SW.

Pod domem ruch byl niezly. Skrecilem w mala, boczna uliczke, pol przecznicy dalej i zaparkowalem, nie rzucajac sie w oczy, tak zeby miec dobry widok. Byl tam wysoki, gesty zywoplot, ciagnacy sie wzdluz przeciwleglej strony parkingu MacGregora. Dzieki temu sasiedzi nie widzieli, co dzieje sie na jego podworku. Siedzialem w samochodzie i przez dziesiec minut udawalem, ze ogladam mape. Tyle wystarczylo, zeby ulozyc plan i upewnic sie, ze nigdzie sie nie wybiera. Kiedy wyszedl z domu i zaczal sie krzatac na podworku, bez koszuli, w znoszonych spodenkach z madrasu, juz wiedzialem, jak to zrobie. Pojechalem do domu, zeby sie przygotowac.

Mimo ze zazwyczaj mam zdrowy i potezny apetyt, przed tymi malymi przygodami zawsze trudno mi cokolwiek zjesc. Moj wewnetrzny wspolnik drzy z niecierpliwosci, ksiezyc coraz glosniej belkocze mi w zylach, gdy noc zapada nad miastem, a mysl o jedzeniu staje sie taka pospolita.

Zamiast wiec radowac sie do woli wysokoproteinowa kolacja, krazylem po mieszkaniu, mialem ochote juz zaczynac, ale bylem jeszcze na tyle opanowany, zeby zaczekac, pozwolic Codziennemu Dexterowi wtopic sie spokojnie w tlo i poczuc oszalamiajacy przyplyw sily, kiedy Mroczny Pasazer powoli przejmuje kierownice i zaczyna sprawdzac pokretla. Kiedy pozwalam sie zaciagnac na tylne siedzenie i zaczyna prowadzic Pasazer, zawsze odczuwam radosne podniecenie. Cienie nabieraja wtedy jakby ostrzejszych konturow, a ciemnosc przechodzi w ozywiona szarosc, sprawiajac, ze wszystko widzi sie ostrzej. Slabe dzwieki staja sie glosne i wyrazne, na skorze czuje mrowienie, wdech i wydech sa jak ryk i nawet powietrze ozywa zapachami, ktorych zupelnie nie rejestruje w ciagu nudnego i normalnego dnia. Tylko wtedy, gdy kieruje Mroczny Pasazer, odczuwam pelnie zycia.

Zmusilem sie, zeby usiasc w glebokim fotelu, i napialem sie, a Potrzeba przetaczala sie nade mna, pozostawiajac po sobie wysoka fale gotowosci. Kazdy oddech byl jak uderzenie zimnego powietrza, wpadajacego we mnie, pompujacego mnie, a ja stawalem sie coraz wiekszy i lzejszy, az w koncu zamienilem sie w potwornie dlugi, niewidzialny, stalowy promien swiatla gotowy przerznac sie przez ciemne juz miasto. I wtedy fotel okazal sie malym, glupim sprzetem, kryjowka dla myszy i tylko noc byla dla mnie wystarczajaco wielka.

Nadszedl czas.

Wyszlismy w jasna noc, swiatlo ksiezyca walilo we mnie, a zapach martwych roz w oddechu Miami owiewal mi skore i prawie natychmiast tam sie znalazlem, w cieniu rzucanym przez zywoplot MacGregora, patrzac, czekajac i nasluchujac Ostroznosci, ktora owinela sie wokol mojego nadgarstka i szeptala: cierpliwosci. To bylo idiotyczne, ze nie potrafil dostrzec czegos jarzacego sie tak jasno jak ja i ta mysl stawala sie kolejnym zastrzykiem mocy. Naciagnalem biala, jedwabna maske i bylem gotow do dzialania.

Powoli, niedostrzegalnie ruszylem z ciemnosci zywoplotu i postawilem pod jego oknem dzieciecy plastikowy keyboard, wsuwajac go pod krzew gladiolusow, zeby od razu nie mogl go zobaczyc. Byl jaskrawy, czerwono — - niebieski, dlugi na pol metra i mial tylko osiem klawiszy, ale mial funkcje powtarzania bez konca tych samych czterech melodii az do wyczerpania baterii. Wlaczylem go i wycofalem sie na swoje miejsce w zywoplocie.

Odegral Jingle bells, potem Old MacDonald. Z jakiegos powodu w kazdej piosence brakowalo kluczowej frazy, ale zabaweczka popiskiwala dalej, przechodzac do London Bridge na tej samej radosnie wariackiej nucie.

To wystarczylo, zeby doprowadzic czlowieka do furii, ale na kims takim jak MacGregor, ktory zyl dla dzieci, moglo to wywrzec dodatkowy efekt. W kazdym razie, na to liczylem. Z rozmyslem wybralem te klawiaturke, zeby go zwabic, i zywilem szczera nadziej e, ze pomysli, iz go znaleziono, a zabawka przybyla z piekla, zeby go pokarac. W koncu dlaczego nie mam czerpac radosci z tego, co robie?

Chyba zadzialalo. Bylismy dopiero przy trzeciej powtorce London Bridge, kiedy wylazl niezdarnie z domu, z panika w szeroko otwartych oczach. Zatrzymal sie na chwile, rozejrzal wokol, jego przerzedzone, rudawe wlosy wygladaly, jakby przetoczyla sie przez nie burza, a blady brzuch zwisal lekko nad paskiem wyswiechtanych spodni od pizamy. Nie wygladal mi na szalenczo groznego, ale tez nie bylem piecioletnim chlopcem.

Kiedy tak stal z otwartymi ustami, drapiac sie, wygladal, jakby pozowal rzezbiarzowi, ktory lepil greckiego boga glupoty. MacGregor zlokalizowal w koncu zrodlo dzwieku — tym razem znow Jingle bells. Podszedl i lekko sie nachylil, zeby dotknac plastikowego keyboardu, i nie starczylo mu nawet czasu na zdziwienie, kiedy zacisnalem mocno na jego szyi petle z linki wedkarskiej o udzwigu dwudziestu pieciu kilogramow. Wyprostowal sie z mysla, zeby troche powalczyc. Zacisnalem mocniej i zmienil zdanie.

— Przestan sie opierac — powiedzielismy naszym chlodnym, wladczym glosem Pasazera. — Pozyjesz dluzej. — A on uslyszal swoja przyszlosc w tych slowach i pomyslal, ze moze ja zmienic, pociagnalem wiec mocno za smycz i przytrzymalem, az twarz mu pociemniala i opadl na kolana.

Zanim zdazyl zemdlec na calego, zwolnilem zacisk.

— Teraz rob to, co ci sie powie — rzeklismy. Nic nie odpowiedzial, tylko nabral kilka wielkich, bolesnych haustow powietrza, nieco mu wiec popuscilem linki. — Zrozumiano? — zapytalismy, a on pokiwal glowa, pozwolilem mu zatem oddychac.

Juz nie probowal walczyc, kiedy zaciagnalem go do domu po kluczyki do samochodu, a potem znowu, do tego jego wielkiego forda. Wsiadlem za nim, trzymajac petle mocno zacisnieta. Pozwalalem mu oddychac tylko tyle, zeby na razie zyl.

— Wlacz silnik — nakazalismy mu, a on znieruchomial.

— Czego chcesz? — zapytal glosem szorstkim jak swiezy zwir.

— Wszystkiego — odparlismy. — Wlacz silnik.

— Mam pieniadze — zaproponowal.

Pociagnalem mocno za sznur.

— Kup mi chlopczyka — powiedzielismy. Trzymalem mocno przez kilka sekund, za mocno, zeby mogl oddychac, i w sam raz dlugo, zeby wiedzial, ze my tu rzadzimy, my wiemy, co zrobil, i my teraz pozwolimy mu oddychac tylko wedlug wlasnego uznania i kiedy poluznilismy petle, nie mial nam nic do powiedzenia.

Poprowadzil tak, jak mu kazalismy, z powrotem Osiemdziesiata SW do Old Cutler Road, a potem na poludnie. Tak daleko prawie nie ma ruchu, nie o tej porze nocy. Potem skrecilismy do nowo budowanego osiedla po drugiej stronie strumyka Snapper Creek. Inwestycja zostala wstrzymana w zwiazku ze skazaniem wlasciciela za pranie pieniedzy, nikt nie powinien wiec nam przeszkadzac. Poprowadzilismy MacGregora przez rozebrana do polowy budke straznika, wokol malego ronda, na wschod, w strone wody i zatrzymalismy sie przed mala przyczepa mieszkalna, tymczasowym biurem budowy, teraz we wladaniu nieletnich poszukiwaczy przygod i innych, takich jak ja, ktorzy pragneli tylko odrobiny prywatnosci.

Posiedzielismy sobie chwileczke, rozkoszujac sie bardzo pieknym widokiem — ksiezyc nad woda z pedofilem w petli na pierwszym planie.

Wstalem i pociagnalem MacGregora za soba tak mocno, ze upadl na kolana i zaczal szarpac za linke zaciskajaca sie na szyi. Przez chwile patrzylem, jak sie dlawi i slini na ziemi, twarz znow mu ciemnieje, a oczy zachodza czerwienia. Potem pociagnalem go, zeby wstal, i wepchnalem po trzech drewnianych stopniach do przyczepy. Zanim zdolal dojsc do siebie na tyle, zeby zrozumiec, co sie dzieje, przywiazalem go do blatu biurka, rece i stopy krepujac tasma izolacyjna.

MacGregor probowal cos powiedziec, ale tylko zakaszlal. Czekalem; czasu bylo mnostwo.

— Prosze — wychrypial w koncu glosem jak piasek na szkle. — Dam ci, co zechcesz.

— Tak, dasz — rzeklismy i zobaczylismy, jak ten dzwiek wbija sie w niego i chociaz nie mogl tego widziec przez moja biala, jedwabna maske, usmiechnelismy sie. Wyjalem zdjecia, ktore zabralem z jego lodzi, i pokazalem mu.

Zupelnie przestal sie ruszac i rozdziawil usta.

— Skad je masz? — zapytal tonem zanadto rozdraznionym jak na kogos, kto za chwile zostanie pociety na kawaleczki.

— Powiedz, kto robil te zdjecia?

— A dlaczego mialbym powiedziec? — zapytal.

Za pomoca przecinaka do blachy odcialem mu dwa pierwsze palce lewej reki. Rzucil sie, wrzasnal, trysnela krew, co zawsze mnie gniewa, wlozylem mu wiec w usta pilke tenisowa i obcialem dwa pierwsze palce prawej reki.

— Bez powodu — odparlem i poczekalem, zeby troszeczke zwolnil.

Kiedy wreszcie sie uspokoil, skierowal na mnie wzrok, a na twarzy odmalowalo sie to zrozumienie, ktore pojawia sie, kiedy przebija sie za bol i zyskuje swiadomosc, ze tak juz bedzie zawsze. Wyjalem mu pilke z

Вы читаете Dekalog dobrego Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×