pozostajacego poza jej obrebem obszaru, choc nie do konca wiedzial, co to wlasciwie jest. Czul, oczywiscie, ze posiadal Beszun, mial ja w owe gwiazdziste noce w Kurzawie. Jej z kolei wydawalo sie, ze posiadala jego. Oboje byli jednak w bledzie. Beszun, mimo swego sentymentalizmu, zdawala sobie z tego sprawe; na pozegnanie przywolala wreszcie na twarz usmiech, pocalowala Szeveka i pozwolila mu odejsc. Nie zawladnela nim. Zawladnelo nim jego wlasne cialo, eksplodujac pierwszym, wspanialym wybuchem doroslej zadzy; tak naprawde to owa zadza miala go — i Beszun — w swym posiadaniu. Ale to sie juz skonczylo. Zdarzylo sie i nigdy juz sie nie powtorzy — tak myslal, osiemnastoletni, siedzac o polnocy z przygodnym towarzyszem nad szklanka gestego, slodkiego napoju owocowego na stacji ciezarowek w Cynowej Rudzie, czekajac na okazje, na jakis jadacy na polnoc konwoj — nie moze sie powtorzyc. Niejedno sie jeszcze wydarzy, ale on nie da sie po raz drugi wziac przez zaskoczenie, zwalic z nog, pobic. Porazka, poddanie sie — ma to swoje rozkosze. Nawet Beszun moze juz nigdy nie zechce zakosztowac innych. Bo i po co? To ona — moca swojej wolnosci — uczynila go wolnym.

— Wiesz, nie zgadzam sie z toba — zwrocil sie do Vokepa, jadacego do Abbenay agrochemika o pociaglej twarzy. — Uwazam, ze wiekszosc mezczyzn, zeby zostac anarchistami, musi sie tego nauczyc. Kobiety sie uczyc nie musza.

Vokep pokrecil ponuro glowa.

— To przez dzieciaki — stwierdzil. — Posiadanie dzieci. To robi z nich posiadaczki. Nie pozwola odejsc. — Westchnal. — Dotknij i zmyj sie, bracie — to zasada. Nie pozwol sie nigdy posiasc.

Szevek usmiechnal sie i pociagnal lyk soku owocowego.

— Nie pozwole — rzekl.

Do Instytutu Okregowego wracal z radoscia, z radoscia wital niskie pagorki, upstrzone brunatnolistnym karlowatym holum, ogrodki warzywne, domicyle, noclegownie, warsztaty, klasy szkolne, laboratoria, wsrod ktorych plynelo mu zycie, odkad skonczyl trzynascie lat. Nalezal do tych, dla ktorych powrot znaczyl rownie wiele, co wyjazd. Sama podroz mu nie wystarczala, zadowalala go jedynie polowicznie; on musial powracac. Niewykluczone, ze w sklonnosci tej kryla sie juz zapowiedz jego przyszlej, wielkiej wyprawy badawczej do granic poznawalnego. Nie podjalby najpewniej tego dlugoletniego trudu, gdyby nie ozywiajaca go gleboka pewnosc, ze powrot jest mozliwy, chocby jemu samemu nie dane bylo wrocic; ze w gruncie rzeczy sama natura podrozy — niczym ruch obiegowy globu — zakladala powrot. Nie wstapisz po raz drugi do tej samej rzeki, nie zdolasz wrocic do domu. Tyle wiedzial, ta swiadomosc stanowila w istocie podstawe jego swiatopogladu. Ale wlasnie z tej akceptacji przemijania wywiodl swoja smiala teorie, wedle ktorej to, co najbardziej zmienne, ukazuje sie jako to, co najtrwalsze, zas stosunek czlowieka do rzeki, a takze rzeki do niego i do samej siebie okazuje sie zarazem bardziej zlozony i tchnacy glebsza pociecha niz zwykly jedynie brak identycznosci. Mozesz wrocic do domu — utrzymuje ogolna teoria czasu — skoro tylko zrozumiesz, ze dom to miejsce, w ktorym nigdy nie byles.

Totez cieszyl sie z powrotu do miasta, gdzie byl jego dom — najblizszy temu, jaki mial i jakiego pragnal. Dawni przyjaciele zrobili na nim wrazenie dosc jeszcze smarkatych. Bardzo wydoroslal przez miniony rok. Niektore z dziewczat dotrzymaly mu kroku, a nawet go wyprzedzily; staly sie kobietami. Wystrzegal sie jednak wszystkiego, co wykraczalo poza przygodne z nimi kontakty, nie pragnal bowiem na razie nowego zachlysniecia sie seksem; co innego mial do zrobienia. Zauwazyl, ze najbystrzejsze z dziewczat (na przyklad Rovab) byly rownie powsciagliwe i ostrozne; zachowywaly sie — czy to w laboratoriach, warsztatach, czy w swietlicach noclegowni — jak dobrzy kumple, nic ponadto. Przed urodzeniem dziecka chcialy zdobyc wyksztalcenie i zaczac wlasne badania lub znalezc posade, ktora by im odpowiadala. Juz ich nie zadowalaly szczeniackie doswiadczenia erotyczne. Pragnely dojrzalego zwiazku, nie bezplodnych oblapek; ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz.

Byly dobrymi kolezankami, przyjacielskimi i niezaleznymi.

Chlopcy w wieku Szeveka sprawiali wrazenie zagubionych w schylkowym okresie dziecinstwa, zasuszonego juz i szczatkowego. Byli zbyt przemadrzali. Wygladalo na to, ze nie mysla poswiecic sie ani pracy, ani seksowi. Sluchajac Tirina, mozna by sadzic, ze to on wynalazl kopulacje — przygody miewal jednak wylacznie z pietnasto — i szesnastolatkami; rowiesniczek unikal.

Bedap, nie przejawiajacy nigdy szczegolnego seksualnego wigoru, odbieral holdy od pewnego mlodszego chlopca, ktory go otaczal wyidealizowanym uwielbieniem homoseksualisty, i tym sie kontentowal. Zdawal sie niczego nie traktowac serio, stal sie ironiczny i skryty. Szevek nie czul juz bliskosci z przyjacielem. Nie przetrwal zreszta zaden z dawnych przyjacielskich zwiazkow; nawet Tirin byl zanadto skoncentrowany na samym sobie, w ostatnim zas czasie zbyt kaprysny, zeby podtrzymywac dawne wiezi — nawet gdyby Szevek podtrzymac je pragnal. Ten jednak naprawde do tego nie dazyl. Z radoscia wital samotnosc. Nie przyszlo mu nawet do glowy, ze rezerwa, ktora napotkal u Bedapa i Tirina, moze byc odpowiedzia na cos w nim samym; ze jego lagodny, lecz odstraszajaco juz zamkniety charakter moze wytwarzac wokol niego otoczke, przez ktora tylko wielka sila — lub wielkie oddanie — beda sie w stanie przebic. W gruncie rzeczy dostrzegal jedynie to, ze ma wreszcie pod dostatkiem czasu do pracy.

Tam, na Poludniowym Wschodzie, gdy juz przywykl do ciaglej pracy fizycznej i przestal tracic sily umyslu na szyfrowane listy, a nasienie na zmazy nocne, poczely mu switac w glowie pewne mysli. Teraz mial moznosc ich opracowania, sprawdzenia, ile sa warte.

Starszym fizykiem Instytutu byla kobieta o imieniu Mitis. Nie kierowala aktualnie programem studiow (stanowiska administracyjne podlegaly corocznej rotacji miedzy dwudziestoma pracownikami na stalych etatach), pracowala jednak w Instytucie od trzydziestu lat i gorowala nad kolegami umyslem. Otaczala ja zawsze swego rodzaju wolna przestrzen psychiczna — jak wolne sa od tlumow okolice wierzcholka gory. Brak wszelkich podporek i nakazow autorytetu czynil autorytet tym autentyczniejszym. Bywaja ludzie z autorytetem wrodzonym; niektorzy cesarze przywdziewaja tylko nowe szaty.

— Wyslalam twoj artykul o czestotliwosci wzglednej Sabulowi do Abbenay — poinformowala Szeveka z wlasciwa sobie kolezenska niecierpliwoscia. — Chcialbys zobaczyc odpowiedz?

Pchnela przez stol postrzepiony swistek papieru — najwyrazniej rog oddarty z jakiejs strony. Nagryzmolono na nim maczkiem rownanie:

Szevek oparl sie rekami o stol i wpatrywal sie w nie w skupieniu. Wlewajace sie przez okno swiatlo napelnialo jego jasne oczy przejrzystym blaskiem wody. Mial dziewietnascie lat, Mitis piecdziesiat piec. Przygladala mu sie ze wspolczuciem i zachwytem.

— Tego wlasnie brakowalo — stwierdzil.

Jego reka wymacala lezacy na stole olowek. Poczal cos bazgrac na skrawku papieru. W miare jak pisal, jego blada, delikatnym meszkiem osrebrzona twarz pokryla sie rumiencem i zaczerwienily mu sie uszy.

Mitis poruszyla sie dyskretnie za stolem, chcac usiasc. Miala klopoty z krazeniem w nogach, nie mogla dlugo stac. Jej ruch zaklocil skupienie Szeveka. Podniosl na nia zimne, poirytowane spojrzenie.

— Moge to skonczyc w ciagu kilku dni — oswiadczyl.

— Sabul zyczylby sobie rzucic okiem na wyniki, gdy sie z tym uporasz.

Zapadlo krotkie milczenie. Szevek odzyskal juz swoje normalne kolory i stal sie na powrot swiadom obecnosci Mitis, ktora przeciez kochal.

— Czemu poslalas ten artykul Sabulowi? — zapytal. — Do tego z taka wielka dziura w srodku!

Usmiechnal sie; przyjemnosc zalatania luki we wlasnym rozumowaniu napelniala go radoscia.

— Pomyslalam, ze moze jemu uda sie dojsc, w ktorym miejscu pobladziles. Ja nie bylam w stanie. Chcialam tez, zeby sie zorientowal, nad czym pracujesz… Wiesz, on chcialby cie widziec w Abbenay.

Mlodzieniec nie odpowiedzial.

— Chcialbys tam pojechac?

— Na razie nie.

— Tak tez przypuszczalam. Ale musisz pojechac. Dla ksiazek, a takze glow, z ktorymi sie tam zetkniesz. Nie wolno takiej mozgownicy jak twoja zakopywac na pustyni! — powiedziala w naglej pasji. — Twoim obowiazkiem, Szevek, jest szukac tego, co najlepsze; nie pozwol sie zwodzic falszywemu egalitaryzmowi. Bedziesz pracowal z Sabulem; on jest dobry, zmusi cie do ciezkiej pracy. Powinienes jednak zachowac swobode samodzielnego odkrycia kierunku, w jakim zechcesz podazac. Zostan tu jeszcze z kwartal, potem jedz. Ale uwazaj tam, w Abbenay. Staraj sie zachowac niezaleznosc. Sila spoczywa w centrum. Udajesz sie do centrum. Nie znam Sabula, nie mam mu nic do zarzucenia; ale o tym nie zapominaj: bedziesz jego czlowiekiem.

Liczba pojedyncza zaimka dzierzawczego jest w jezyku prawickim uzywana glownie dla celow emfatycznych; mowa potoczna jej unika. Male dziecko moze powiedziec: „moja mama”, ale predko uczy sie mowic „mama”. Zamiast: „Podaj mi moj plaszcz” mowi sie: „Podaj mi plaszcz”, i tak dalej; chcac powiedziec w

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×