucieczki w smierc. Moze nie umialem tego tak dokladnie okreslic jak Szymon Sama Dobroc, ktory zanim stad uciekl, wiedzial i nie ukrywal, ze po ucieczce z oddzialu ma zamiar – ze tak powiem – uciec definitywnie za tydzien, za miesiac, najdalej za trzy lata. Ja daty nie znalem, szykowalem sie w ciemno. Ale kiedy przeczytalem Twoj list, kiedy uslyszalem Twoj glos, kiedy zobaczylem Ciebie po raz pierwszy, zrozumialem, ze czarny sznurek, ktory coraz ciasniej zaciskal sie wokol mego karku – nie ma szans – peknie. Zrozumialem, ze o wiele predzej rozprzedzie sie ta nic czarna, niz moje serce pojdzie w strzepy. Zrozumialem, ze przez cale moje zycie na Ciebie czekalem. (Z tego co najmniej dwadziescia lat musialem czekac, az dorosniesz). Ale przyszlas. Jestes. (Tak. Ona jest).

Kiedy ujrzalem Ciebie po raz pierwszy, nie mialas na sobie zoltej sukienki na ramiaczkach. Mialas na sobie czarna bluzke i szare spodnie. Siedzialas przy stoliku i niecierpliwie spogladalas w okno hotelowej kawiarni. Spoznilem sie o cale osiem minut. Objalem Ciebie tak plynnie, jakbym przez cale zycie tylko Ciebie obejmowal.

– Czy my sie az tak dobrze znamy? – zapytalas. – Lepiej – odpowiedzialem i do konca zycia bede dumny z

Вы читаете Pod mocnym aniolem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×