nie pil. Tym bardziej jest mi przykro, ze zrobilem, co zrobilem. A zrobilem to, ze ostatnio wrocilem z Rosji kompletnie pijany. W samym fakcie nie bylo niczego specjalnego, takie przypadki zdarzaly mi sie i wczesniej. Ale tym razem, wrociwszy z Rosji w stanie upojenia, zapragnalem (natychmiast! natychmiast!) pojsc pogadac z szefem, zapragnalem nieco oprzytomniec w aurze serdecznej trzezwosci, jaka ten czlowiek roztaczal, i zapukalem do drzwi gabinetu glownego dyspozytora, i wszedlem, i usiadlem w fotelu, i podjalem rozmowe, ktorej nie pamietam. Szef, widzac, w jakim jestem stanie, poczestowal mnie kawa. Wypilem te kawe duszkiem i poczulem mdlosci. Nie bez znaczenia bylo to, ze na dworze panowal srogi mroz, a w gabinecie szefa bylo bardzo goraco, roznica temperatur musiala miec wplyw oslabiajacy. Szef mowil do mnie w sposob serdeczny, ja jednak nie baczac na to, ze zachowanie moje zostanie uznane za nieuprzejme, podnioslem sie z miejsca, poniewaz myslalem, ze jeszcze zdaze. Niestety, nie zdazylem. Wstalem i poczulem, ze wstrzasa mna straszliwy spazm wewnetrzny i pienisty paw wystapil ze mnie, i dokumentnie zarzygalem lezaca na biurku szefa mape pogranicza polsko-rosyjskiego. Szef z oslupieniem patrzyl, jak brunatne struzki mego pawia przekraczaja Bug, jak z predkoscia rozpedzonych tirow przelatuja przez przejscia graniczne w Brzesciu, Medyce, Terespolu, jak z przemytnicza wprawa ida przez zielona granice, jak zatapiaja graniczne straznice i szmuglerskie kryjowki, jak strumieniami wdzieraja sie na przedmiescia Sokolki, jak zalewaja bobrownicki rynek, jak plyna przez Siemiatycze.

I organiczny zapach mego pawia rozszedl sie po gabinecie, i zdlawiony pawiem, smrodem i wstydem moj trup polegl u stop szefa.

Dlaczego tak sie stalo? Dlaczego akurat mnie to sie zdarzylo? Jak wyjasnic fakt, ze chcialem okazac szefowi swa wyjatkowa duchowa przychylnosc, a okazalem mu haniebna zawartosc mych trzewi? Generalnie problem polega na tym: jak pogodzic glebie pijanej duszy z plycizna pijanego ciala? Jak to wyjasnic i jak to uzgodnic? Jak w ogole polaczyc najwyzsze uwznioslenie duszy ze straszliwym pawiem? Jaka czarna nicia polaczyc fantastyczna i kreacyjna lekkosc z przescieradlem nazajutrz czarnym od potu? Jaki jest zwiazek pomiedzy wieczorna odwaga, brawura a porannym lekiem, trwoga? Czy ja, w cywilu prosty kierowca ekspediowanych na Wschod tirow z owocami, czy ja, prosty szofer, zwany przez kolegow z racji upodobania do wojskowego przyodziewku Najbardziej Poszukiwanym Terrorysta Swiata, czy ja przypadkiem nie stawiam trywialnych pytan, na ktore potrafi odpowiedziec byle lekarz, a moze nawet student pierwszego roku medycyny? Wstyd mi dawac az tak widzialny upust wlasnej pysze, ale jednak: nie. Ja stawiam pytania wyzszego rzedu. Pisze ten powiesciowy traktat o nalogu nie po to, by odpowiadac, ale by stawiac pytania. I tak sie dalekosieznie sklada, ze ostatnie rozdzialy tego traktatu pisze na oddziale delirykow. Bo przeciez szef moj, widzac u swych stop mego zarzyganego trupa, natychmiast mnie tu przywiozl…”.

Nagle (nagle! nagle!) poczulem na ramieniu delikatny dotyk czyjejs dloni i ogarnelo mnie tak potworne przerazenie, ze nie tylko oderwalem sie od pisania, ale po ostatnim zdaniu nie postawilem nawet kropki. Wiedzialem, ze wszystko sie wydalo, ze cala moja falszywa tworczosc wyszla na jaw. Wiedzialem, ze dotyka mego ramienia i stoi za mna terapeuta Quasi Mojzesz alias Ja Alkohol. Wiedzialem, ze zaglada mi przez ramie, ze od dobrej chwili sledzi bieg mojego piora, ze czyta, co napisalem. Obrocilem sie na krzesle i ujrzalem jego szerokie, przyjazne oblicze, i nie smialem spojrzec mu w oczy. Trzaslem sie jak galareta, czulem, namacalnie czulem, jak po paru tygodniach ni stad, ni zowad znow przychodza wszystkie symptomy zespolu odstawiennego: strach, potliwosc, mdlosci, bezsennosc, omamy. Terapeuta Quasi Mojzesz alias Ja Alkohol przyjrzal mi sie uwaznie, rzucil jeszcze raz okiem na zapisana strone, ktorej nie probowalem nawet niczym zakryc, po czym spojrzal na mnie i rzekl:

– Widze, ze sie wyciszyles, widze, ze pracujesz nad soba i starasz sie wyciszyc. To bardzo dobrze. Wyciszenie, absolutne wyciszenie jest podstawa wszystkiego.

Serdecznym, choc wyciszonym gestem klepnal mnie w ramie i tak, jak wszedl – bezszelestnie opuscil sale prac pisemnych. Mechanicznie, ruszajac sie jak Golem, wstalem z miejsca, wyjalem z kieszeni paczke papierosow, wyszedlem z sali ciszy i ruszylem ku przeciwnej stronie korytarza. Gdy otworzylem drzwi palarni, uslyszalem jeszcze ostatnie kwestie odwiecznego sporu o to, czy istnieje i jaka ma nature zwiazek pomiedzy dusza a fizjologia.

22. Kasztanka Fuchs.

Jest mrozna przedwojenna zima. Polowa stycznia roku 1932 lub 1933. W tej czesci swiata, w ktorej moj dziadek, Stary Kubica, wypija teraz kolejny kieliszek wodki Baczewskiego, mrozy i sniegi trzymac beda dlugo. Masywny barani kozuch zsunal sie z ramion, Stary Kubica ma na sobie biala koszule ze stojka i czarna kamizelke, jest mu cieplo, krew zywo krazy w zylach, skads jednak promieniuje bol, nad sercem albo pod plucami jest srodmiesniowa albo miedzykostna luka – rana nie do zagojenia.

W gospodzie “U Drozda” panuje ciemnosc, jedynie wiotki snop swiatla idzie od stojacej na kontuarze lampy naftowej, jedynie rozzarzone zeliwne drzwiczki kaflowego pieca czerwienieja niczym znamie boga wojny, jedynie za szybami daleko luna bieli. Wlasciciel gospody ustawia szklanki na kredensowych polkach, zerka w ciemny kat. Stary Kubica siedzi bez ruchu, to znaczy siedzi bez ruchu przez kwadrans, po kwadransie widac nieznaczny ruch ramienia, slychac cichy brzek szkla, glowa odchyla sie do tylu. Moj dziadek Stary Kubica pije i nie wie, co poczac. Odgania mysli o dlugach, o gospodarstwie, o babce Zofii, odgania mysli o dzieciach. O swojej ulubionej kasztance, ktora nosi meskie imie Fuchs, nie mysli wcale. Mysli raczej, ze nad ranem bedzie musial zabic ustronskiego kupca, ktoremu dzis sprzedal kasztanke o imieniu Fuchs.

– Panie gospodarzu, to jest najpiekniejszy kon, jakiego widzialem, to jest najpiekniejszy kon swiata – powtarzal od przeszlo pol roku kupiec. – Panie gospodarzu, kasztanka marszalka Pilsudskiego nie moze nawet stanac przy waszej kasztance. Ja wam, panie gospodarzu, zaplace kazda cene, wy sobie za te sume postawicie nowy dom.

Stary Kubica smial sie, gladzil grzywe konia, sluchal jego tupotu, parskania, rzenia z odchylona do tylu glowa – gest dyrygenta wsluchanego w nieomylne tony, gest pijaka wypijajacego kielich rozkoszy.

Dzis nad ranem trzesly mu sie rece, dygotalo serce, pot splywal z czola, w glowie huczaly uporczywe mysli: wszystko stracone, wszystko przepadlo, wszystko na marne. Przyjda komornicy i trzeba sie bedzie z baba i dzieckami z chalupy brac.

W izbie, w ktorej sypial, bylo moze minus jeden, moze minus piec stopni. Stal przy oknie, fale goraca i zimna przenikaly go na przemian, oparl czolo o zaciagnieta szronem szybe, patrzyl na pusty plac przed domem, patrzyl, jak starannie wymieciona przez mojego dziesiecioletniego ojca sciezka nadchodzi kupiec.

– Wczas musial wstac – szepnal do siebie Stary Kubica i przez chwile pomyslal, ze ludzie, ktorzy wstaja wczas, myja sie w lodowatej wodzie, jedza jajecznice na boczku, pija goraca kawe, potem zaprzegaja konie do san, okrywaja sie skorami i jada w zupelnej ciszy i bieli cale dziesiec kilometrow z Ustronia do Wisly, chyba sa szczesliwi, chyba nic ich nie boli. Moze zaprzac i samemu pojechac, gdzie oczy poniosa? Moj dumny dziadek skrzywil sie z niesmakiem i byl zly na siebie za dopuszczanie do glowy babskich pomyslow. Pojechac, gdzie oczy poniosa? Gdziez ja bym pojechal? – usmiechnal sie kwasno – Chyba do gospody.

– Tak – mruknal – najdalej bym dojechal do gospody w Ustroniu.

Kupiec stal w drzwiach i bez przekonania rozkladal rece i usmiechal sie porozumiewawczo.

– Panie gospodarzu.

– Dobrze – przerwal mu dziadek. – Tyle, ilescie mowili, i dwadziescia zlotych.

Tamten bez namyslu siegnal za pazuche.

– I jeszcze jedno – wypielegnowana, kupiecka dlon utknela pod pola cieplego, sukiennego kaftana – pieniadze dzis, kon jutro. Jutro przyjdzcie o tej samej porze.

Kupiec chcial cos jeszcze powiedziec, ale spojrzenie dziadka musialo byc takie, ze nic nie powiedzial. Ospale i z mniejsza zwawoscia gmeral za pazucha, w koncu wydobyl zwitek banknotow.

– Dwadziescia zlotych doloze jutro – mowil tak kiepskim glosem, jakby wymarzona i wreszcie zrealizowana transakcja nagle przestala go interesowac. – Wierze wam, gospodarzu, wy, panie gospodarzu, jestescie z honoru znani na calej dziedzinie.

– Do jutra – powiedzial Kubica i nie dbajac o kupca, pierwszy wyszedl z izby.

Przed domem pochylil sie, podniosl garsc sniegu i przetarl twarz. Kupiec widzial go stojacego nieruchomo na srodku placu, widzial jego osniezone brwi i czolo, nie zblizal sie, a nawet troche zboczyl z wymiecionej sciezki.

Вы читаете Pod mocnym aniolem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×