cialo numer dwa. – Potrzebuje pol godziny, potem mozecie ich zabrac.

Hubert skinal glowa i wyszedl poinformowac grupe zajmujaca sie transportem.

LaManche zajal sie pierwszym cialem, potem wrocil do drugiego. Patrzylam w milczeniu, chuchajac na palce w rekawiczkach. Wreszcie skonczyl. Nawet nie musialam pytac.

– Dym – wyjasnil. – Wokol nozdrzy, w nosie i w gornej czesci drog oddechowych.

Spojrzal na mnie.

– Czyli ze wciaz oddychali, kiedy sie palilo – powiedzialam.

– Tak. Cos jeszcze?

– Sinosc. Wisniowy kolor. To wskazuje na obecnosc denku wegla we krwi.

– I…?

– Te jasne plamy, ktore powstaja pod naciskiem. Nie wystapilo jeszcze zsinienie. Plamy pojawiaja sie po kilku godzinach, ale najpierw wystepuje sinosc.

– No tak. – Popatrzyl na zegarek. – Jest teraz po osmej. Ten mogl zyc jeszcze o trzeciej albo czwartej nad ranem. – Sciagnal lateksowe rekawiczki. – Mogl zyc, ale strazacy byli tu o drugiej trzydziesci, wiec umarl wczesniej. Ze zsinieniem roznie bywa… Co masz jeszcze?

Nie odpowiedzialam. Uslyszelismy jakies zamieszanie i kroki na schodach. W drzwiach pojawil sie strazak, zaczerwieniony i dyszacy.

– Estidecolistabernac!

Takiego slowa nie znalam. Spojrzalam na LaManche'a. Ale zanim on mi przetlumaczyl, mezczyzna zapytal:

– Czy ktos tu nazywa sie Brennan?

Znowu cos mi sie w srodku zrobilo.

– Mamy cialo w piwnicy. Oni mowia, ze ten Brennan bedzie nam potrzebny.

– To ja jestem Tempe Brennan.

Patrzyl na mnie przez chwile, trzymajac helm pod pacha, z przechylona glowa. Potem wytarl nos wierzchem dloni i znowu spojrzal na LaManche'a.

– Moze pan tam zejsc, jak tylko dowodca oczysci przejscie. I lepiej wziac ze soba lyzke. Z tego niewiele zostalo.

3

Strazak ochotnik zaprowadzil nas w dol schodami i na tyl domu; Nie bylo tu czesci dachu i do ponurego srodka wpadalo slonce. W zimnym powietrzu tanczyly czasteczki sadzy i kurzu.

Zatrzymalismy sie w drzwiach prowadzacych do kuchni. Po lewej stronie zauwazylam to, co zostalo z kontuaru, zlewu i kilku wiekszych sprzetow. Otwarta zmywarka straszyla czarnym wnetrzem. Wszedzie lezaly zweglone deski, te same, co we frontowych pomieszczeniach.

– Prosze chodzic przy scianach – rozkazal strazak i gestykulujac zniknal za drzwiami.

Zaraz potem znowu sie pojawil, przedzierajac sie wzdluz zachodniej sciany pokoju. Tuz za nim blat zwijal sie jak wielki kawal lukrecji. Wbily sie w niego fragmenty strzaskanych butelek wina i niezidentyfikowane bryly roznej wielkosci.

Szlismy z LaManchem posuwajac sie najpierw wzdluz sciany, potem skrecilismy i ruszylismy wzdluz kontuaru. Trzymalismy sie z dala od srodka pomieszczenia, idac miedzy gruzami, zgniecionymi metalowymi pojemnikami i przypalonymi zbiornikami z propanem.

Zatrzymalam sie przy strazaku i plecami zwrocona do kontuaru staralam sie oszacowac zniszczenia. Kuchnia i przylegajacy do niej pokoj zostaly zniszczone przez ogien. Nie bylo sufitow, a ze sciany przedzielajacej pomieszczenia zostalo troche zweglonego drewna. Czarna dziura ziejaca pod naszymi stopami byla kiedys podloga. Wystawala z niej zwrocona w nasza strone skladana drabina. W dole widac bylo mezczyzn w helmach, ktorzy podnosili z podlogi rozne przedmioty i albo je odrzucali, albo odnosili w miejsce, ktorego stad nie widzialam.

– Tam jest cialo – powiedzial moj przewodnik, robiac ruch glowa w kierunku dziury. – Znalezlismy je oczyszczajac podloge z gruzow.

– Tylko jedno? – zapytalam.

– A cholera wie. To nawet nie wyglada na czlowieka.

– Dorosly czy dziecko?

Popatrzyl na mnie, jakby chcial zapytac: “Zglupiala pani, czy co?”.

– Kiedy bede mogla tam zejsc?

Przeniosl wzrok na LaManche'a, potem znowu spojrzal na mnie.

– To zalezy od szefa. Oni tam wciaz sprzataja. Nie chcielibysmy, by cokolwiek roztrzaskalo pani sliczna glowke.

Usmiechnal sie w jego mniemaniu ujmujaco. Pewnie cwiczyl przed lustrem.

Patrzylismy, jak strazacy przerzucali deski i chodzili tam i z powrotem przenoszac tony gruzu. Slyszalam, jak sobie zartuja, pracujac nad usuwaniem zniszczen.

– Czy oni wiedza, ze moga niszczyc dowody? – zapytalam.

Strazak spojrzala na mnie tak, jakbym wlasnie zasugerowala, ze w dom uderzyla kometa.

– To tylko deski podlogowe i cale to gowno, ktore spadlo razem z ta podloga.

– To “gowno” mogloby sie przydac przy ustalaniu kolejnosci wypadkow – odparlam glosem tak zimnym jak sople za nami. – Albo pozycji ciala.

Przybral surowy wyraz twarzy.

– Tam moga byc jeszcze punkty zapalne, prosze pani. Nie chcialaby pani, by jeden z nich wybuchnal pani prosto w twarz, prawda?

Musialam przyznac mu racje.

– A jemu i tak juz wszystko jedno – dodal.

Czulam, jak mi cos zaczyna pulsowac w mojej slicznej glowce.

– Jezeli ofiara jest tak poparzona, jak pan sugeruje, to mozliwe ze panscy koledzy wlasnie niszcza glowne czesci ciala.

Zacisnal szczeki i poszukal poparcia u LaManche'a. Ten nic nie odpowiedzial.

– Szef i tak was tam nie wpusci.

– Musze tam wejsc, by zabezpieczyc to, co tam zostalo. Zwlaszcza zeby. – Pomyslalam o chlopcach. Mialam nadzieje, ze znajde zeby. I wszystkie nalezace do doroslych. – Jezeli jeszcze jakies zostaly.

Strazak zmierzyl mnie od stop do glow, oceniajac moje sto szescdziesiat piec centymetrow i szescdziesiat kilogramow. Chociaz kilkuwarstwowe ubranie szczelnie skrywalo moje ksztalty, a helm przykrywal moje dlugie wlosy, zobaczyl wystarczajaco duzo, by przekonac sie, ze nie tu bylo moje miejsce.

– Ona tam chyba nie wejdzie…? – Szukal w LaManche'u sprzymierzenca.

– Doktor Brennan po to tu jest

– Estidecolistabernac!

Tym razem nie potrzebowalam tlumaczenia. Strazak macho sadzil, ze ta praca wymagala faceta z jajami.

– Punkty zapalne to nie problem – stwierdzilam patrzac mu prosto w oczy. – Ja wlasciwie wole pracowac w plomieniach. Jest mi wtedy cieplej.

Bez slowa chwycil sie drabiny i zjechal na dol, nawet nie dotykajac stopami szczebli. Swietnie. Umie tez robic sztuczki. Moglam sobie wyobrazic, co mowil swojemu szefowi.

– Tacy sa ochotnicy – LaManche prawie sie usmiechnal. – Musze skonczyc tu na gorze, ale zaraz do ciebie dolacze.

Patrzylam, jak idzie do drzwi, pochylajac swoja wielka sylwetke w skupieniu. Chwile pozniej na drabinie pojawil sie dowodca. To byl ten sam mezczyzna, ktory skierowal nas na gore.

– Pani jest doktor Brennan? – zapytal po angielsku.

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×