fundamenty w epicentrum tajemniczej pogodowej anomalii, ktora najwyrazniej wsysa cala mgle z wybrzeza Maine i przenosi ja nad nasz ogrodek. Dom spowija wtedy mrok przywodzacy mysi zablakane duchy.

Tego wieczoru uplasowalam sie na taborecie w kuchni, w towarzystwie zadania domowego z algebry oraz naszej gosposi, Dorothei. Mama pracuje w Domu Aukcyjnym Hugona Renaldiego; zajmuje sie koordynowaniem aukcji nieruchomosci i antykow na calym Wschodnim Wybrzezu. W tym tygodniu byla na polnocy stanu Nowy York. Ze wzgledu na prace stale podrozuje, wiec zatrudnila Dorothee polowania i sprzatania, ale jestem pewna, ze w spisie jej obowiazkow umiescila tez czujna opieke nade mna.

Jak bylo w szkole? – spytala z lekkim niemieckim akcentem Dorothea. Stala przy zlewozmywaku, szorujac naczynie zaroodporne z resztek przypalonej lazanii.

– Na biologii siedze z inna osoba.

– To dobrze czy zle?

– Dotad siedzialam z Vee.

– Hm… – Od energicznego szorowania az trzesla sie jej skora na ramieniu. – Czyli ze niedobrze.

Westchnelam zgodnie.

– Opowiedz mi o tej nowej kolezance. Jaka jest? -Jest wysoki, ciemnowlosy i irytujacy.

I niesamowicie zamkniety. Oczy Patena sa jak czarne kule. Bierze wszystko, a sam nie daje nic. Choc wcale nie musze wiedziec o nim wiecej. Nie spodobalo mi sie to, co spostrzeglam na pierwszy rzut oka, bylo wiec bardzo watpliwe, ze spodoba mi sie to, co sie czai w jego wnetrzu.

Tylko ze to nie do konca prawda. Z tego, co zobaczylam, spodobalo mi sie w nim wiele.

Dlugie, smukle miesnie rak, szerokie, ale nienapiete barki i usmiech, zarazem figlarny i uwodzicielski. Bylam w wewnetrznej niezgodzie ze soba, probujac zignorowac cos, co mialo nieodparty urok.

Przed dziewiata Dorothea skonczyla swoj dzien pracy i wychodzac, zamknela dom na klucz. Na pozegnanie dwa razy blysnelam jej swiatlem z werandy, ktore chyba przeniknelo mgle, bo w odpowiedzi zatrabila. I zostalam sama.

Zrobilam remanent uczuc, jakie sie we mnie kotlowaly. Nie bylam glodna. Nie bylam zmeczona. Ani znow tak strasznie samotna. Jednak troche niepokoilo mnie zadanie z biologii. Powiedzialam Patchowi, ze do niego nie zadzwonie, i szesc godzin temu naprawde nie mialam takiego zamiaru. Teraz myslalam tylko o jednym – zeby nie poniesc kleski. Biologia szla mi najgorzej ze wszystkich przedmiotow. Moje oceny problematycznie chwialy sie miedzy bardzo dobrymi i dobrymi, co dla mnie sprowadzalo sie do tego, czy w przyszlosci dostane cale stypendium, czy tylko polowe.

Wrocilam do kuchni i podnioslam sluchawke telefonu. Spojrzalam na to, co zostalo z wypisanych mi na rece siedmiu cyfr. Skrycie liczylam, ze Patch nie odbierze. Jesli bedzie nieosiagalny i nie zechce mi pomoc w zadaniu, bede mogla przekonac trenera, zeby jednak nas przesadzil. Pelna nadziei, wystukalam numer.

Odebral po trzecim sygnale.

– O co chodzi?

Rzeczowym tonem zapytalam:

– Dzwonie, zeby spytac, czybysmy sie dzis nie spotkali. Wiem, ze jestes zajety, ale…

– Nora – wypowiedzial moje imie, jakby to byla puenta dowcipu. – Myslalem, ze nie zadzwonisz. Nigdy.

Bylam wsciekla na siebie, ze zlekcewazylam wlasne slowa. Bylam wsciekla na Patcha, ze mi to wypomnial. I wsciekla na trenera i jego pokopane zadania. Otworzylam usta z nadzieja, ze powiem cos madrego.

– Wiec jak? Spotkamy sie czy nie?

– Tak sie sklada, ze nie moge.

– Nie mozesz czy nie chcesz?

– Jestem pochloniety gra w bilard – w jego glosie uslyszalam rozbawienie. – To bardzo wazna rozgrywka.

Z odglosow w sluchawce wywnioskowalam, ze nie klamie – na temat gry w bilard. Wciaz jednak wydawalo mi sie dyskusyjne, czy jest ona wazniejsza od mojego zadania domowego.

– Gdzie jestes? – zapytalam.

– W Bo's Arcade. Nie czulabys sie tu dobrze.

– To zrobmy ten wywiad przez telefon. Mam tu liste pytan, wiec…

Przerwal polaczenie.

Z niedowierzaniem spojrzalam na sluchawke – i wyrwalam kartke z notesu. W pierwszej linijce napisalam „Palant'. Ponizej dodalam: „Pali cygara. Umrze na raka pluc. Oby jak najszybciej. Swietna forma fizyczna'.

Natychmiast zabazgralam ostatnia uwage, zeby nie dalo sie jej odczytac.

Zegar mikrofalowki wskazal dziewiata piec. Uznalam, ze zostaly mi dwie mozliwosci. Sfabrykowanie wywiadu z Patchem albo wycieczka autem do Bo's Arcade. Pierwsza bylaby calkiem kuszaca, gdybym tylko umiala zagluszyc w sobie przestroge McConaughy'ego, ze sprawdzi autentycznosc wszystkich odpowiedzi. Wiedzialam o Patchu stanowczo za malo, zeby zamydlic trenerowi oczy. A druga? Nie kusila mnie zupelnie.

Z podjeciem decyzji zwlekalam dostatecznie dlugo, by zadzwonic do mamy. W zwiazku z jej praca i wiecznymi wyjazdami umowilysmy sie miedzy innymi, ze bede zachowywac sie odpowiedzialnie, a nie jak corka, ktora wymaga ciaglego pilnowania. Lubilam swoja wolnosc i nie chcialam dawac mamie powodow, zeby obciela mi kieszonkowe i znalazla sobie prace na miejscu, by miec mnie na oku.

Po czwartym sygnale odezwala sie poczta glosowa.

– To ja – powiedzialam. – Chcialam sie tylko zameldowac. Mam jeszcze do skonczenia zadanie na biologie, a potem ide do lozka. Jak chcesz, to zadzwon jutro w porze lunchu. Kocham cie.

Po odlozeniu sluchawki, w szufladzie kredensu znalazlam dwudziestopieciocentowke. Trudne decyzje najlepiej powierzac losowi.

– Jak wypadniesz ty, to jade – poinformowalam profil Jerzego Waszyngtona – a jak reszka, zostaje.

Rzucilam monete w gore, przycisnelam ja do wierzchu dloni i odwazylam sie zerknac… Serce zabilo szybciej i pomyslalam, ze nie wiem, co to wlasciwie znaczy.

– Sprawa wymyka mi sie spod kontroli – szepnelam. Zdecydowana zalatwic sprawe jak najpredzej, siegnelam po lezaca na lodowce mape, wzielam kluczyki i cofnelam na podjezdzie mojego fiata spidera. W 1979 roku pewnie uchodzil za piekny, ale ja nie przepadalam za czekoladowym brazem jego karoserii, za rdza, ktora prawie calkiem zezarla tylny blotnik, ani za popekanymi siedzeniami z bialej skory.

Okazalo sie, ze wtulony w wybrzeze klub Bo's Arcade jest o wiele dalej, nizbym chciala – jakies trzydziesci piec minut drogi od domu. Z mapa rozplaszczona na kierownicy, postawilam auto na parkingu za sporym budynkiem z pustakow, z rozblyskujacym neonem:

BO`S ARCADE: DZIKI CZARNY PAINTBALL I SALA BILARDOWA OZZA

Ziemia pod murem zapackanym graffiti upstrzona byla niedopalkami. Stwierdzilam, ze na pewno zlaza sie tam przyszli czlonkowie lvy League i wzorowi obywatele. Staralam sie myslec wzniosie i nonszalancko, ale cos jakby klulo mnie w zoladku. Sprawdziwszy dwa razy, czy zamknelam wszystkie drzwi, skierowalam sie do srodka.

Stanelam w kolejce, liczac, ze uda mi sie wejsc na krzywy ryj. Gdy grupka przede mna kupowala bilety, przecisnelam sie naprzod i poszlam w kierunku labiryntu wyjacych syren i rozmigotanych swiatel.

– Myslisz, ze to impreza za darmoche? – ryknal za mna ochryply od dymu glos.

Zawrocilam i puscilam oko do mocno wytatuowanego kasjera.

– Nie przyszlam sie bawic. Ja tylko kogos szukam.

– Chcesz wejsc, musisz zaplacic – odburknal.

Polozyl dlonie na kontuarze kasy, do ktorego przymocowano zylka cennik, wskazujac, ze jestem winna pietnascie dolarow. Platnosc wylacznie w gotowce.

Nie mialam pieniedzy. A zreszta gdybym miala, wolalabym ich nie marnowac na kilka minut pogawedki z Patchem o jego zyciu osobistym. Ogarnela mnie zlosc na to cale rozsadzanie i na to, ze w ogole sie tu znalazlam. Chcialam tylko go odszukac i potem pogadac z nim na zewnatrz. Nie po to przejechalam taki kawal drogi, zeby sie stamtad wyniesc z pustymi rekami.

– Jesli nie wroce za dwie minuty, zaplace te pietnascie dolcow – powiedzialam. Zanim jednak zdazylam lepiej rozeznac sie w sytuacji albo wykrzesac z siebie odrobine cierpliwosci, zrobilam cos zupelnie nie w moim stylu i przelazlam pod barierka. Nie zatrzymujac sie, pognalam w glab klubu, wypatrujac Patcha. Nie moglam uwierzyc, ze to sie dzieje, ale bylam jak toczaca sie sniezna kula, ktora nabiera pedu. Marzylam tylko o tym, zeby znalezc faceta i zaraz sie stamtad wymiksowac.

Вы читаете Szeptem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×