kryjowce, o ktorej wiedzial tylko Simon. Przynajmniej tak sadzil profesor Green…

– Czyzby to bylo miasto, panie? – z czcia zapytal Hubaksis.

– Nie wiem… – Kreol wolno pokiwal glowa. – Na lono Tiamat! Rzeczywiscie za dlugo spalismy… Trzeba bedzie szybko nadrobic zaleglosci, jesli znowu mam zajac miejsce Pierwszego Maga Sume… Na Marduka, a czy Sumer jeszcze istnieje?! Czy chociaz o nim jeszcze pamietaja? Przeklety Troy, gdyby nie on, nie musialbym pogrzebac sie w takiej tajemnicy…

– Jeszcze Eligor, panie.

– Tak, oczywiscie, Eligor.

– I Meszen’Ruz-ah…

– Ten pomiot zmii i krokodyla! Mam nadzieje, ze meczyl sie przed smiercia!

– I sakim Siodmego Cesarstwa.

– Gdyby nie byl tesciem Lugalbandy, dawno bym go…

– I nasz Wielki Chan.

– Brrr… Nie przypominaj mi nawet.

– I…

– Zamilkniesz w koncu?! – krzyknal mag, opryskujac Hubaksisa slina. – Wiem, ilu wrogow… mialem! Ha, niewolniku, teraz wszystkich gryza robaki!

– Nie bylbym taki pewny – zapiszczal dzinn wstretnym glosikiem. – Wielki Chan na wlasne oczy widzial Wielki Potop, wiec mogl z latwoscia dozyc do tych czasow. No i Eligora trudno wykonczyc…

– Wykoncze go – obiecal mag posepnie. – I jego, i jego pana, i wszystkich pozostalych, ilu ich tam zostalo… Niech no tylko odzyskam sily.

Kreol z mrocznym wyrazem twarzy zaczal spacerowac po pokoju, zatrzymujac sie na dlugo obok kazdego nieznanego przedmiotu. To znaczy kolo kazdego. Szczegolnie zainteresowal go zegarek elektroniczny, spokojnie migoczacy na biurku.

– Magiczny napis, panie! – zachwycil sie Hubaksis, zagladajac magowi przez ramie.

– Gdybym jeszcze wiedzial, co znaczy. Prostokat, paleczka, dwie kropki, krzywa kreska, prostokat… Hmm… drugi prostokat tez zmienil sie w paleczke…

– Czy to sa litery?

– Nie wiem! – Kreol zmarszczyl sie ze zloscia. – Jedno jest jasne – trafilismy do siedziby maga.

– No nie wiem… – powatpiewal dzinn.

– Nie ma zadnych watpliwosci, niewolniku! Kto jeszcze moglby miec w domu takie rzeczy?! Oczywiscie, ze to mag – kto inny ustawilby na srodku komnaty sarkofag z martwym cialem?

– Mala jakas ta komnata…

– Byc moze to biedny mag. – Kreol wzruszyl ramionami. – Chociaz z drugiej strony… Nie wyglada na siedzibe maga, gdy sie dobrze przyjrzec. Nie czuje tu magii. Cala magia tutaj… to ja i ty. No i oczywiscie jeszcze moj sarkofag.

– I moja szkatulka – dodal dzinn.

– Tak, oczywiscie, szkatulka – z roztargnieniem zgodzil sie Kreol. – Nie widzisz gdzies w poblizu moich narzedzi?

– Jakich narzedzi, panie?

– Takich narzedzi! – Postukal sie w glowe mag. – Moich! Magicznych! Tych, ktore wzielismy ze soba do grobowca! Bez ktorych trudno mi czarowac… znaczy trudniej. Magiczny ruszt… – Kreol zaczal zaginac palce -… kociolek do przygotowywania wywarow z ziol, rytualny noz do kreslenia znakow i skladania ofiar, magiczny samowydluzajacy sie lancuch do zwiazywania wrogich demonow, magiczna laska – ta, ktora tak lubie cie okladac, gdy mnie rozzloscisz, amulet uprzedzajacy o niebezpieczenstwie… to chyba wszystko. Nic wiecej nie zmiescilo sie w trumnie. Gdzie to wszystko jest, niewolniku?!

– A czemu mnie pytasz, panie? – obrazil sie Hubaksis, ktory wcale nie byl pozbawiony poczucia wlasnej godnosci. – Ja ich nie zabralem! Moze ten mag, ktory wykradl cie z grobowca, gdzies to wszystko schowal?

Kreol zamyslil sie, pokrecil glowa, a potem zdecydowanie odrzucil te wersje.

– Nie, swoje narzedzia wyczulbym na lige. Wiesz, jak dlugo je robilem?

– Akurat to wiem… – wymamrotal dzinn.

– No?

– Co, panie?

– Nie wyprowadzaj mnie z rownowagi, niewolniku. Teoretycznie jestes moim duchem-doradca. Wiec doradzaj!

– A moze zlodzieje grobow?

– A co maja do rzeczy zlodzieje grobow? – Kreol skrzywil sie z rozdraznieniem. – Zabezpieczylem grobowiec czarami Najwyzszego Ukrycia! Chociaz w sumie i tak nic to nie pomoglo. Ale dlaczego nie wzieli reszty? Nie, w tym z pewnoscia maczali palce magowie…

– Musze ci przypomniec, panie, ze narzedzia byly ozdobione zlotem i szlachetnymi kamieniami, a ta szkatulka i ten, za pozwoleniem, chlam – nie…

Kreol zamyslil sie. Slowa dzinna brzmialy prawdopodobnie.

– Masz racje, niewolniku. – Niechetnie kiwnal glowa. – W takim razie mysl, jak je odzyskac. I to szybko – to jest dla mnie teraz najwazniejsza sprawa.

– Panie, czy moge ci przypomniec, ze znajdujemy sie teraz w siedzibie maga, najpewniej wrogiego nam, a ty jestes bezbronny jak dziecko?

– Nie gadaj glupot! – ofuknal go Kreol. – Gdyby ten mag chcial nas zabic, nie pozwolilby mi ozyc! Hmm, brzmi to nieco glupio… Niewazne, i tak najwazniejsze sa narzedzia. Mysl!

– Wezwij demona i kaz mu odszukac to, co zgubiles – bez zbednych wahan zaproponowal Hubaksis.

– Demona, mowisz… – zamyslil sie Kreol. – W zasadzie, dlaczego by nie – przywolywanie demonow zawsze bylo moja ulubiona rozrywka. A konkretnie kogo?

– Moze Andromalis sie nada? Wedlug mnie specjalizuje sie wlasnie w odnajdywaniu zagubionych rzeczy, panie.

– Masz racje, niewolniku, ale o czyms zapomniales. – Kreol zmarszczyl brwi z rozdraznieniem. – Zgodnie z umowa nie mam prawa przywolywac demona czesciej niz raz na jedenascie lat, a Andromalisa ostatnio, mmm… No tak, co ja gadam…

– No wlasnie, panie! – Wstretny pyszczek Hubaksisa promienial usmiechem. – Spales piec tysiecy lat, wiec teraz mozesz przywolywac wszystkie od poczatku!

– No dobrze. – Kreol kiwnal glowa. – Przygotuj mi pieczec Andromalisa, niewolniku!

Dzinn poklonil sie swemu panu, w jego rekach zaczal formowac sie mglisty dysk, na ktorym coraz wyrazniej widac bylo rysunek – cztery przecinajace sie linie z trzema zygzakami na brzegach i grubymi kolkami na koncach linii. Magiczna pieczec Andromalisa. Wlasciwie tylko jej iluzja, ale w tym wypadku nie mialo to znaczenia. Najwazniejszy byl sam obraz.

– Bedziemy odmawiac modlitwe? – Kreol w zadumie pogladzil szczeke. I od razu sam odpowiedzial: – A niech ja Kingu, obejdzie sie bez tego. Wystarczy pieczec. I tak, wywoluje cie i zaklinam Andromalisie. Ja, napelniony sila Najwyzszego, przywoluje cie w imie… w ogole wszystkimi magicznymi imionami. Zjaw sie i spelnij moje rozkazy, szybko!

Duch pojawil sie natychmiast. Przed magiem wyszedl z powietrza demon w dosc mrocznym nastroju. Mial smagla skore i czarne wlosy, nawet z nozdrzy wyrastaly mu czarne kedziorki. Gdyby nie potezny ogon oraz para ostro zakonczonych rogow, demona mozna by bez trudu wziac za Ormianina albo Azera.

– Przywolywanie przeprowadzono niepoprawnie – zaburczal. – Gdyby na twoim miejscu byl slabszy demonolog, wcale bym sie nie pofatygowal…

– Obiecuje, ze nastepnym razem wszystko odbedzie sie zgodnie z zasadami – zapewnil Kreol z usmiechem.

– Na szczescie nastepny raz bedzie niepredko – fuknal Andromalis. – To czego chcesz, Kreolu? Pamietaj, ze mozesz wydac mi tylko jeden rozkaz, nie wiecej. Taka jest umowa. Tym niemniej, musze ci powiedziec, ze z checia wypelnie i drugi, i trzeci, i w ogole moge zostac twoim niewolnikiem na cale dwadziescia lat…

– Oczywiscie, tylko ze w zamian za dusze. – Kreol, ktory swietnie znal wszystkie zasady, wyszczerzyl zeby drwiaco. – No dobra, poszukaj kogos innego, drugi raz mnie nie kupicie. A potrzebuje tylko jednego – przynies

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×