– Merci.

Reka wskazal polke, na ktorej staly dwa kubki i firmowa torebka z Dunkin' Donuts. Niech cie Bog blogoslawi. Wybralam chrupiace ciastko z jablkami.

Po drodze do St-Jovite LaManche opowiedzial mi o sprawie tyle, ile sam wiedzial. Praktycznie powtorzyl to, co uslyszalam o trzeciej. Para mieszkajaca naprzeciwko widziala, jak mieszkancy wchodzili do domu o dziewiatej wieczorem. Potem sasiedzi wyszli odwiedzic przyjaciol, u ktorych zostali do pozna. Kiedy wracali kolo drugiej, juz z daleka zauwazyli lune i plomienie wydobywajace sie z budynku. Innej sasiadce wydawalo sie, ze tuz po polnocy slyszala halas, ale nie byla pewna i poszla spac. To dosyc odlegla okolica i niezbyt gesto zamieszkana. Straz pozarna przyjechala o drugiej trzydziesci i zaraz zawolano posilki. Dwie brygady gasily pozar przez ponad trzy godziny. LaManche rozmawial z koronerem za kwadrans szosta. Wiadomo na pewno, ze sa dwa trupy, moze byc wiecej. Jest jeszcze zbyt goraco i niebezpiecznie, by przeszukac dom. To moglo byc podpalenie.

Wciaz bylo ciemno, gdy jechalismy na polnoc, zblizajac sie do podnozy Gor Wawrzynca. LaManche prawie sie nie odzywal, co mi odpowiadalo. Nie jestem rannym ptaszkiem. On z kolei ma obsesje na tle sluchania i ani na chwile nie przestawalismy sluchac muzyki z kaset. Stare przeboje, pop, nawet country, bez przerwy. Moze to mialo uspokajac, jak ta oglupiajaca muzyka puszczana w windach i poczekalniach. Zrobilam sie nerwowa.

– Jak daleko jeszcze do St-Jovite?

Wzielam sobie ciastko z podwojna czekolada polane miodem.

– Ze dwie godziny. St-Jovite lezy jakies dwadziescia piec kilometrow od Mont Tremblant. Jezdzilas tu na nartach?

Mial na sobie kurtke na futrze siegajaca kolan, w kolorze wojskowej zieleni, z obszytym futrem kapturem. Ze swojego miejsca widzialam tylko czubek jego nosa.

– Aha, pieknie.

Na Mont Tremblant prawie nabawilam sie odmrozenia. To byly moje pierwsze narty w Quebecu i ubralam sie wtedy jak na wycieczke w gory Blue Ridge. Na szczycie wial wiatr tak zimny, ze moglby zamrozic plynny wodor.

– Jak poszlo w Lac Memphremagog?

– Nie znalezlismy grobu tam, gdzie sie spodziewalismy, ale to nic nowego. Najprawdopodobniej zostala ekshumowana i pochowana ponownie w tysiac dziewiecset jedenastym. Dziwne jest to, ze nikt nigdzie tego faktu nie odnotowal.

Bardzo dziwne, pomyslalam popijajac letnia kawe. I sluchajac Springsteena. “Urodzonego w USA”. Sprobowalam odsunac to od siebie.

– W koncu ja znalezlismy. Szczatki dzis beda dostarczone do laboratorium.

– Fatalnie wyszlo z tym pozarem. Wiem, ze liczylas na to, ze w czasie tego weekendu popracujesz przy analizach.

W Quebecu zimy antropologa sadowego sa dlugie. Temperatura rzadko siega wyzej zera. Rzeki i jeziora przykrywa lod, ziemia jest twarda jak skala i wszedzie lezy snieg. Robaki znikaja i padlinozercy chowaja sie przed mrozem. W rezultacie ciala nie ulegaja rozkladowi, jesli zostaja na powierzchni. Nie sciaga sie lodzi z rzeki Swietego Wawrzynca. Ludzie sie tez chowaja. Na polach i w lasach nie widac mysliwych, autostopowiczow i wielbicieli piknikow, a ciala zmarlych poprzedniego sezonu znajduje sie dopiero w czasie wiosennych roztopow. Miedzy listopadem a kwietniem drastycznie spada liczba przypadkow, ktore trafiaja do mnie.

Nie dotyczy to jednak pozarow, ktorych zima jest wiecej. Wiekszosc spalonych cial przechodzi przez rece odontologa, ktory stara sie je zidentyfikowac na podstawie testow dentystycznych. Adres i nazwisko lokatora sa z reguly znane, wiec mozna te testy porownac z tymi, ktore zrobione byly za zycia ofiary. Jestem wzywana, gdy pojawi sie niezidentyfikowane, zweglone cialo.

Albo w trudnych sytuacjach. LaManche mial racje. Liczylam na troche swobody i nie bylam zachwycona tym wyjazdem do St-Jovite.

– Nie wiadomo, czy bede zajmowala sie analizami. – Zabrzmialo “Siedze na szczycie swiata”. – Prawdopodobnie beda mieli zapiski rodzinne.

– Prawdopodobnie.

Dotarcie na miejsce zabralo mniej niz dwie godziny. Slonce juz wstalo i zalalo okolice zimnymi kolorami switu. Skrecilismy na kreta, dwupasmowa szose prowadzaca na zachod. Minely nas dwa samochody-platformy, zmierzajace w odwrotnym kierunku. Jeden wiozl zniszczona szara honde, drugi czerwonego plymoutha voyagera.

– Widze, ze juz skonfiskowali samochody – powiedzial LaManche.

Obserwowalam znikajace wozy w bocznym lusterku. Na tylnym siedzeniu plymoutha dostrzeglam foteliki dzieciece, a na zderzaku naklejke z zolta usmiechnieta buzka. Wyobrazilam sobie dziecko patrzace przez okno, z wytknietym jezykiem i palcami w uszach, robiace miny. Mowilysmy na to z siostra “podkrecone oczy”. Niewykluczone, ze mielismy znalezc to dziecko, nie do rozpoznania, lezace gdzies w pokoju na gorze.

Kilka minut pozniej bylismy na miejscu. Samochody policyjne, wozy strazackie, ciezarowki, samochody nalezace do prasy, karetki pogotowia i wozy prywatne wypelnialy cala przestrzen wysypanego zwirem podjazdu.

Stojacy grupkami reporterzy rozmawiali ze soba i przygotowywali sprzet. Inni siedzieli w samochodach, w cieple oczekujac na rozwoj wypadkow. Zimno i wczesna pora sprawily, ze bylo zaskakujaco malo przygladajacych sie. Przejezdzajace samochody po chwili wracaly. Krazacy gapie. Pozniej bedzie ich wiecej.

LaManche wlaczyl migacz i skrecil na podjazd, gdzie zatrzymal nas oficer w mundurze. Mial na sobie oliwkowozielona kurtke z czarnym kapturem z futrem, ciemnooliwkowy szalik i oliwkowa czapke z nausznikami zwiazanymi na czubku. Jego uszy i nos przybraly kolor malinowy; kiedy mowil, para leciala z jego ust. Chcialam mu poradzic, by zakryl uszy, momentalnie poczulam sie jak matka, ale tego nie zrobilam. To duzy chlopiec. Jezeli mu odpadna, to juz jego sprawa.

LaManche pokazal dokumenty i straznik pozwolil nam wjechac, wskazujac, bysmy zaparkowali za niebieska furgonetka ekipy zabezpieczajacej miejsce zbrodni. Czarny napis na niej glosil: ODDZIAL IDENTYFIKACJI SADOWEJ. Ekipa byla juz na miejscu. Chlopcy od podpalen tez, jak sadzilam.

Zalozylismy czapki i rekawice i wyszlismy z samochodu. Niebo mialo kolor lazurowy, snieg, ktory spadl tej nocy, blyszczal w sloncu. Powietrze bylo, krysztalowe i wszystko widac bylo ostro i wyraznie. Samochody, budynki, drzewa i slupy telegraficzne rzucaly ciemne cienie o ostrych konturach, jak obrazki na kontrastowym filmie.

Rozejrzalam sie. Podjazd prowadzil do grupy budynkow, na ktora skladaly sie nietkniety garaz, teraz czarne zgliszcza domu i mala przybudowka, wszystkie w tanim stylu alpejskim. Wydeptane w sniegu sciezki trojkatnie laczyly te trzy miejsca. Wokol pozostalosci domu rosly sosny, ich galezie uginaly sie pod ciezarem sniegu. Na jednej z nich dostrzeglam wiewiorke, ktora po chwili zniknela w czelusci dziupli. Poruszony snieg spadl na ziemie, znaczac biala powierzchnie pod drzewem.

Wysoki dach domu pokryty byl czerwonopomaranczowymi dachowkami, teraz ciemnymi i przysypanymi sniegiem. Ta czesc fasady, ktora nie splonela, otynkowana byla w kolorze kremowym. Okna straszyly czarnymi i pustymi otworami, strzaskanymi szybami i turkusowym obramowaniem spalonym i brudnym od sadzy.

Najbardziej ucierpiala lewa strona budynku. Widac bylo sczerniale belki, ktore stanowily miejsce zlaczenia dachu i sciany. Z tylu jeszcze sie troche palilo.

Front nie zostal az tak bardzo zniszczony. Wciaz istniala okalajaca parter drewniana weranda i male balkony na pietrze. Zarowno weranda jak i balkony wykonane byly z rozowych palikow, na gorze zaokraglonych, z wyrytymi co kawalek serduszkami.

Za mna, dalej wzdluz podjazdu, stal podobny domek, ozdobiony na czerwono i niebiesko. Przed nim stala para, z rekami w rekawiczkach zalozonymi pod pachy. Patrzyli w milczeniu, mruzac oczy w oslepiajacym swietle poranka i patrzac ponuro spod identycznych mysliwskich czapek w kolorze pomaranczowym. Sasiedzi, ktorzy zawiadomili o pozarze. Przyjrzalam sie ulicy. W zasiegu wzroku nie bylo innych domow. Ktokolwiek slyszal jakis halas, musial miec dobry sluch.

Ruszylismy w kierunku domu. Minelismy tuziny strazakow, kolorowy tlum w zoltych uniformach, czerwonych helmach, niebieskich pasach z narzedziami i czarnych gumowych butach. Niektorzy z nich nosili na plecach zbiorniki z tlenem. Chyba juz zbierali sprzet.

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×