nami.

Viridoviks spojrzal na niego zdziwionym wzrokiem. Byl przyzwyczajony do urodzajnych ziem rodzinnej Galii, lagodnych zim, chlodnych miesiecy letnich i obfitych deszczy. Tam drewno na opal wypuszczalo zielone pedy. W videssanskich gorach usychaly drzewa z korzeniami.

— Istnieje wiecej powodow, by isc dalej — odezwal sie Marek zaniepokojony, ze pomysl, ktory Viridoviks rzucil polzartem, wzbudzil zainteresowanie. — Choc bardzo chcielibysmy zapomniec o calym swiecie, obawiam sie, ze on nie zapomni o nas. Albo Yezda zrownaja Imperium z ziemia, co wydaje sie bardzo prawdopodobne, albo Videssos cudem ich odeprze. Ktokolwiek wygra, rozciagnie panowanie na te kraine. Myslicie, ze potrafilibysmy stawic mu czolo?

— Najpierw musieliby nas znalezc. — Senpat Sviodo nieoczekiwanie poparl Viridoviksa. — Sadzac po naszych przewodnikach, nawet miejscowi nie wiedza, co sie znajduje trzy doliny dalej.

Wokol ogniska rozlegly sie zgodne pomruki.

— Sadzac po naszych przewodnikach, miejscowi nie potrafia nawet kucnac, kiedy sraja — rzucil Gajusz Filipus.

Nikt nie zamierzal sie z tym sprzeczac.

— Ten ostatni jest najlepszy — powiedzial Skaurus zadowolony ze zmiany tematu.

Centurion skinal glowa. Ostatni przewodnik Rzymian byl mocno zbudowanym mezczyzna w srednim wieku, o twarzy poznaczonej bliznami. Nazywal sie Leksos Blemmydes. Mial ruchy weterana i mowil po videssansku z lekkim obcym akcentem. Marek nie mogl sie opedzic wrazeniu, ze juz kiedys widzial Blemmydesa, ale zaden z legionistow nie przypominal go sobie.

Trybun zastanawial sie, czy Blemmydes nie jest dezerterem z rozgromionej armii videssanskiej. Mezczyzna przylaczyl sie do Rzymian przed kilkoma dniami. Przyszedl ktoregos wieczora do obozu i zapytal, czy nie potrzebuja przewodnika. Kimkolwiek byl, z cala pewnoscia znal droge przez skalny labirynt. Jego opisy terenu, wiosek, a nawet poszczegolnych wodzow okazywaly sie niezwykle dokladne.

Zaintrygowany Skaurus zaczal szukac wzrokiem Blemmydesa po calym obozie, az spostrzegl go przy jednym z ognisk grajacego w kosci z dwoma Khatrishami.

— Leksos! — zawolal.

Videssanin nie podniosl oczu, wiec Marek powtorzyl glosniej. Kiedy przewodnik w koncu odwrocil glowe, trybun przywolal go gestem.

Blemmydes oderwal sie od gry i podszedl do niego z mina wytrawnego gracza.

— Co moge dla was zrobic, panie? — zapytal.

W jego glosie brzmiala rezygnacja i cierpliwosc zwyklego zolnierza stojacego przed oficerem, lecz kosci pobrzekiwaly niestrudzenie w zacisnietej piesci.

— Po prawdzie to niewiele — powiedzial Marek. — Zastanawialismy sie tylko, skad tak dobrze znasz te okolice.

Wyraz twarzy Blemmydesa nie ulegl zmianie, lecz oczy staly sie czujne.

— Zawsze stawiam sobie za cel poznanie najlepszych drog kraju, przez ktory podrozuje. Nie chce, zeby mnie zaskoczono w czasie drzemki — odpowiedzial powoli.

Skaurus pochylil sie do przodu. Juz prawie sobie przypomnial, gdzie natknal sie wczesniej na tego zolnierza o nieruchomej twarzy, kiedy Gajusz Filipus rozesmial sie.

— Sam sobie stawiasz taki cel, co? W porzadku. Wracaj do gry.

Blemmydes nie usmiechnal sie, tylko skinal glowa i odmaszerowal. Marek na prozno wysilal pamiec

— Prawdopodobnie jest przemytnikiem albo zwyklym zlodziejem koni — stwierdzil rozbawiony starszy centurion. — I to nie byle jakim. Ktos, kto ma tyle wyobrazni, zeby wziac sobie poltoratysieczna uzbrojona gwardie do zacierania sladow, zasluguje na powodzenie.

— Chyba tak — westchnal Skaurus i zapomnial o sprawie.

Tej nocy pogoda zalamala sie. Lato nie moglo trwac wiecznie. Zamiast stalego goracego wiatru od strony spieczonych yezdenskich rownin powial czysty i swiezy od Morza Videssanskiego. Ranek byl mglisty, a niskie szare chmury rozeszly sie dopiero kolo poludnia.

— Hurra! — wykrzyknal Viridoviks, kiedy wyjrzal z namiotu i zobaczyl pochmurny dzien. — Moja biedna skora wreszcie odpocznie. Dosc smarowania cuchnacymi mazidlami Gorgidasa. Hurra!

— Tak, hurra — zawtorowal mu Gajusz Filipus, patrzac ponuro w niebo. — Za tydzien zacznie padac deszcz i nie przestanie az do pierwszych sniegow. Nie wiem jak ty, ale ja nie przepadam za blotem. Do wiosny utkniemy w tej dziczy.

Marek sluchal tego z niepokojem. Nie chcial zostac odciety od swiata, poki sytuacja w Videssos byla niepewna… i rzadzil Ortaias Sphrantzes.

— Jesli my nie bedziemy mogli maszerowac, inni tez nie — zauwazyl Kwintus Glabrio.

Oczywista prawda troche pocieszyla trybuna, ktory myslal tylko o swoim legionie i zapominal, ze natura ma wplyw na wszystkich — Rzymian, Videssanczykow, Namdalajczykow i Yezda.

Leksos Blemmydes poprowadzil oddzial Skaurusa na poludniowy wschod, do Amorion lezacego nad rzeka Ithome. Trybun chcial dotrzec do tego miasta, zanim jesienne deszcze uniemozliwa podroz. Amorion kontrolowalo znaczna czesc zachodniego plaskowyzu i moglo stanowic baze wypadowa w razie wojny, ktorej sie spodziewal na wiosne… jesli Thorisin jeszcze bedzie zyl.

Gorgidas niemal wiezil Neposa. Kaplan leczyl legionistow i staral sie nauczyc Greka sztuki uzdrawiania. Jego wysilki byly bezowocne, co doprowadzalo Gorgidasa do rozpaczy.

— W glebi duszy nie wierze, ze potrafie to robic — jeczal — wiec nie potrafie.

Skaurus coraz bardziej polegal na Blemmydesie. Mimo doskonalej znajomosci kraju przewodnik wypytywal wszystkich napotkanych ludzi — nielicznych kupcow, wioskowych kacykow, rolnikow i pasterzy. Czasami trasa, ktora wybieral, byla okrezna, ale bezpieczna.

Pewnego wieczoru Rzymianie dotarli do miejsca, gdzie jedna z dolin rozdzielala sie na dwie. Rzeki, ktore je wyzlobily, byly teraz wyschniete, ale Marek wiedzial, ze jesienne ulewy wkrotce zamienia je w rwace strumienie.

Blemmydes przekrzywil glowe i spogladal ku obu wawozom, jakby nasluchiwal. Stal tak przez dlugi czas, dluzszy niz zwykle zabieralo mu podjecie decyzji. Skaurus obrzucil go zdziwionym wzrokiem.

— Polnocna — wybral w koncu przewodnik.

Gajusz Filipus rowniez zauwazyl zwloke i spojrzal pytajaco na trybuna.

— Do tej pory zawsze mial racje — powiedzial Marek.

Starszy centurion wzruszyl ramionami i dal Rzymianom rozkaz, by ruszyli droga, ktora wybral Blemmydes.

Skaurus w pierwszej chwili pomyslal, ze przewodnik ich zdradzil. Dolina byla pelna pasacego sie bydla i pasterzy, ktorzy wygladali na Yezda. Gdy hodowcy zobaczyli kolumne uzbrojonych zolnierzy, popedzili zwierzeta w gore skalistych zboczy, w czym pomagaly im psy.

Obawy Rzymian okazaly sie nieuzasadnione. Pasterze byli Videssanczykami, ktorzy wzieli zolnierzy Marka za najezdzcow. Kiedy zrozumieli blad, przywitali sie z przybyszami, zachowujac czujnosc. Imperialne armie potrafily lupic rownie bezlitosnie jak nomadzi. Dopiero kiedy Skaurus zaplacil za pare sztuk bydla, pasterze stali sie zyczliwsi.

— Chyba nie zamierzasz robic tego czesto? — zaniepokoil sie Senpat Sviodo, patrzac jak pieniadze przechodza z reki do reki.

— Hmm? Dlaczego nie? — Trybun byl zdziwiony. — Im mniej bierzemy sila, tym lepsze bedziemy mieli stosunki z miejscowymi.

— To prawda, ale niektorzy moga umrzec z szoku, ze nie zostali obrabowani.

Marek rozesmial sie, ale Nepos nie zawtorowal mu. Kaplanowi w koncu udalo sie wyrwac Gorgidasowi na kilka minut i spacerowal sobie, przygladajac sie, jak Rzymianie rozbijaja oboz.

— Nigdy nie nalezy kpic z czlowieka o dobrym sercu. Nasz przyjaciel okazuje taka sama laskawosc jak wtedy, kiedy dal szanse odkupienia winy czlowiekowi, ktory popadl w nielaske.

Vaspurakaner, wcale nie taki cyniczny, jak sugerowaly jego slowa, zrobil skruszona mine, natomiast Marek zdziwil sie.

— O czym ty mowisz? — spytal.

Zdezorientowany Nepos podrapal sie po glowie. Podobnie jak Rzymianie, nie mial wielu okazji, zeby sie

Вы читаете Imperator Legionu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×